Maciej Zięba OP
Wykład I - Bogactwo i bogacenie się w Piśmie Świętym.


Zajmijmy się na początek bogactwem i bogaceniem w Piśmie Świętym. Właściwie jest to temat banalny. Pismo Święte każdy z nas ma, ale trzeba umieć się nim posługiwać i umieć wybrać odpowiednie fragmenty pamiętając o kontekstach, z jakimi jest ono powiązane. W najlepszym i oczywistym skrócie, Pismo Święte - i mogę to pokazać na dziesiątkach czy setkach przykładów, cytatów i właśnie komentarzy - wcale nie jest przeciwko bogaceniu i bogaczom jako takim. Jest znacznie bardziej subtelne i precyzyjne - bo to jest Pismo Święte - natomiast czytelnicy bardzo często czytali je i czytają po dzień dzisiejszy przez ideologiczne lub kulturowe okulary, mając z góry odpowiedzi i szukając ich potwierdzeń, a nie poszukując tego, co jest w istocie w Piśmie Świętym. Nie wolno tego robić, nigdy. Zawsze trzeba się pytać, co Pismo Święte ma nam do powiedzenia, a nie co my chcemy sobie za jego pomocą potwierdzać. Niestety, grozi nam bardzo - i to często gorliwym chrześcijanom - instrumentalne traktowanie Pisma Świętego.

Mogę tu podawać dziesiątki cytatów, ale w gruncie rzeczy chodzi o trzy najbardziej podstawowe zasady, które muszą być spełnione jeśli się człowiek bogaci. Oczywiście wszystkie te warunki nie są proste, ale są przynajmniej jasne. Po pierwsze: aby osiągać swoje bogactwo nie używając technik amoralnych. To jest jasne. Cokolwiek chrześcijanin ma osiągnąć, nie może tego robić traktując moralność instrumentalnie, czy zawieszając moralność. Po drugie: zachowanie wolności ducha, aby nie być zależnym od bogacenia się, nawet jeżeli czynimy to środkami moralnie godziwymi. Każdemu z nas grozi uzależnienie się od pomnażania, dodam do tego później jeszcze parę szczegółów. No i trzecia rzecz: pamiętajmy, że nie jesteśmy samotnymi wyspami. Pan Bóg jest miłością, jest bogaty w miłosierdzie i my jesteśmy stworzeni na jego obraz i podobieństwo. Możemy ten obraz degradować będąc nieczułymi i możemy ten obraz odtwarzać dzieląc się, będąc bogaci w miłosierdzie, pamiętając o potrzebujących, o słabszych. To jest wpisane w rdzeń naszego chrześcijańskiego powołania. Nie może być tak, że jak mam przypływ dobrego humoru albo sentymentu, to wtedy dam [jałmużnę], albo jak już kiedyś się dorobię, to będę dawał. Pan Bóg zechciał, żeby to było tu i teraz, w tym momencie. I to jest naprawdę, można by to pokazać w bardzo wielu miejscach, rdzeń rozsądny, mądry, wpisany w Pismo Święte.

W księdze Koheleta są przykłady dla każdego człowieka, któremu Bóg daje bogactwo, skarby i pozwala z nich korzystać, pozwala wziąć swoją część i cieszyć się po trudzie. Bogactwo może, ale nie musi być Bożym darem. "Błogosławiony bogacz, którego znaleziono bez winy, który nie gonił za złotem" - to Syrach. I jeszcze ważniejszy fragment: "jeden jest hojny, a stale bogaty, a nad miarę skąpy zmierza do nędzy" ( Księga Przysłów 11, 24). To jest przykład, że bogactwo automatycznie nie potępia, jak i ubóstwo automatycznie nie nobilituje. Mogą być bogacze hojni, dzielący się i mogą być skąpi biedacy. Funkcjonuje zły mit szlachetnego biedaka, podobny do mitu szlachetnego dzikusa. Biedak bardzo często może być równie chytry czy pazerny, tyle tylko że nie ma szansy, możliwości, czy też zabrakło mu talentów do osiągnięcia bogactwa. To dlatego Ewangelia jednoznacznie kładzie nacisk na ubóstwo duchowe, czyli na sprawy dziejące się w ludzkim sercu. "Ubodzy w duchu..." - w jednym z angielskich tłumaczeń jest ładniej: "Błogosławieni, którzy wiedzą, że są ubodzy w duchu". My wszyscy jesteśmy ubodzy w duchu, tylko niektórzy tego nie wiedzą. Wiedzieć o tym, to znać swoją kondycję - to wystarczy.

Co do osiągania bogactwa środkami moralnymi, sprawa jest prosta. Nie ma nigdzie w chrześcijaństwie zasady: "cel uświęca środki". Jeżeli coś jest niemoralne, może nas kusić, możemy być słabi, ale nazwijmy rzecz jasno: to jest złe, to nie jest dla nas. Powiedzmy sobie szczerze, że sfera korupcji, podatków, podpisów, przepisów i ich omijania to jest sfera wielkiej pokusy. Przecież "wszyscy dają w łapę", przecież "trzeba troszkę te podatki", przecież "trzeba jakoś zaoszczędzić"... itd. Myślę, że tu będą pytania, więc nie rozwijajmy teraz tego wątku.

Często się słyszy: "pierwszy milion trzeba ukraść". Jeśli jest to prawda, to absolutnie, z góry trzeba rzec: chrześcijanin nie ma pierwszego miliona. Koniec, nie ma dyskusji. Natomiast oczywistą rzeczą jest, że można sobie ułatwiać życie, tylko drogi na skróty są dla nas odcięte. Znam sporo wyjątków - mówię o trzydziestolatkach, którzy własną pracą, uczciwie, moralnie i sensownie zarobili całkiem niezłe pieniądze. Ten sposób wcale nie musi być mniej skuteczny. Jest to osobna sprawa, przy omawianiu etyki życia gospodarczego jeszcze do tego tematu wrócimy.

Gdy żyjemy etycznie, nasze życie rzeczywiście może być niestety czasami trudne - jest to zapowiedziane w Ewangelii. Życie ma być piękne, uświęcające, bliskie Chrystusa, ma być zastosowaniem miłości. To wymagające, ale po prostu warto. To była pierwsza zasada. Druga: Pracując bardzo łatwo wpadamy w zaklęty wir: jeszcze więcej, jeszcze więcej i jeszcze więcej... dwanaście godzin, czternaście, w sobotę skończyć, niedzielę obciąć, itd. I to jest za dużo. Nie dość, że nam każą, to jeszcze my często sami tego chcemy. Właśnie o tym mówi Izajasz: "Przeklęci, którzy przydają dom do domu." (Iz 5, 8); bo trzeba jeszcze dobudować basen, bo trzeba jeszcze kupić daczę, bo trzeba jeszcze... i ciągnie się wzajemny wyścig… bo sąsiad już ma, bo żona sąsiada już ma… itd. Ten motyw porównywania się i pokazywania standardu, narzucania sobie coraz to nowych celów jest ogromnie silny, jednak często przy tym nie zauważamy, że budując świetną rezydencję rozbijamy małżeństwo, albo swoje ojcostwo czy macierzyństwo. Mamy potem dosyć młodych, obcych ludzi w domu, mimo że ten dom jest piękniejszy. Formalnie możemy sobie powiedzieć: poświęciłem się dla dzieci, dałem pieniądze, pracę, kawałek życia całkiem bezinteresownie, a one nie rozumieją. Nie rozumieją, bo ich nie wychowaliśmy, bo nie było czasu, po prostu.

Są rzeczy ważniejsze - to będzie szalenie ważny temat w Piśmie Świętym. Mądrość jest ważniejsza od bogactwa, pokój wewnętrzny jest ważniejszy od bogactwa, miłość jest ważniejsza od bogactwa. O tym musimy pamiętać.

Wreszcie i trzecia zasada: obowiązku dzielenia się i odkrycia radości dzielenia się. Kiedy ktoś kto wydaje swoje pieniądze, zobaczy jak obdarowany nimi rzeczywiście się cieszy, jak tych parę złotych komuś konkretnie pomogły, wyciągnęły z trudnej sytuacji, nędzy materialnej czy duchowej, to jest to wielka sprawa i jest to więcej warte niż te pieniądze. Oczywiście, dający też czuje się obdarowany i odkrywa z czasem to, co Chrystus mówił u Pawła - więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu. Tak napisane jest w Piśmie Świętym - pieniądze dają szczęście tym, którzy ich nie mają. Jeśli ktoś ma pieniądze, to one mu szczęścia nie dadzą, taki człowiek tylko łudzi się, że przez pomnażanie ich będzie szczęśliwszy ale to nieprawda.

Najbardziej syntetyczną, dojrzałą formułą o bogactwie, którą możemy znaleźć w Piśmie Świętym jest Pierwszy List Świętego Pawła do Tymoteusza. To jest jasna synteza: "Bogatym na tym świecie nakazuj, by nie byli wyniośli, nie pokładali nadziei w niepewności bogactwa, lecz w Bogu, który nam wszystkiego obficie udziela do używania, niech czynią dobrze, bogacą się w dobre czyny, niech będą hojni, uspołecznieni, odkładając do skarbca dla siebie samych dobrą podstawę na przyszłość, aby osiągnęli prawdziwe życie." (1Tm 6, 17-19); To są te trzy elementy: niech czynią dobrze - to jest etyczne działanie; nie pokładają nadziei w niepewności bogactwa lecz w Bogu - to jest bardzo częsty motyw w Piśmie Świętym, niepewność bogactwa i lęk przed utratą zabezpieczenia. Trzeba uwolnić serce od tego, trudno. I niech będą hojni, uspołecznieni - co jest dość tragicznym słowem po polsku. W oryginale greckim pochodzi ono od "kolidomia", a w łacińskiej Wulgacie od "komunikacji". Znając te dwa słowa widzimy, że uspołecznienie ma oznaczać budowanie Świętego zgromadzenia. Pieniądze mają służyć budowaniu głębokiej wspólnoty, porozumienia między ludźmi. Właśnie takie rzeczy jak działalność charytatywna (co jest oczywiste), szpitale, przytułki, ale też edukacja, sztuka, mecenat budują wspólną kulturę, są ważne społecznie, sprzyjają głębszej komunikacji między ludźmi. W taki właśnie sposób Pismo Święte to opisuje. Powstaje pytanie, jak to jest z tymi paroma zdaniami w Piśmie Świętym o Bogu i mamonie (por. Mt 6, 24; Łk 16, 13). Mamon był jednym z bogów pogańskich, albo też etymologicznie można ten wyraz wywodzić od słowa amon, które znaczyło być zadufanym, pokładać nadzieję w sobie. Nie można znieść fałszywych bogów i prawdziwego Boga. Fałszywym bogiem mogą być pieniądze lub zupełnie inne rzeczy, które stają się idolami dzisiejszego czasu. Można zostać internautą, który zostaje potem internetoholikiem. Znamy takich ludzi. W ten sposób można relację z Panem Bogiem zabić, bo nie ma czasu na modlitwę, podobnie jak relacje w domu z rodziną i z innymi ludźmi. Komputer może stać się bożkiem w dzisiejszym świecie, a może być też wielkim ubogacającym i wspomagającym medium, więc tu oczywiście chodzi o coś znacznie bardziej subtelnego niż o gotówkę samą w sobie.

I w końcu ta słynna interpretacja przypowieści, z którą już aż wstyd walczyć, ale trzeba, bo ona ciągle funkcjonuje w naszej świadomości. Parę lat temu toczyłem z jej powodu walkę z bardzo wybitnymi ludźmi, reprezentującymi ciekawe ale wyolbrzymiane w Kościele połączenie prostej egzegezy z marksizmem, którego ślady ciągle jeszcze można dostrzec. Ta słynna opowieść to jest ten nieszczęsny wielbłąd i niemniej nieszczęsna igła (por. Mt 19, 23-26; Mk 10, 23-27; Łk 18, 24-27). Niezbyt przyjemnie musi ten eksperyment przebiegać, ale spróbujmy wsłuchać się w Pismo Święte. Izraelici byli ludem Księgi, to znaczy ich zdolność zapamiętywania i wyciągania wniosków, rozumienia subtelnych aluzji do Pisma była gigantyczna. My już często utraciliśmy tę umiejętność, ale jesteśmy ludem Chleba, Eucharystii, gdzie jest co prawda stół Słowa nakryty, ale trochę inaczej. Nasza kultura, dzięki której mamy ogromne przenośne pamięci liczone w megabajtach, trochę nam upraszcza sprawę. Więc pamiętajmy: metodą ludów Wschodu było barwne, zaskakujące porównanie, działające jak hasło wywoławcze, dzięki któremu w umyśle pojawiała się cała odpowiednia historia. My mamy inną mentalność - XXI wieczną. Naszą pamięć ćwiczyła kultura wideoklipu i sloganu reklamowego. Pamiętamy hasła, slogany i zostaje nam tylko ta igła i wielbłąd. One oczywiście w tej opowieści są, ale najpierw jest wyraźnie powiedziane: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam" - to jest taka uroczysta zapowiedź i po tym: "bogatemu trudno będzie wejść do królestwa niebieskiego". I to jest powiedziane otwartym tekstem na początku, w uroczystej postaci takiego ważnego oświadczenia. Chrystus zaznacza problem: pomiędzy "trudno wejść do królestwa" a przeciskaniem się tego nieszczęśnika bogatego przez małe ucho igielne jest ogromna różnica. Nie ma o czym mówić.

Ucho igielne można jeszcze inaczej interpretować, jak to robią niektórzy, ale jest to osobne zagadnienie, na które nie ma w tym momencie czasu. Ta przypowieść ma inny rdzeń. Pismo Święte, którego jak już mówiłem nie można traktować instrumentalnie, zawsze ma coś poruszyć w naszym sercu. Jeśli czegokolwiek słuchamy myśląc: "a, to do innych" - to znaczy tylko tyle, że źle słuchamy. W tym wypadku ludzie bardzo często sobie myślą: "O, jak sympatycznie, bohater jest bogaty" - a nikt z nas nie czuje się specjalnie bogaty - "a tam gdzieś w wysokości będzie odwet". Oczywiście, że nie. Jeśli ktoś tak czyta, to znaczy, że źle czyta Pismo Święte. Pointa tej opowieści o igle i wielbłądzie jest ewidentna: "słysząc to, uczniowie przestraszyli się bardzo". Kto to byli ci uczniowie? Rybacy, wieśniacy, najbiedniejsi. Oni słuchali Pisma Bożego jak należy i skoro się przestraszyli, to znaczy, że coś im groziło rzeczywiście. Dalej pytali: "któż więc może się zbawić?". To jest pointa, po to mówi to Chrystus i po to jest to zapisane dla nas. Wtedy było to szalenie rewolucyjne, dzisiaj się z tym oswoiliśmy, ale tak naprawdę ciągle powinniśmy o tym pamiętać. Żydzi mieli przeczucie, było to raczej powszechne przekonanie niż głęboka, żydowska teologia, że jeżeli Pan Bóg komuś błogosławi i chce go mieć u siebie w życiu przyszłym, to daje widzialne znaki już tu na ziemi, a jak na kogoś patrzy niechętnie, to już tu na ziemi jest on w gorszej kondycji. Bogactwo było znakiem błogosławieństwa Bożego i pewnego statusu tych ludzi. Czytając Stary Testament nie znajdziemy tego oczywiście wprost napisanego, ale istniało takie powszechne przekonanie kulturowe. Pan Jezus je zniszczył. Pan Bóg łamie wszystkie porządki w szalenie stratyfikowanych, niezmiernie podzielonych ówczesnych społeczeństwach. Nie chodziło tylko o to, że bogatsi są w lepszej sytuacji ekonomicznej. Istniały gigantyczne różnice ontologiczne w przeżywaniu pozycji mężczyzny i kobiety, niewolnika i wolnego, wolnego i władcy, cezara, króla - to były wręcz różnego rodzaju byty. Chrystus je wszystkie znosi i to jest rewolucyjne przesłanie. W świecie może być gigantyczna różnica, która dla zbawienia nie istnieje.

Widzialnym znakiem tej prawdy po wyjściu Kościoła z katakumb była najczęściej prosta bazylika, w której mieścili się wszyscy. Na zewnątrz bazyliki różnice były gigantyczne: kobieta i mężczyzna - zupełnie nierówny status; wolny i niewolnik - niewolnik na poziomie zwierzęcia, wolny na poziomie człowieka; natomiast kiedy przychodził kapłan i się ubierał, to najpierw nakładał humerał - prostokątny kawałek materiału, strój niewolnika pracującego w kamieniołomie, w winnicach w strasznym skwarze i zasłaniającego barki albo głowę przed promieniami słońca. Potem zakładał albę - prostą, bardzo tanią, lnianą tkaninę, strój plebsu - większości ludzi. Na nią zakładał ornat, zdobiony, z drogiej tkaniny (dziś też ornaty są bardzo ozdobne), który zakładają bogatsi ludzie, patrycjusze, na ucztę, na ważną audiencję itp. I to jest prosty znak, że w świecie pomiędzy noszącymi tylko ten prostokącik, pracującymi nago a noszącymi ornaty jest przepaść społeczna, a tu nie ma różnicy, tu wchodzimy w inną przestrzeń, gdzie nie ma Greka, Żyda, mężczyzny, kobiety, wolnego i niewolnego (por. Kol 3, 11). To jest istota tej przypowieści, to jest niesłychana rewolucja, którą przynosiło chrześcijaństwo. Po to jest to tak sugestywnie podane, żebyśmy mogli dostrzec, że zbawienie to nie jest zawód, nie przez zarabianie pieniędzy się je osiąga, nie jest tak, że bogaci są bardziej umiłowani czy lepsi. Żadną miarą - nie ma żadnej różnicy w oczach Bożych. To jest główna teza którą chce nam przekazać Chrystus przez Pismo Święte.

Podobnie można omówić przypowieść o Łazarzu i bogaczu. Tu jest wyraziściej zarysowana sytuacja: jeden jest biedny a drugi bogaty, a potem będzie odwrotnie. Oczywiście jest to sytuacja umowna, przekonuje nas o tym ilość dobra w bogaczu troszczącym się o swoich braci. Całe życie się o nich nie troszczył a teraz nagle chce wrócić i ostrzegać, żeby im było lepiej. On już przegrał, ale chce żeby chociaż oni wygrali. Takich ludzi, troszczących się solidarnie o innych, nie będzie w piekle. Będą tam ci, którzy chcą tam być, bo są skrajnymi egoistami i nie dbają o żadną więź z innymi. Opis piekła już pokazuje fikcyjność, umowność tej przypowieści. Jej istotą nie jest to, że bogacz był bogaty i dlatego pójdzie do piekła, a biedak był biedny i dlatego pójdzie do nieba. Jej istota - i to jest jasno powiedziane, tylko często o tym zapominamy - polega nie tylko na tym, że bogacz ciągle ucztował i się bawił. Najgorsze jest to, że w najbliższym jego sąsiedztwie, u jego drzwi, w jego domu, przy jego schodach był człowiek nieszczęśliwy i potrzebujący pomocy, a on w ogóle na to nie patrzył, nie troszczył się o to. Beztroska, czyli niedbałość o ludzi potrzebujących pomocy, których mamy w najbliższym polu widzenia - to jest powód potępienia. Jezus mówi, że możemy i powinniśmy, musimy dbać o ludzi potrzebujących - i to teraz. Nie "od osiemnastki", nie "po studiach", nie "najpierw małżeństwo", albo u nas w zakonie: "musimy coś wyremontować i dopiero potem" - nie, to nie jest tak. Na swoją miarę, różnie się przecież toczą państwa losy, ale tu i teraz.

Tak nawiasem mówiąc, to mniej więcej mówił papież w czasie ostatniej pielgrzymki - nadszedł już czas, żebyście się wzięli do roboty... więcej miłosierdzia, więcej świadectwa. Dzielić się. Akt miłosierdzia to spojrzenie tam, gdzie dotąd nic nie dostrzegaliśmy, albo popatrzenie świeżym wzrokiem w te miejsca, w które już patrzyliśmy - być może w sąsiednią bramę, być może w sąsiednie drzwi. To nie muszą być pieniądze, bogactwo to jest również czas, który mogę dać. Musimy pamiętać, że Pismo Święte w różny sposób apeluje do nas.

Jeżeli to jest tak klarowne, jak o tym mówię, to pytanie brzmi: dlaczego tak dużo jeszcze dzisiaj jest niechęci i przekonania, że Pismo Święte jest przeciwko bogaceniu się, że bogactwo jako takie jest niedobre, i że to jest zawarte w Piśmie Świętym. Kościół przez wiele lat, przez wiele wieków wypowiadał się bardzo krytycznie o bogaceniu się jako takim, radził żeby odejść, odrzucić je, nie zanurzać się, bo jest to sfera niebezpieczna, sfera nieczysta. Skąd się to wzięło, skoro - jak mówię - jest to tak klarowne, tak wyraziste? Właśnie z ogromnej siły kultury czy też powietrza, którym oddychamy. Kultury, która za nas dokonuje wielu wyborów, wyznacza horyzont decyzji, narzuca nam bardzo często argumentację, pomysły, hierarchię ważności. Chrześcijaństwo ma nam pomóc wyzwolić się z niewoli kultury, ma pomóc dostrzec, ile nam narzuca dana epoka. Nam nasza epoka też wiele narzuca, o czym jeszcze spróbuję może chwilę powiedzieć.

Kultura starożytna a potem feudalna to kultura arystokratyczna, a więc kultura preferująca postawę człowieka nie pracującego. Arystokrata to ten, który pielęgnuje cnoty, to ten, który ma wcielać ideał rycerski, ewentualnie może jeszcze ideał mędrca, myśliciela. To są dwa ideały i arystokrata rozmyśla, ale nie troszczy się o sprawy zwykłe, przyziemne. One są małe, płaskie, od tego jest służba i niewolnicy. Jeszcze w feudalizmie, ale i wcześniej w antyku, panuje ideał konsumpcyjny, nie produkcyjny. Tygodniowe uczty i ilość otrzymanych podarków są miarą majątku, posiadania i znaczenia. Mało jest produkowane, mało jest wytwarzane - od tego są niewolnicy. Rozdając - pokazuję hojność, szczodrość, wspaniałomyślność. Ta kultura nie ceni pracy. Praca jest dla urodzonych na niższym szczeblu, to jest ich zadanie i powołanie. Początkiem łamania tego stereotypu będą benedyktyni, mnisi, a więc osoby o wysokiej pozycji społecznej, którzy w V wieku podejmują hasło pracy fizycznej: "ora et labora". Mnisi, wśród nich także kapłani - wtedy jeszcze niewielu mnichów było kapłanami - pracujący fizycznie to było odwrócenie układów społecznych. Zgodnie z obowiązującymi stereotypami nie powinni tego robić. Praca, jako taka, jest w pogardzie. "Szlachetne nicnierobienie" jest na szczycie hierarchii społecznej. Oikonomia dla Arystotelesa, który zastanawia się nad oikonomią - ekonomią, jest troską o sprawy prowadzenia gospodarstwa domowego, codziennych wydatków, życia codziennego, ale jest to zajęcie dla kobiet. Mężczyźnie nie przystoi tak przyziemnie myśleć, niewolnik może się o to troszczyć. Słowo oszczędny znaczy: przyziemny, małoduszny, płaski, chciwy, zachłanny, pazerny itd. To jest epitet, pejoratywne określenie człowieka myślącego o tak małych rzeczach. Rozrzutność jest dużo bardziej ceniona, polskie "zastaw się a postaw się" ma korzenie właśnie w tej kulturze. Przy takiej postawie ktoś oszczędny, myślący konsekwentnie, inwestujący i działający, wychodzi na małodusznego, ciasnego i przyziemnego człowieka, który nie jest dobrym chrześcijaninem, nie jest kulturalny, nie ma wstępu na salony.

Co do samego bogacenia się - to jest ważna sprawa - w okresie antyku i później przez długi czas było ono rzeczywiście procederem obciążonym moralnie. W okresie antycznym i długo jeszcze później w zasadzie nie istniały moralne środki szybkiego bogacenia się. Jest to przybliżenie, które będzie trwało aż do Marksa i w Kościele też często było obecne myślenie o ekonomii jako o grze o sumie zerowej: zawsze czyjś zysk jest dla kogoś innego stratą. Pojęcie wzrostu nie istnieje. W takim rozumieniu gospodarka jest quasi-statyczna. Ten opis nie jest całkiem nieadekwatny, w pierwszym zbliżeniu wygląda on bardzo sensownie. Jakie są w związku z tym drogi szybkiego bogacenia się? Tak naprawdę są tylko trzy: pierwszą jest przemoc, przemoc zorganizowana prowadzona przez władców. W Drugiej Księdze Samuela są słowa: "Na początku roku, gdy królowie zwykli wychodzić na wojnę..." (2 Sm 11, 1). Jest to czas przesilenia wiosennego, okres przednówka. Tak jak jest sezon polowania na przepiórki, na kaczki czy zające, tak samo jest sezon na wojnę. Brakuje żywności, brakuje wszystkiego, więc wszyscy wyruszają, a ci którym się poszczęści mają niewolników, niewolnice, dobra... Mówimy tu o rabunku zorganizowanym na większą skalę, ale rabunek na mniejszą skalę też się mnoży. Bardzo duża jest liczba zrabowanych miast i miasteczek (wsie znacznie rzadziej rabowano, tam prawie nic nie było, żyło się na poziomie przetrwania, a w mieście już były majątki). Podróżowanie jest zajęciem bardzo niebezpiecznym: atakowane są karawany na lądzie a na morzu grasują piraci, którzy zabierają cały ładunek a ludzi sprzedają w niewolę. To był ogromny proceder w tamtych czasach i przez całe wieki. Czyli po pierwsze: duże fortuny powstają przez przemoc. Po drugie: spekulacje. Spekulacje gruntami i jeszcze bardziej ohydne spekulacje żywnością w okresie regularnych klęsk głodowych. Prawie co roku jest klęska głodowa i wtedy można oczywiście windować ceny, jeżeli ktoś ma spichlerze pełne mąki. I trzecia forma zarobienia dużych pieniędzy, dosyć popularna w cesarstwie już przed Chrystusem i w czasach pochrystusowych: donos. W czasie wojen domowych to było wpisywanie na listę proskrypcyjną sąsiada, który miał pieniądze, albo donos, że uczestniczy on w spisku na życie władcy. Z reguły nie bawiono się w żadne dochodzenie, czy oskarżenie było prawdziwe czy też nie. Często w takim przypadku delikwenta skazywano na banicję i przepadek majątku, który dostawał donosiciel, albo po prostu podejrzanego skracano o głowę i w ten sposób majątek też zostawał cały przejmowany i rozdzielany. To są podstawowe formy zdobywania fortuny i jak łatwo dostrzec wszystkie trzy są głęboko niemoralne. Skojarzenie uzyskanego bogactwa z czymś negatywnym było więc poniekąd słuszne. Bogactwo nie jest jednak wcale negatywne ze swojej natury.

To wyżej opisane obciążenie, ten ślad będzie trwał przez całe wieki i wiązał się z chrześcijańskim myśleniem o bogaceniu się i bogactwie. Jak papież pisze w "Centessimus Annus": od XVIII wieku, przez XIX i XX, twórcza praca i współpraca staje się ogromnym źródłem bogacenia. Już nie ziemia, nie to co się z niej wykopie i co się na niej urodzi jest źródłem bogactwa, które potem będzie przejmowane - w następnej epoce będzie to kapitał. XVIII i XIX wiek - prosta, ludzka mechaniczna praca kupowana za pieniądze. Dziś - kreatywne myślenie, zdolności twórcze i zdolności do współpracy są podstawowym źródłem bogactwa. To jest głęboka zmiana, która musi także zmienić nasze myślenie o bogaceniu się, oczyścić je z przeszłych, naiwnie arystokratycznych czy naiwnie feudalnych naleciałości kulturowych. Nie o tym jest Pismo Święte i nie tak uczy Pan Jezus. O to nam właśnie chodzi. O odczytanie rzeczywistości w sposób nowoczesny, oczywiście z pełnym zachowaniem wierności Pismu Świętemu.

w październiku 2002


[powrót]