Maciej Zięba OP Wykład IV - Czy istnieje etyka życia gospodarczego?
Wczoraj powiedziałem, że twierdzę, że nie, że etyka życia gospodarczego nie istnieje. Jest to troszkę, ale tylko troszkę - zaraz wyjaśnię, dlaczego - amoralne: od lat wykładam w Poznaniu etykę życia gospodarczego i biorę za to pieniądze, za byt nieistniejący, można by powiedzieć, ale to nie do końca tak jest. Dlatego chcę wytłumaczyć, dlaczego nie wierzę w etykę życia gospodarczego jako taką i potem robię wykład etyki na Akademii Ekonomicznej.
Mianowicie, o etyczności możemy mówić tylko i wyłącznie tam, gdzie mamy do czynienia z działaniami rozumnymi i wolnymi, gdzie człowiek w swojej wolności i rozumności podejmuje decyzje. Przymusowa sytuacja rodzi zło lub czasami dobro, ale nie można mówić o etyce, kiedy nie mam wolnego wyboru, kiedy mam przymus. Dlatego danie pieniędzy człowiekowi, który przykłada mi pistolet do głowy nie jest aktem etycznym, to jest kwestia, czy ja decyduję się bronić swojego życia czy swojego portfela, a nie podzieleniem się z ubogim człowiekiem, bo mi przyłożył pistolet do głowy. Zatem przestrzeń wolności jest konieczna.
W przestrzeni ekonomii wolność jest ograniczona. Po pierwsze dlatego, że odpowiedzialność zmienia się z horyzontem czasowym. Na przykład jako menedżer odpowiadający za dywidendę akcjonariuszy, mogę wypłacić duże dywidendy. Tym samym nie będę miał jak zainwestować i za rok firma upadnie. Akcjonariusze teraz będą zadowoleni, a za rok przestaną, bo ludzie stracą pracę i będą się działy inne negatywne rzeczy. Z kolei, gdy wypłacę bardzo małe dywidendy, akcjonariusze będą niezadowoleni. Tak zatem horyzont czasowy zmienia ocenę - to już jest jeden istotny parametr.
Po drugie, sama przestrzeń wolności w ekonomii jest również ograniczona. Nie jesteśmy autonomicznymi bytami, jesteśmy powiązani głęboką siecią różnego typu zależności. Kiedy na przykład nagle państwo zmienia stopę podatków, zmienia się rentowność przedsiębiorstw, kiedy ma miejsce recesja w Niemczech, rzutuje ona silnie na gospodarkę polską czy gospodarkę w Stanach.
Po trzecie, na wolnym rynku gramy równocześnie różne role społeczne. Ta sama osoba jest podatkodawcą i pracodawcą, przedsiębiorcą, konsumentem, rodzicem, właścicielem domu, producentem, i tak dalej. Często między tymi rolami zachodzą konflikty, wikłające nas w wewnętrzne sprzeczności.
Dlatego etyki życia gospodarczego, jako takiej, nie ma. Jest natomiast etyka w życiu gospodarczym. To istotna różnica: etyka w życiu gospodarczym, a nie jakaś specyficzna, autonomiczna etyka życia gospodarczego. Nie ma według mnie etyki fryzjerstwa, etyki krawiectwa, etyki szewstwa, etyki maklerstwa, tylko jest etyka. Ogólnie polega na kompetencji - jest nieetyczne być niekompetentnym i coś wykonywać - i uczciwości. Te różne kodeksy pracy, kodeksy etyczne, kodeks przedsiębiorstwa, kodeks etycznego szewca, maklera czy jeszcze innego zawodu, w gruncie rzeczy zawierają się w jednej regule: zgadzam się być uczciwym. Właśnie kompetencja i uczciwość, sumienie, które stać na podejmowanie najlepszej możliwej etycznie decyzji to jest to, co jest realne, a nie wykaz przykazań dla danego zawodu.
Taka etyka jest szalenie ważna. Od niedawna zaczynają rozumieć to przedsiębiorcy. Jeszcze całkiem niedawno uważano, że świecie ekonomii, tak jak w świecie newtonowskiej fizyki (która była wówczas ideałem nauki), obowiązują tak samo obiektywne prawa. Niepodważalne, nienaruszalne, obiektywne prawa płacy i pracy, podaży i popytu, w które nie można ingerować. Na przykład - jeśli najtańszą pracą jest praca dziecka, to zatrudnia się dzieci.
Rynek z jego "niewidzialną ręką" (smithowskie określenie) robi wówczas karierę. Ta niewidzialna ręka wszystko reguluję: wyobraźnię zbiorową świata ekonomicznego i świat intelektualnych elit. Od połowy wieku XVIII przez XIX, poniekąd w dużej części po dzień dzisiejszy świat kształtuje ta słynna bajka Brandeville'a o pszczołach, która w sposób metaforyczny, ale precyzyjny pokazuje o co chodzi. Mamy tu opis wielkiej łąki, na której rosną sasanki, przylaszczki, zawilce, mlecze, różne gatunki typu traw - całe bogactwo flory. I nad tą łąką unosi się rój owadów, w szczególności pszczoły, które na pierwszy rzut oka zachowują się totalnie chaotycznie, jedne zbierają pyłek z jednych kwiatów, inne z drugich, jedne się unoszą, jedne lądują, jedne siedzą na trawce... Pozornie wygląda to na to totalny chaos, ale po dłuższym obserwowaniu pszczół zobaczymy skoordynowane, celowe działanie, którego efekt to idealna harmonia warstw wosku i miodu, idealne kształty plastrów. Tak wygląda również rynek - na pierwszy rzut oka tysiące transakcji, pod spodem optymalizująca wszystko niewidzialna ręka. Wobec tego każda ingerencja jest tylko psuciem, jest bez sensu.
To ogromna zmiana w stosunku do poglądów epok poprzedzających oświecenie. Tak opisywał to pewien wybitny angielski komunista: "Przyszłość należy do nowej nauki. Początkowo z wahaniem, a później z przekonaniem, że nie istniały żadne zasady moralne, za wyjątkiem prawa. Pod wpływem ówczesnego postępu w dziedzinie matematyki i fizyki ten nowy kierunek zajmuje wobec nowych zjawisk gospodarczych stanowisko nie kazuisty, usiłującego odróżnić dobro od zła, ale uczonego, stosującego nowe metody obliczania do bezosobowych sił ekonomicznych. Pomiędzy konstrukcją społeczeństwa jako zbiorowości klas pełniących różne funkcje, ale organizowanych dla jednego celu, a poglądem, że społeczeństwo jest organizmem dostosowującym się przez grę motywów gospodarczych do zaspokojenia potrzeb, pomiędzy zasadą, że nie należy wykorzystywać przymusowego położenia bliźniego, a doktryną, że miłość własna jest darem opatrzności, ograniczeniem zachłanności gospodarczej przez apelowanie do religii a uznawaniem celowości i skuteczności za jedyne kryterium, istnieje przepaść."
Reakcją na hipermoralizm wcześniejszych epok staje się więc a-moralność: życie gospodarcze reguluje się samo. Wyzwolenie z hipermoralności jest momentem pozytywnym, ale zastąpienie przez amoralność już nie. Można to dostrzec dopiero w dłuższym okresie czasu - w momencie początkowym oświecenia jeszcze jesteśmy bardzo głęboko zakotwiczeni w kulturze chrześcijańskiej. Kultura tej epoki powstała na dwóch filarach: prawdy i wolności. Prawda ta jest oczywista, uniwersalna, to jest prawda chrześcijańska: równość, braterstwo, to, o czym już wcześniej mówiliśmy. Oświecenie określiłbym jako próbę zbudowania chrześcijaństwa bez Chrystusa i Kościoła, jednak w oparciu o najważniejsze założenia filozoficzne, które są oczywiste i naturalne. Dla największych umysłów epoki było oczywiste, że oświecony, wyzwolony umysł odkrywa prawdę w sposób jednoznaczny, bezsporny, prawdę obiektywną, taką samą dla wszystkich. Problemem była wolność, w społeczeństwach statycznych, konserwatywnych występowały nierówności społeczne, a więc trzeba by więcej wolności. I to też był dobry pomysł, znany z chrześcijaństwa.
Jednak bez Chrystusa i Kościoła ta prawda zaczęła coraz bardziej erodować. We współczesnych zachodnich społeczeństwach post-chrześcijańskich czy post-religijnych prawd jest tyle, ile ludzi, nie ma jednego zwornika prawdy. W tym momencie pojawił się problem: kiedy wyerodowała ta wspólna wizja chrześcijaństwa, okazało się nagle, że etyka jest jednak potrzebna w ekonomii i że nie może to być etyka racjonalna Kanta, czy jakiekolwiek inna, których próbowano.
Ostatnio taką próbą jest etyka globalna. Czytałem taką książkę, Harolda Schmidta i Hansa Kinga, "Etyka globalna" czy też "Etyka w erze globalizacji", nie pamiętam tytułu. Puenta tej książki, zawierającej ponad trzysta stron, w tym wykresów i danych liczbowych jest taka: wszyscy powinni się nawrócić i bardziej otworzyć na wartości, abyśmy nie musieli żyć w coraz bardziej nieludzkim świecie. Brzmi jak kiepskie kazanie, w dodatku nie wnoszące nic od strony intelektualnej - nie uzasadnia się przecież konieczności istnienia etyki tym, że świat jest coraz szerszy, coraz bardziej zróżnicowany.
W ten sposób dochodzimy do tego, co odkryli i coraz bardziej odkrywają ekonomiści: w świecie coraz bardziej zróżnicowanym, w jakim nam przyszło żyć, etyka się opłaca. Czytałem duży raport Harvard School of Business z 2001 roku, który pokazuje, że źródłem postępu wszystkim firm, które osiągnęły sukcesy, są wspólne wartości etyczne podzielane przez pracowników oraz duch wspólnoty. Przykład z życia: nasza księgowa z Wydawnictwa "W Drodze" dostała propozycję pracy w dużej ostro idącej do przodu firmie, z dwukrotnie wyższą pensją, ale nie zdecydowała się, bo stwierdziła, że realizuje dobre ideowo cele- nasze książki i nasz miesięcznik - we współpracy z fajnymi ludźmi, przez których jest ceniona.
Poza tym wobec firm ostro idących do przodu, wyzyskujących rynek i ludzi ich pracownicy są nieufni, czujni, jeżeli tylko mogą, zabezpieczają się kontraktami.
Z kolei koszty transakcji rosną wysoko, jeśli partnerzy w interesach sobie nie ufają. Tak więc etyka jest źródłem społecznej racjonalności i społecznego zaufania. Dawniej tłumaczono, że to panujący - a w zasadzie księża na usługach władzy - wmawiają ludziom: to jest dobre, to jest złe, to jest grzech, żeby panować nad umysłami, że to coś opresywnego (zwrot "wyzwolił się z etyki"), że tak naprawdę każdy ma własną etykę. I nagle się okazuje, że tracimy zaufanie między sobą, tracimy możliwość dyskutowania, no bo nie podzielamy wspólnych wartości, bo nasze etyki nie są komplementarne. Okazuje się, że wątek zaufania w kulturze społecznej jest niesłychanie ważny. Prosta sprawa: niech połowa Polaków straci zaufanie do banków i pójdzie wypłacić pieniądze, zaraz będziemy mieli ogromny kryzys ekonomiczny. Póki co ufamy, że ten bank jakoś zarządza naszymi pieniędzmi. Zaufanie w życiu społecznym jest bezcennym kapitałem. Huntington twierdzi: "Nieobecność zaufania w kulturze społecznej jest ogromną przeszkodą w tworzeniu instytucji publicznych. Społeczeństwu, które nie wytwarza stabilnego i skutecznego systemu rządów brakuje zaufania między obywatelami, brakuje wzajemnej lojalności w sferze społecznej i ekonomicznej, marnotrawią one też zdolności i umiejętności swoich członków. Ich kultura polityczna i ekonomiczna jest nacechowana podejrzliwością, zawiścią, skrywaną lub jawną wrogością do każdego, kto nie jest członkiem rodziny, wioski, plemienia, partii lub koterii. I tak jest w istocie."
Tak pojawia się problem: skoro etyka ogólnie się opłaca, skąd ją wziąć. Nie ma się przecież żadnego źrodła, nie odwołujemy się już do Chrystusa i Kościoła. To jest jeden z najważniejszych współczesnych dylematów. "Cała krytyka moralności polegała na złudzeniu, że doskonale wiadomo, do czego moralność służy, jest to pewien rodzaj narzucania porządku, obłudna metoda sprawowania władzy, narzędzie normalizowania jednostki. Przez dłuższy czas hołdowano takiemu głoszonemu podejściu. Obecnie dostrzegamy, że moralność wiąże się z innym podejściem: że chodzi o współistnienie z drugim człowiekiem, że moralność pełni zasadniczą funkcję w życiu zbiorowym. Można ustanawiać wszelkie prawa, ale nawet założywszy, że będą przestrzegane, państwo może działać wyłącznie dzięki moralności swoich funkcjonariuszy. Jeśli ci funkcjonariusze systematycznie przedkładają swe kariery nad dobro publiczne, żadne prawo nigdy nie przeszkodzi, nic nie działa jak należy, prawo nie jest w stanie uregulować wszystkiego, nie ma spontanicznie zinterioryzowanych zasad, dzięki którym nie pytając się o to, wiemy, czego możemy się spodziewać ze strony drugiego człowieka. Każde spotkanie z drugim rodzi lęk. Społeczeństwo, w którym da się żyć, implikuje, że stosunki międzyludzkie bez wstępnych negocjacji układają się na zasadzie wzajemności. To znaczy, że mamy wspólnie zinterioryzowane wartości."
To jest ogromny dylemat współczesnego świata: etyka społecznie się opłaca - bez niej społeczeństwa zachodnie ulegają atomizacji, erodują, jest konieczna, bez etyki nie da się żyć, ale jak ją uzasadnić, skąd ją wziąć? Co ma być jej źródłem?
Dwa ważne problemy współczesności, to - jak je osobiście nazwałem - problem utracjusza i problem pasożyta. Problem utracjusza polega na tym, że kultura z jednej strony żąda od nas, żebyśmy z jednej strony byli bardzo oddani firmie, twórczy, kreatywni, wypełniający swoje obowiązki pracownika, a po wyjściu z pracy - będziemy byle utracjuszami, kupującymi byle gadżety, relaksującymi się, konsumującymi, doznającymi przyjemności, nie kierującymi się żadnymi zasadami i nie oglądającymi się na innych. Taki Doktor Jekyll i Mister Hyde, z większym naciskiem na tego drugiego. Takiej schizofrenii w życiu społecznym nie da się jednak utrzymać na dłuższą metę.
Drugi problem to problem pasożyta, też bardzo istotny. Lewis tak go zdefiniował: "Czy istnieje różnica między człowiekiem, który uważa, że uczciwość jest najlepszą strategią, a uczciwym człowiekiem?". To dobrze określony dylemat. Dzisiejsza ekonomia mówi, że uczciwość jest lepszą strategią niż nieuczciwość, że opłaca się być moralnym, moralne przedsiębiorstwa szybciej się rozwijają, szybciej profitują a niemoralne gorzej - zatem etyka w życiu ekonomicznym się opłaca. Ale w życiu prywatnym wcale nie. Przykład: znalazłem ogromną ilość pieniędzy i mam pewność, że nikt nie będzie nigdy wiedział, że wziąłem te pieniądze. Czy wezmę je, bo mi się finansowo opłaca, czy też nie, bo będę uważał, że to jest przywłaszczenie cudzej własności? Tak więc kryterium opłacalności może być źródłem etyki, chociaż zapoczątkowało ono rozważania o etyce w świecie polityki czy biznesu - jeszcze dwadzieścia lat temu mówiono: "Ten Kościół jak zwykle się wpycha. Etyka? Wartości etyczne? Wszystko się reguluje samo, polityka ma być polityczna, ekonomia ma być ekonomiczna i wystarczy". Dziś liderzy ekonomiczni i polityczni wiedzą, że takie podejście jest strasznie niewystarczające, że jednak trzeba otworzyć się na ten wymiar etyczny.
Według Jana Pawła II w świecie zachodnim możemy zaobserwować głębokie rozdwojenie, spowodowane właśnie tym, że wspólny dla wszystkich filar etyki się rozsypał, każda jednostka ma swoją prawdę i swoje wartości. Część społeczeństw nadal rozwija się w tym kierunku, wyznając tę niszczącą, zdążającą w stronę agresywnej bezbożności, ideologię. To jest niebezpiecznie i dla społeczeństwa wolnego i dla społeczeństwa globalnego. Większość społeczeństw szuka jednak tego wspólnego filaru, tych korzeni prawdy, podstawowych wartości, które jeszcze ciągle są podzielane, ale już tylko resztką zakorzenione w chrześcijaństwie. Nawiasem mówiąc, kiedyś myślałem, że ten podział jest zbyt dychotomiczny, zbyt brutalny, trzeba go jeszcze dodefiniować, ale w końcu musiałem przyznać rację Papieżowi.
Dlatego współczesność to czas ciekawy dla Kościoła. To punkt zwrotny po tych latach, kiedy się wydawało, że Kościół jest anachronizmem, że z zadyszką goni współczesność, że musi się akomodować, że zawsze jest spóźniony o tę generację czy dwie. Dużym wyzwaniem dla nas jest studiowanie tematów związanych z gospodarką i obecność chrześcijan w życiu politycznym i społecznym oraz budowanie ładu społecznego według Ewangelii, w którym uczciwość i kompetencja, a nie ideologia, mają mieć naczelne miejsce. Do tego powołuje nas Pan Bóg i nie powinniśmy tego unikać.