W trakcie tego spotkania chciałbym zaprezentować w skrócie historię chorału. Zacznijmy może jednak od waszych skojarzeń: dlaczego ten gatunek muzyczny wydał się wam na tyle inspirujący, że przyszliście na to spotkanie?
- Pokój, spokój, może nawet nuda, głębia, mistycyzm, jedność, uporządkowanie. Wystarczy. Ja dodam, że nie musimy nawet rozumieć, co śpiewają wykonawcy, nie musimy znać słów, a wiemy, że to modlitwa, utwór sakralny. Na tym polega istota chorału i dlatego Kościół tak dowartościowuje ten gatunek muzyczny.
Trzeba dodać, że ostatnimi czasy panuje nawet swoista moda na chorał, zarówno w muzyce klasycznej, jak i w muzyce popularnej. Nie tylko sięga się po cytaty, tak jak to zrobił Kilar w "Missa pro pace", ale też po estetykę tego gatunku, tak jak ten zespół, który zdobywa pierwsze miejsca list przebojów, zdaje się Gregorian Masters of Chant. Może dlatego, że jest w tej muzyce spokój, nawet trochę - powiedziałbym - egzotyki. Może też i dlatego, że współczesną kulturę charakteryzuje poszukiwanie wrażeń, łączenie tego, co mocne, z tym, co delikatne. Nawrót do chorału po wielu latach może mieć i taki powód, że ludzie szukają czegoś, co ma swoją głębię, w czym można doszukiwać się pewnego sacrum; pewnego języka, który nie do końca się wypowiada; pewnej rzeczywistości, której do końca nie można opisać; tajemniczości, która wciąga w siebie, angażuje, a jednocześnie nie do końca informuje. Jednak tak powierzchownie traktowany chorał szybko się znudzi i zniknie z list przebojów.
Żaden gatunek muzyczny nie jest tak długo uprawiany, żaden nie zachował takiej świeżości i aktualności a zarazem tak długiej historii. Inne formy muzyczne powstają, rozwijają się, osiągają swoją pełnię, a potem już tylko można je wykonywać lepiej lub gorzej. Na przykład fuga. Jej powstanie i rozwój odbyły się w przeciągu krótkiego okresu czasu, szczyt rozwoju osiągnęła w osobie Jana Sebastiana Bacha i na tym koniec. Owszem, istnieją zbliżone formy - fugata, ale prawdziwej fugi nikt już dzisiaj nie napisze, a jeśli nawet, to na pewno napisze ją gorzej niż Bach. W tym gatunku zostało już powiedziane wszystko, co było do powiedzenia.
Z chorałem jest zupełnie inaczej. Chociaż jako czysty gatunek w zasadzie był tworzony do XII-XIII wieku, nieustannie jest obecny, nieustannie mówi swoim językiem, jest prawdziwy, pozostał sobą i nadal ma niezwykle dużo do wyrażenia. Czy jest modny czy nie, ma to dość małe znaczenie.
Istotą tego śpiewu jest pokora. Nie ma kompozytorów, nie ma zapisanych nazwisk autorów. Wszystko jest anonimowe, wykonawca czy kompozytor znika za muzyką. Sama muzyka - nieco melancholijna, bez wielkich zdobień, blichtru, prac, które potrafią oszołomić - sprawia, że uświadamiamy sobie, iż treścią chorału jest coś zupełnie innego - pokorna służba Temu, o Kim opowiada i do Kogo się odnosi. Może to brzmieć górnolotnie, kaznodziejsko, ale chciałbym, żebyście mnie dobrze zrozumieli.
W chorale, jeśli mamy mówić o warstwie muzycznej, o tym, co się tam dzieje, musimy sobie na początku powiedzieć, że wyśpiewywane słowo - zaczerpnięte z Biblii lub z poezji religijnej, opowiadające o Panu Bogu, albo będące słowem człowieka do Pana Boga - jest najważniejsze. Nim jest sprowokowane wszystko, co dzieje się z frazą, z rytmem, napięciem. Paradoksalne i dziwne jest to, że tego słowa możemy nie rozumieć, a wyczuwamy, co się wydarzy. Oto tajemnica chorału, który jest wzorem dla muzyki kościelnej, muzyki liturgicznej, jakiejkolwiek muzyki sakralnej.
Chorał zrodził się bardzo niepozornie, wyrósł właściwie z modlitwy. Trudno wyznaczyć jego dokładną datę powstania. Z pewnością zaczął powstawać z pewnością po edykcie mediolańskim jak i inne chrześcijańskie utwory religijne, do III wieku nic o nim jednak nie wiadomo. Możemy oczywiście wyczytać z pism Ojców Kościoła, że śpiewano, że się modlono, że wykonywano psalmy tak, jak wykonywali je Żydzi, a zarazem domyślać się wpływu na sposób śpiewania ówczesnej muzyki greckiej, syryjskiej, bizantyjskiej. Wspólne odmawianie modlitw zrodziło formę psalmodyczną, gdzie w bardzo prosty sposób zmieniano melodię tylko na końcowych warstwach, na kadencjach. Z biegiem czasu ten sposób śpiewania stawał się jednak coraz bardziej skomplikowany, a przez to coraz piękniejszy. Teraz odtworzę fragment śpiewu greckiego, bardzo zbliżonego do chorału.
W kontekście tej muzyki oraz szeregu innych kultur muzycznych powstawały pierwsze utwory chorałowe.
Należy nadmienić, że chorał gregoriański to muzyka obrządku katolickiego, w języku łacińskim, wykonywana przez mężczyzn. Także zapisy chorału wykonywano w skryptoriach, gdzie pracowali wyłącznie mężczyźni.
Śpiew duszy, modlitwa w języku łacińskim, słowa zaczerpnięte z Pisma Świętego - wszystko to może sugerować, że chorał gregoriański to jedna wielka improwizacja, że dźwięki można interpretować w różny sposób, a nut nie da się zapisać tak, aby dwie różne osoby zaśpiewały identycznie tę samą pieśń. Współczesna notacja muzyczna ma już takie środki zapisu, że te wykonania mogą być bardzo zbliżone, ale początkowo nie było żadnej notacji chorału. Mnisi uczyli się utworów chorałowych przez wiele lat i wszystkie pamiętali, mimo, że tych utworów było mnóstwo. Trzeba sobie zdać sprawę, że na przykład pieśń na wejście w czwartą niedzielę Adwentu była wykonywana tylko raz w ciągu roku. W związku z tym zakonnik musiał dobrze ją zapamiętać, aby potem poprawnie ją zaśpiewać. A to nie było takie proste, gdy dysponowało się tylko tekstem.
W późniejszym czasie kantorzy zaczęli zapisywać dla przypomnienia różne znaki, nazwane cheironomicznymi, od ręki. Te pierwsze zapisy melodii w niczym oczywiście nie przypominają dzisiejszych nut, a raczej jakieś bardzo dziwne pismo. Mogą sugerować, że jedna nuta jest niżej, druga wyżej, ale jak wyżej? Owe znaki były trudne do odczytania, nie tylko dla kogoś, kto niezbyt dobrze wiedział, o co chodzi, ale dla samych kantorów. Dlatego, gdy w XI wieku zaczęto zapisywać nuty na liniach - początkowo jednej, potem dwóch, trzech, w końcu czterech - powstało mnóstwo różnych wersji jednego utworu.
Nie będziemy mówić, jak sobie z tym poradzono, bo nie w tym rzecz, ważne, aby sobie uświadomić, że chorał gregoriański nie jest nieobjętą żadnymi zasadami i niepojętą mapą, że nie śpiewa się tych słów nie wiadomo jak, raz wyżej, niżej, dłużej, ciszej czy głośniej. To wszystko było precyzyjnie określone przez mnóstwo dokumentów, tudzież przez te bezładne znaczki, które w odróżnieniu od współczesnej muzyki zapisują coś, co jest najważniejsze. Nie rytm i nie wysokości różniące nuty między sobą - one wskazują na interpretację danego słowa. Żadna współczesna notacja muzyczna tego nie wyraża. Określenia: crescendo, decrescendo, czy jakiekolwiek inne nie opiszą tak dokładnie wykonania danej frazy, jak to miało miejsce w chorale.
Posłuchajcie teraz "Rorate caeli desuper" czyli introitu z czwartej niedzieli Adwentu, a potem obejrzymy zapis tej pieśni, aby uświadomić sobie, jak wiele jest tam szczegółów do wyśpiewania.
Niebiosa spuście na ziemię Zbawiciela - zwróćcie uwagę, że już sam wstęp tego utworu oznajmia nam coś niezwykle ważnego. Jest to zaznaczone przez kompozytora przez kwintę, która po prostu stawia nas na baczność wobec tego utworu i nadaje tej frazie bardzo majestatyczny ton. Na tych czterech liniach znajdują się nuty późniejszej notacji gregoriańskiej, natomiast to wszystko, co jest nad liniami to właśnie zapis stworzony przez kantorów. Gdyby go zasłonić, mielibyśmy tylko niezwykle zubożone nuty kwadratowe, które w jakiś sposób podobne są do dzisiejszych nut, bez takiego jakiegoś powiewu, oddechu, bo interpretacja jest zawarta w tej górnej notacji. Zwróćmy uwagę, że dwie pierwsze nuty są lekkie. Później to ro-ra następne będzie wydłużone w górnych nutach, ten szlaczek nad nimi przypominający "t" oznacza właśnie "wydłużyć". Cae - to "a" nad nutami oznacza również wydłużyć. Posłuchajmy jeszcze raz wykonania tego utworu. Ileż tajemnic, a właściwie zasad, kryje w sobie taka krótka kompozycja.
Spróbujmy teraz - już bez znaków tejonomicznych - zaśpiewać inny utwór, Ubi caritas et amor, Deus ibi est. Brakuje tu znacznej różnicy między najwyższą a najniższą nutą, śpiew ma charakter sylabiczny - do każdej nuty przyporządkowano jedną sylabę. Nie ma tutaj żadnych skoków melodycznych, jest jedna tercja, jedna kwinta w wersecie, można powiedzieć, że utwór dość prosto skomponowany.
Ubi caritas et amor, Deus ibi est. To jest antyfona, którą wołamy, jakby refren. Natomiast wersety zazwyczaj śpiewa albo drugi chór, albo solista, ktoś inny od wykonawcy refrenu. Melodia wersetu taka sama jak w antyfonie, ale ten schemat melodyczny zupełnie nie razi i nie nudzi, a raczej sprawia, że ten śpiew wydaje spokojny. Gdyby każda fraza miała inną melodię, wymagałoby to dużej uwagi. Dlatego po jednym zaśpiewaniu ktoś, kto ma trochę słuchu muzycznego, powtórzy bez problemu.
Konstrukcja tego utworu polega na tym, że on służy słowu, które mu nie powinno przeszkadzać. Refren związany z pierwszą częścią wersetu, druga część wersetu związana z trzecią częścią wersetu, końcówka trzeciej części, sincero, nagle w zupełnie innej fakturze się rozwija, schodzi na dół, tu pojawia się nowa grupa nut, która sprawia, że utwór wyraźnie doprowadza do pewnego końca. Spróbujmy to zaśpiewać.
Zgodzicie się zapewne ze mną, że w tym utworze występują nieznaczne różnice tempa. To są takie smaczki interpretacji, bardzo nieznaczne, bardzo niewielkie, ale ten śpiew nie jest śpiewem koncertowym, na pokaz. Jest przeznaczony do śpiewania w świątyni podczas nabożeństwa.
Teraz spróbujmy zaśpiewać Kyrie. Spójrzcie, zapis zawiera bardzo dużo nut, niektóre wychodzą bardzo wysoko, inne schodzą dość nisko. Świadczy to, że ta pozycja jest trochę bardziej skomplikowana, a w związku z tym młodsza niż Ubi caritas. Niewielkie "X s" pod tytułem z prawej strony oznaczałoby, że ten utwór został napisany w dziesiątym wieku, ale to wcale nie musi być zgodne z prawdą. Prawdą jest to, że ta wersja Kyrie pochodzi z dziesiątego wieku. Sam utwór mógł powstać wcześniej, a zatem w wieku IX.
Ciekawe jest to e po Kyrie - moment skupiający uwagę, tu wytwarza się pewien rodzaj napięcia a zarazem ciszy. No i zakończona kadencja, e , uspokaja nas, eleison, kropka w tym miejscu oznacza "przytrzymaj", leison położone tak jakby od niechcenia. Jest tu jeszcze gwiazdka, która oznacza bardzo prostą zmianę: w tym momencie przestaje śpiewać kantor, a zaczyna chór.
Pod ostatnim Kyrie w tym utworze znajduje się jedna gwiazdka, a potem dwie. Sugeruje to dość ciekawe rozwiązanie - w trakcie następuje zmiana chóru. Na koncercie, na którym ostatnio byłem, zostało to zaśpiewane tak, że pierwsze i ostatnie Kyrie śpiewał chór męski, a środkowe żeński. My zaśpiewamy to nieco inaczej. Jeden chór zaśpiewa tak, jak przed chwilą się nauczyliśmy, drugi będzie śpiewał Kyrie wydłużając je do co najmniej minuty. Ktoś przeciągał dźwięk albo grał jakiś instrument - takie były zresztą pierwsze formy dwugłosowości.
Do dzisiaj trwają dyskusje, jak chorał powinien być wykonywany. Czy tak prosto, jak my to robiliśmy, bez zbędnych dodatków, bez arabskich ćwierćtonów, które słyszeliśmy w jednym z utworów, które na początku prezentowałem. Czy też może powinien być wykonywany tak, jak wykonywali go muzycy z Korsyki, których słyszałem kiedyś w kościele świętej Anny - gdyby słuchać ich bez przygotowania, wydawać by się mogło, że każdy śpiewa tak jak chce, a wszyscy razem wrzeszczą. A przecież jest to profesjonalna, znana na całym świecie grupa.
Albo może też w sposób - który zaraz zaprezentuję -mistyczny, wręcz ekstatyczny, mogący wzbudzać niezwykłe emocje.
Teraz jeszcze jedna prowokacja, zmuszająca do zadania sobie pytania, kto ma rację. Zetknięcie się z takim wykonaniem może w każdym razie stanowić szok, ono jest bardzo dziwne, ale nie jest to banalne podejście do tematu chorału. Przypomina mi ono trochę wrażenie, którego często doznaję. Mieszkam na Starówce przy sakramentkach; często słyszę siostry śpiewające w swoim klasztorze podczas gdy zza muru dociera muzyka z koncertów odbywających się na Starym Mieście. Brzmi to tak, jakby równocześnie na jednej scenie grały dwa zespoły oddzielone murem. Czy jest to poprawna interpretacja, jeśli chodzi o ducha tego gatunku? Niech dyskutują ci, którzy się na tym znają, ja nie odpowiem na to pytanie.
Chorał w swojej historii przechodził różne koleje losu. Gdyby nasze Kyrie usłyszał mnich z dziesiątego wieku, nie wiem, co by nam zrobił. Myśląc jego kategoriami popełniliśmy grzech ciężki. Później pojawiały się msze na tematy chorałowe czy XX-wieczne, new-age'owskie mieszanie chorału z innymi gatunkami muzycznymi po to, aby było miło, przyjemnie - stąd wszędzie właściwie może się zmieścić chorał. Jest taki utwór współczesnego polskiego kompozytora - nie powiem jak się nazywa - który napisał piosenkę o miłości chłopca do dziewczyny i w pewnym momencie pojawia się Kyrie. Nie dlatego, że poszli do kościoła na ślub - po prostu kompozytorowi tak pasowało. Ja jednak uważam, że są pewne granice dobrego smaku. Samo używanie chorału jako cytatu nie jest czymś złym, należy jednak zachować szacunek i pokorę w podejściu do tego, co święte i co przez wieki było nienaruszalne.
w listopadzie 2002 [powrót]