Mirosław Pilśniak OP

Poszukiwanie szczęścia.



Poprzedni wykład zakończyliśmy na tym, że Wojtyła wydaje w roku 60'-tym "Miłość i odpowiedzialność", w której proponuje pewną wizję miłości mężczyzny i kobiety. Znajduje się tam także nauka o relacji czystości między mężczyzną i kobietą, czyli co zrobić, żeby ta relacja była pełna, to znaczy żeby motywy, które towarzyszą tej relacji były dobre. Autor dotyka także tajemnicy wstydu, wychowania człowieka do czułości, do zdolności bycia dla kogoś darem. Wojtyła pokazuje, że ta integralna wizja miłości, obejmująca wiele poziomów człowieczeństwa może się zrealizować tylko w jednym miejscu: w trwałej i pełnej wspólnocie mężczyzny i kobiety - w małżeństwie monogamicznym. Wywodzi to Wojtyła z takiej dziwnej zasady, którą można znaleźć u Maxa Schellera, który mówi, że żaden człowiek, jako osoba, (a więc ktoś, kto ma w sobie zasadę samostanowienia, kto jest wolny), nie może pozbyć się swojej osoby. Nie może z niej zrezygnować, nie można mu jej zarazem wziąć, nie można człowiekowi odebrać jego godności. Człowiek, który w tym samostanowieniu jest jakoś podobny do Pana Boga, może być tylko darem dla kogoś, może dać się w darze i tak samo może drugiego przyjąć tylko w darze. Dlatego, jeżeli dał się już komuś w monogamicznym małżeństwie, zawarł z kimś małżeństwo, to już siebie nie ma, już oddał siebie, swoją zasadę samostanowienia związał z osobą, której się oddał. Jak to niektórzy mówią: nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Jeżeli siebie mam, to siebie nie dałem, jeżeli dałem siebie, to siebie nie mam, w związku z tym nie mogę powiedzieć: "To ja odbieram". Nie mam siebie, więc nie mam czego się domagać. W "Miłości i odpowiedzialności" pojawia się też temat seksu pomiędzy mężczyzną i kobietą jako integralnego elementu ich miłości, seksu otwartego na życie, afirmującego życie i osoby takie, jakie one są. Podkreślam, że ta książka jest uciążliwa w czytaniu, ale warta czytania, i do dzisiaj nie straciła aktualności.

Jako papież, Jan Paweł II podejmuje na nowo ten zachwiany, czy może nawet zerwany po encyklice "Humane Vitae" , dialog nauczycieli Kościoła z wiernymi na temat ludzkiej seksualności i ludzkiej miłości. Jest to cały cykl krótkich kazań albo katechez, ułożony w formie książki "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich" . Później wykłady te były kontynuowane, i publikuje się je teraz jako "Teologię małżeństwa" . Książka ta składa się z kilku części. Pierwsza jest próbą odkrycia tego, czego człowiek poszukuje, czego pragnie jako swojego szczęścia w świetle tekstu z Księgi Rodzaju o stworzeniu człowieka, kiedy Pan Bóg ulepił człowieka z gliny i tchnął ducha w jego nozdrza. Ten tekst, mimo że archaiczny w swojej formie i języku, zawiera niezwykle dużo ciekawej treści. Później papież zastanawia się nad etyką związku: co zrobić żeby tego drugiego człowieka, z którym jestem w relacji mężczyzny - kobiety, przyjąć całego. Do tego potrzeba czystego serca. Błogosławieni czystego serca, szczęśliwi są ci, którzy potrafią drugiego kochać czystym sercem. Jak takie czyste serce osiągnąć? O tym mówi druga część tych katechez. Dalej jest mowa o teologii małżeństwa. Papież kładzie nacisk nie na to, że małżeństwo jest sakramentem, tylko na to, co zrobić, żeby związek mężczyzny i kobiety był sakramentem, to znaczy żeby był odbiciem pełni miłości, która jest w Bogu i do której jesteśmy uzdolnieni mocą łaski Chrystusa. I dopiero ostatnia część tych katechez jest próbą refleksji nad encykliką "Humanae Vitae" , i znowu tylko w małym fragmencie, który wydawał się papieżowi najistotniejszy. Odpowiedź papieża, którą próbuje dać współczesnemu światu, wyraźnie nawiązując zerwany dialog na temat ludzkiej seksualności, nie jest odpowiedzią w duchu "co wolno, a czego nie wolno" robić w seksie. Papież proponuje odpowiedź na pytanie: jak realizować związek mężczyzny i kobiety w życiu małżeńskim tak, aby w najpełniejszy sposób odpowiedzieć swoim aspiracjom, pragnieniom i poszukiwaniom, żeby w najpełniejszy sposób relacja ta zaowocowała szczęściem. Jest to niezwykle pozytywna wizja człowieka i tej wspólnoty, jaką tworzy mężczyzna i kobieta. Oczywiście nie obejdzie się bez przedstawienia ekspresji ludzkiej seksualności, tego, czym ona w ogóle może być, do czego - myślę - wcale nie tak wielu ludzi dociera we współczesnym świecie. Papież mówi, że ta ekspresja ludzkiej seksualności nie jest możliwa bez zasady wstrzemięźliwości, ograniczającej łatwość, z jaką człowiek z pięknych rzeczy robi rzeczy nie piękne. Jak rozwijać i pielęgnować tą wzajemną relację, żeby owocowała ona możliwie pełnym doświadczaniem szczęścia.

Podejmiemy teraz próbę przyjrzenia się tym katechezom. Cały pomysł na tego typu spojrzenie bierze się z zestawienia dwóch tekstów, pochodzących z Pisma Świętego. W Ewangelii św. Mateusza jest taka scena, kiedy przychodzą faryzeusze i pytają, czy można oddalić żonę z jakiegokolwiek powodu, a Pan Jezus odpowiada: ja wiem, że Mojżesz wam pozwolił list rozwodowy napisać, wiem, że taka jest praktyka, ale - mówi - na początku tak nie było. W tym słowie "na początku" Pan Jezus ewidentnie odwołuje się do tego pierwotnego zamysłu Boga, który krył się za pragnieniem, czy faktem, stworzenia człowieka jako mężczyzny i kobiety. Pan Jezus w tej krótkiej odpowiedzi kilkakrotnie powtarza to zdanie: "a na początku Bóg inaczej chciał". No właśnie, czego Bóg chciał na początku? To chciałbym dzisiaj z wami rozważyć.

Wybrałem z tekstu Księgi Rodzaju, który mówi właśnie o początku, dwa opisy stworzenia człowieka. Ten drugi, bardziej pierwotny, bardziej archaiczny, swoją stylistyką podobny do tych mitów babilońskich. Opisują one fakt stworzenia człowieka posługując się podobnymi słowami: "bóg ulepił z gliny, z piasku plaży człowieka", a my tutaj mamy podobny przecież tekst, a jak różny w swojej treści. To jest drugi opis stworzenia człowieka, drugi rozdział Księgi Rodzaju. Przytoczę tutaj tylko wybrane fragmenty, później je skomentuję i spróbuję je zebrać w całościowej wizji:

"Wtedy to Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą. [...] A przy tym Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: >>Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz<<. Potem Bóg rzekł: >>Nie jest dobrze, aby człowiek, mężczyzna był sam<<" - tutaj oczywiście słowo człowiek i mężczyzna jest zamienne - ">>nie jest dobrze, żeby człowiek był sam, uczynię mu, zatem odpowiednią dla niego pomoc<<"/Rdz 2; 7,16-18/. I potem próbował Pan Bóg stworzyć dla człowieka tę odpowiednią pomoc. I stworzył rośliny, zwierzęta z małpami włącznie i przedstawiał mu, czy to będzie ta odpowiednia dla niego pomoc, a mężczyzna nazywał je istota żywa, czyli życie. Nie podobały mu się. I autor mówi, że "nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny". Kiedy nie znalazła się w tym świecie odpowiednia pomoc dla mężczyzny, człowiek doświadcza swojej samotności. Jest sam na świecie. Nie ma w tym świecie nikogo, kto by był dla niego odpowiedni. "Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: >>Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta się będzie zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta<<"/Rdz. 2; 21-23/. Tutaj język polski podobno nie bardzo oddaje grę słów, Biblia Wujka ponoć lepiej próbowała oddać brzmienie hebrajskie, mówiąc "ta będzie się nazywała mężyną, bo ta z mężczyzny została wzięta" - czyli nawet w słowie miał być ten wzajemny związek wyrażony. I z tego jest wniosek ni stąd ni zowąd: "Dlatego to mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem". I jeszcze jedno zdanie, do którego dzisiaj się odwołam: "Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali nawzajem wstydu" /Rdz 2, 7-25/. I potem jest trzeci rozdział, mówiący o kuszeniu przez węża, kiedy Adam i Ewa zobaczyli, że nagość to dla nich jednak problem. Ale o tym również za chwilę.

O stworzeniu człowieka, o tym, że zapadł on w głęboki sen, w czasie którego Pan Bóg wyjął mu żebro i zapełnił to miejsce ciałem, słyszałem kiedyś taką naukę rekolekcyjną: Ktoś mówił, że jeśli patrzymy na ten opis pobieżnie, to on przypomina nam roboty drogowe. Przychodzą hydraulicy, rozwalają wszystko, zajmują chodniki, kopią rów, układają swoje rury, zasypują, leją asfalt i wszystko trwa ładnych parę tygodni, a potem wchodzą tam elektrycy, ryją asfalt, wykopują, zasypują gładko swoje druty, zadowoleni, że skończyli - do czasu - jeszcze są gazownicy, jeszcze jest kanalizacja, jeszcze ktoś później coś innego gotów wymyślić. Krótko mówiąc, wydaje się, że Pan Bóg jest takim właśnie drogowcem, który stworzył człowieka, ale jeszcze musiał go uśpić, wyciąć mu kawałek, zaszyć, zakleić, zagoić, a z tego kawałka zrobił coś nowego. Jednak Pan Bóg nie jest takim rzemieślnikiem, nie o tym tutaj mowa.

Zatrzymam się najpierw w tym momencie, w którym Pan Bóg stworzył człowieka - w Biblii napisane jest "mężczyzna", co dla Żydów zupełnie nie było antyfeministyczne. Kiedy Bóg stworzył mężczyznę, mężczyzna widząc wszystkie stworzenia, zwierzęta, przyrodę, doświadczał tego, że jest sam. Nikt się nie znalazł odpowiedni dla niego. To jest niezwykłe, i dotyczy to oczywiście i mężczyzny, i kobiety. Człowiek doświadcza siebie jako kogoś spoza świata istot stworzonych. Jest kimś większym niż wszystkie nawet najpiękniejsze, największe i najbardziej skomplikowane stworzenia, nawet takie, które lubimy. Nie widzi w stworzeniach nikogo odpowiedniego dla siebie. Jest sam, bo nie utożsamia siebie ze światem widzialnym. I w tym doświadczeniu swojej samotności doświadcza swojego istnienia, swojego "ja". To jest to, co większość z nas w mniej lub bardziej uświadomiony sposób przeżyła jako moment odkrycia, że my naprawdę jesteśmy na tym świecie. Jak naprawdę zdam sobie sprawę z tego, że np. muszę umrzeć, czy mi się to podoba, czy nie, choćbym nie wiem co robił, zamykał oczy, w łeb sobie strzelił - doświadczenie czegoś nieuniknionego dla mnie jest odkryciem mojej odrębności od pozostałego istniejącego świata.

Człowiek skarży się na samotność, demonstruje swoją samotność wobec tego świata i wobec Boga. I w tym oczekiwaniu jakiejś odpowiedzi od Boga człowiek postrzega siebie jako kogoś, kto może być Jego partnerem, kto może do Boga mówić, kto może się do Boga jako zupełnego absolutu zwracać. Jednocześnie człowiek zwracający się do Boga z takim oczekiwaniem odkrywa coś zupełnie niesłychanego. Odkrywa, że ma ciało, które jest czymś materialnym, a zarazem nie jest częścią świata materialnego. Jest czymś najbardziej niepojętym na tym świecie. Nawet Boga możemy w jakiś sposób opisać pojęciami; ciała nie da się opisać żadnymi pojęciami. Da się je opisać w języku różnych nauk, które zupełnie się ze sobą nie stykają, a na dodatek język naukowy nigdy tak naprawdę nie powie, o co naprawdę chodzi. Ciało z jednej strony jest barierą, czymś, co wyznacza wyraźnie moje granice; z drugiej strony ciało jest sposobem komunikowania się z tym światem. Gdybym nie miał ciała, nie postrzegałbym, nie miałbym możliwości odnalezienia się. Ciało umiejscawia mnie w tym świecie, a zarazem jest czymś najbardziej na świecie niezrozumiałym. Człowiek widzi, że jest różny od Boga, bo ma określoną formę materialną, ograniczającą go, a zarazem nie spostrzega swojego ciała jako części świata zwierząt - postrzega, że w tym świecie jest kimś wyjątkowym, jest sam, jak mówi Biblia. Świadomość tej odrębności, wyjątkowości, oddziela mnie od tego świata. Człowiek postrzega siebie jako kogoś, kto ma swój sens, kto jest w relacji do tego świata i do absolutu. Człowiek dostrzegający sens swojego ciała, odkrywa też jego duchowy wymiar. Moje ciało to nie jest po prostu kawałek zwierza.

Człowiek oczywiście odkrywa też w sobie to, co Biblia opisuje za pomocą przykazań, tzn. pewną zasadę moralną: jest jakaś norma, jeżeli ją przekroczysz - umrzesz. Papież rozważa, czym mogło być słowo "umrzesz" dla człowieka, który kompletnie nie znał śmierci, który nie znał grzechu. To było coś niezrozumiałego, a zarazem wpisanego w głębię jego serca. Tak naprawdę, mówi papież, korzenie drzewa poznania dobra i zła były wpisane w serce człowieka, który odkrywa siebie jako kogoś związanego z Bogiem, chociażby przez zasadę moralną, kryjącą się za obrazem drzewa poznania dobra i zła. Jeżeli wystąpisz przeciwko tej zasadzie moralnej, niechybnie umrzesz, tzn. staniesz się kimś innym niż jesteś teraz. Coś takiego można wyczytać w opisie człowieka, stającego w ogrodzie rajskim wobec zasady, która tam ma nim kierować. Co się stało, kiedy ta zmiana nastąpiła? Kiedy człowiek, zerwawszy owoc z tego drzewa, zrywa związek moralny z Bogiem? Po pierwsze, nie było tak jak zapowiadał wąż - człowiek nie stał się taki jak Bóg. Po drugie, poznanie dobra i zła nic mu nie dało, zupełnie w niczym mu się nie przysłużyło. Więcej jeszcze, człowiek zaczął siebie postrzegać jako kogoś podzielonego; my dzisiaj znaczenie łatwiej postrzegamy siebie jako część świata zwierząt, do tego stopnia, że istnieją nurty myślowe wychodzące z założenia, że w gruncie rzeczy da się człowieka wytłumaczyć jako element świata zwierzęcego. To jest skutek tego, że człowiek w swoim sercu przestał odkrywać zupełną wyjątkowość wobec świata stworzeń, podobieństwo do Boga a zarazem całkowitą odmienność od Niego, wyrażającą się tajemnicą naszego ciała.

Ja wiem, że te analizy są uciążliwe i czasami nudne, ale spróbuję je za papieżem przedstawić, bo jeżeli papież się do tego odwołuje, to znaczy, że doszukuje się tutaj jakiegoś echa w ludzkim sercu. Każdy z nas ma w sobie zdolność do tego typu doświadczeń, każdy z nas w tym opisie może odnaleźć siebie, nawet na zasadzie utraconego raju czy tęsknoty za czymś.

Teraz druga rzecz: moment stworzenia mężczyzny i kobiety. "Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę" /Rdz 1, 27/ . Tutaj jest przedstawiona ta bardziej skomplikowana operacja budowana kobiety z części mężczyzny. Ludziom wychowanym w mentalności judaistycznej, gdzie kobieta była wyraźnie niżej sytuowana od mężczyzny, ten opis miał bezustannie przypominać jedność, równość, tą samą naturę, ten sam akt stworzenia mężczyzny i kobiety. Ciało ludzkie, będące takim fenomenem, jest albo męskie, albo kobiece. Nie ma innych - poza jakimiś gruntownymi wybrykami natury, ale nie o tym w tym w tej chwili mówimy. Papież mówi, że to są dwa sposoby bycia człowiekiem: albo jako mężczyzna, albo jako kobieta. Ale najgłębszą identyfikacją człowieka jest to, że jestem "ciałem" w sensie hebrajskiej antropologii, to znaczy jestem ciałem ożywionym duchem, ciałem żyjącym, istotą żyjącą - najbardziej temu pojęciu odpowiada pojęcie "osoby", jakim się dzisiaj posługujemy. W związku z tym jeżeli będę w dalszych częściach mówił o "ciele", to zawsze będę w jakiś sposób nawiązywał do pojęcia "osoby".

Stworzenie człowieka, czyli istnienie człowieka tutaj na ziemi jest odkryciem jego samotności, jego cielesności właśnie jako wyjątkowości, różnicy od świata natury. Jest odkryciem podobieństwa i bliskości do Boga, a zarazem całkowitej różnicy; odkryciem człowieka jako mężczyzny i kobiety. Opis w Księdze Rodzaju mówi o tym, że Adam zapadł w głęboki sen. Stworzenie kobiety z jego ciała odbywało się bez jego świadomości. Ten głęboki sen jest obrazem powrotu świata do niebytu, mężczyzna nie ma świadomości istnienia świata. Wtedy zostaje stworzona kobieta, a kiedy objawi się jego oczom, ten z radością zawoła: "ta jest ciałem z mojego ciała" /Rdz 2, 23/, czyli: ta jest podobna mi, to jest odpowiednia dla mnie pomoc. Nie będę wnikał w pojęcie pomocy w tym opisie, ono oznacza niezbędność do istnienia, część świata, bez której nie mogę w ogóle być sobą. Radość mężczyzny na widok kobiety oznacza, że oprócz powołania człowieka do odkrycia swojej odrębności od świata i podobieństwa do Boga, człowiek jest także powołany do wspólnoty, do jedności. Od pierwotnej jedności, czyli samotności, przez afirmację tej samotności, która mnie jakoś wyodrębnia i wyróżnia, przechodzimy do odkrycia, że ja tak naprawdę w pełni jestem sobą, kiedy jestem zjednoczony z kimś drugim. Mężczyzna zjednoczony z kobietą to jest dopiero ten moment, kiedy człowiek naprawdę został przez Boga stworzony. I dopiero to zjednoczenie mężczyzny i kobiety w Biblii jest pełnym obrazem Boga, który jest w człowieku.

Czyli jaki człowiek jest obrazem Boga w najpełniejszy sposób? Nigdy w całkowity, nigdy w niewyczerpany, nigdy raz na zawsze, ale człowiek najpełniejszym obrazem Boga jest w chwilach wspólnoty. Teologicznie mówi się "w komunii osób", czyli w takiej głębokiej wspólnocie zjednoczenia. Człowiek jako Boży obraz powołany jest do jedności, która ma przynajmniej dwa wymiary. Wymiar etyczny - zadanie bycia z kimś drugim, oraz wymiar sakramentalny - misterium zjednoczenia, w którym uczestniczą mężczyzna i kobieta. Opis w Księdze Rodzaju mówi, że są jednym ciałem, to znaczy, że mężczyzna zjednoczył się z kobietą tak, że stali się jednym ciałem. Gdyby pójść konsekwentnie za językiem Biblii, to, jeżeli mężczyzna jest ciałem żyjącym i kobieta jest ciałem żyjącym, to ich zjednoczenie tworzy jedno ciało. Stają się oboje zupełnie nową całością, człowiekiem dopełnionym w stworzeniu, kresem stworzenia; w papieskim języku będzie się to nazywało "pierwotnym sakramentem". Biblia wprost mówi, że ten gest stania się jednym ciałem to jest współżycie seksualne, to jest gest najbardziej głębokiego spotkania mężczyzny i kobiety. Ono ma oczywiście sens głęboko wewnętrzny, nie tylko zewnętrzny: wtedy człowiek jest w najpełniejszy sposób obrazem Boga. Wtedy odkrywa też sens swojego ciała - kobieta odkrywa mężczyznę jako dopełnienie swojego człowieczeństwa, jako część swojego człowieczeństwa, którego jej w jakiś sposób brakuje, a który może ją dopełnić, dlatego właśnie, że jest kimś odrębnym. Osoba powołana do wspólnoty w pełni doświadcza siebie jako kogoś stworzonego, kiedy staje się jednym ciałem. Stąd wniosek, że właśnie dzięki płci, czyli dzięki różnicy mężczyzny i kobiety oni mogą stać się jednym ciałem.

Papież mówi tak: dlatego w każdym akcie małżeńskim - takim pojęciem się posługuje odwołując się do pojęcia biblijnego - w każdym akcie małżeńskim mężczyzna i kobieta stają się jednym ciałem, czyli odkrywają na nowo tajemnicę swojego istnienia i swojego stworzenia. Powracają do odkrycia jedności mężczyzny i kobiety, kiedy mężczyzna zawołał na widok kobiety: "ta jest kością z moich kości i ciałem z mojego ciała". Ona, ta pierwotna jedność, pozwala odkryć wartość osoby, samotność człowieka, z którą staje wobec świata i powołanie do bycia z kimś w jedności. W ten sposób tworzy się zamknięte koło odkrywania człowieka jemu samemu. Człowiek, kiedy jest w jedności z drugim, odkrywa samego siebie, czyli swoją samotność, odrębność, "osobowość" jak powiemy dzisiaj. Jego osobowość zostaje objawiona kiedy on staje się w jedności z drugą osobą. Papież mówi tak: każde zjednoczenie mężczyzny i kobiety - tutaj zastrzega zasadę etyczną: o ile tworzą autentyczną wspólnotę osób (tutaj teologiczne znaczenie słowa "autentyczna wspólnota osób" oznacza wspólnotę pełną, w której nie ma żadnego braku) - każde takie spotkanie mężczyzny i kobiety jest podobne do pierwotnego spotkania Adama i Ewy, a ciało, które konstytuuje ich osobę, jest zarazem do czegoś wezwane. Za tym kryje się zasada wyboru czy decyduję się na bycie w jedności. I to jest w pełni objawienie ciała człowieka, czyli jego osoby. Człowiek zjednoczony z kobietą, tak, że stają się jednym ciałem, odkrywa swój sens.

Człowiek stworzony był nagi, ale nie odczuwał wstydu. To jest niezwykła zupełnie tajemnica. Człowiek nie odczuwał wstydu, to znaczy doświadczał swojego ciała jako swojej osoby. Kiedy my spotykamy się z ludźmi, wstydzimy się różnych rzeczy. Wstydzimy się swojego ciała, co jest problemem współczesnej cywilizacji; wstydzimy się tego, jak druga osoba na mnie spojrzy, jak mnie potraktuje, czy ja się będę umiał zachować, czy ja się nie wygłupiłem, itd. Bezustannie zadajemy sobie pytanie: jak na mnie patrzysz, jak mnie widzisz? Wstydzimy się strasznie, boimy się, że ktoś spojrzy na mnie nie tak, że mnie jakoś zaklasyfikuje, pomniejszy, poniży, nie zauważy, cokolwiek ze mną zrobi. Papież mówi tak: mężczyzna i kobieta pomimo tego, że byli nadzy, nie odczuwali wstydu. Nagość pozwalała im na spotkanie, pozwalała na przyjęcie siebie nawzajem w całości jako osoby, nikt nie doznawał najmniejszego nawet uszczerbku. Nie tylko nagość nie przeszkadzała im w spotkaniu, ale właśnie ona je umożliwiała. Nie próbowali się przed sobą zasłaniać, chcieli być na siebie otwarci. Nie odczuwali wstydu, czyli w pełni rozumieli sens swojego ciała w całej swojej godności i w całej swojej zdolności do zjednoczenia w ciele. Właśnie dzięki temu, że byli nadzy, przyjmowali siebie nawzajem w całości, bo nie musieli niczego chronić przed sobą. Dzięki temu, że on był mężczyzną a ona była kobietą, mogli komunikować sobie nawzajem swoją miłość i udzielać sobie swojego człowieczeństwa. To jest zapis tęsknoty człowieka, który chciałby być wobec drugiego w pełni otwarty i w pełni przyjmowany. Papież przypomina nam, do jakiego szczęścia tęsknimy właśnie w płaszczyźnie doświadczania swojej nagości, czy otwartości wobec drugiego człowieka. Człowiek chce być zdolny do dania siebie komuś w pełni, bez żadnych barier ochronnych, i chce przyjąć drugiego jako dar w pełnej wolności.

Papież cytuje Sobór Watykański II: ciało ma sens oblubieńczy, ponieważ człowiek, osoba, jest stworzeniem chcianym przez Boga dla niego samego. Człowiek został stworzony w tym świecie jako inny od tego świata; jednocześnie człowiek stworzony przez Boga dla niego samego nie może odnaleźć siebie inaczej, jak tylko poprzez oddanie siebie w darze. I teraz rodzi się pytanie jak oddać siebie w darze? Jak zrobić, żeby dar mojej osoby był możliwy i żeby mógł być przyjęty? Każdy człowiek chciałby doświadczać sensu swojego ciała i poprzez doświadczenie sensu chcielibyśmy szukać szczęścia. Papież sugeruje, że jest to pragnienie każdego człowieka. To pierwotne poczucie swojego ciała i powołanie do realizacji naszego człowieczeństwa w jedności jest najpierwotniejszym sakramentem, znakiem Boga, obrazem Boga. Miejscem Jego obecności i działania, znakiem przenoszącym w widzialność świata niewidzialną tajemnicę ukrytą w Bogu, tajemnicę miłości, prawdy, Bożego życia, w której człowiek na nowo ma uczestnictwo. I to jest właśnie orędzie, w którym papież mówi, że człowiek ma uczestnictwo w szczęściu, którego pragnie doświadczać przez swoje ciało.

Etyka seksualna XXI wieku to jest zadanie odkrycia sensu ciała i osoby człowieka, wartości seksu na miarę aspiracji tej ludzkiej osoby. Próbą sformułowania takiej etyki jest "Teologia małżeństwa" zapisana w katechezach Jana Pawła II jako teologia ciała. Jakie są założenia tej etyki seksualnej XXI wieku? Człowiek poszukuje szczęścia. Szczęście odkrywa w chwilach doświadczenia sensu swojego istnienia, miłości, daru, piękna, prawdy, sprawiedliwości, i to szczęście chce odnaleźć i chce go doświadczać w sobie. Doświadcza go w postaci tęsknoty za pełnią swojej osoby, której nie zapełni niczym innym jak tylko jakimś nieskończonym szczęściem, bo to jest to, do czego aspirujemy. To nieskończone szczęście odnajdzie we wspólnocie, w zjednoczeniu mężczyzny i kobiety, kiedy to zjednoczenie oznacza dar i przyjęcie daru; bycie przyjętym jako dar przez kogoś, i zarazem pełny, całkowity dar mojej osoby, zintegrowanej z moim ciałem. Ta tajemnica ludzkiego ciała jest misterium, które człowiek chciałby odkryć, misterium daru otwartego na miłość, pewnego swojego życia, pewnego trwania; pewnego, że ten mój dar nie jest do jutra, a jutro ktoś powie: a nie, to ja już ciebie nie lubię. Człowiek chciałby, żeby każdy dzień, całe jego istnienie słyszało tą odpowiedź: tak, jesteś kochany, jesteś przyjęty jako dar. Człowiek chciałby doświadczać tego szczęścia w spotkaniu z tym drugim ja dopełniającym jego istnienie, czyli w spotkaniu mężczyzny i kobiety, które to spotkanie nie będzie musiało stawiać sobie hamulców, ani nie będzie posiadało barier. Człowiek będzie wyzwolony od pożądliwości skupiającej się na jakimś detalu drugiego człowieka i wolny od wstydu; człowiek, który nie będzie się wstydził swojego zjednoczenia będzie człowiekiem szczęśliwym, doświadczającym wszystkiego w wolności i w pewności, że jest przyjmowany. W chwili szczęścia jestem podobny do Boga, przekraczam zupełnie samego siebie.

Odwołam się teraz do języka gazetowego, który też mówi o szczęściu, w chwilach np. współżycia seksualnego, o którym ludzie mówią, że to jest całkowite wyjście z siebie. A katolicy powiedzą: to nie chwila przekroczenia siebie, ale stania się jak Bóg. Nie wystarczy po prostu wyjść poza siebie, to nie ekstaza, ale zjednoczenie z Bogiem. I w dodatku człowiek chce doświadczyć tego wszystkiego, sensu miłości, przyjęcia daru, podobieństwa do Boga, swoim ciałem, swoją osobą, duchem, tożsamością, cielesnością, chce być w tym wszystkim, także w swoim ciele, podobny do Boga. I tego dotyka odkrywając siebie w zupełnie nowym istnieniu, w nowym życiu, które staje się jego udziałem, jego współtworzeniem. Pytanie etyczne, jakie papież stawia brzmi: jak zrealizować taką maksymalistyczną wizję szczęścia, jakie człowiek chciałby osiągnąć? Odpowiedź jest następująca: można to zrealizować, jeżeli spróbuje się tego dokonać w małżeństwie i poprzez współżycie seksualne w małżeństwie.



w grudniu 2002


[powrót]