Mirosław Pilśniak OP

Przymierze i budowanie relacji.



Człowiekowi chodzi o to, żeby być naprawdę szczęśliwym. I na dłuższą metę nie zadowoli się takim szczęściem, które jest poniżej jego możliwości. Można mieć jakieś sukcesy, można mieć jakieś przyjemności, radości, można się nawet na chwilę zapomnieć przeżywając pewne chwile. A jednak na dłuższą metę to człowiekowi nie wystarcza. Próbowaliśmy się skupić na obrazie Adama i Ewy, stworzonych przez Pana Boga, którzy naprawdę są szczęśliwi. I mówiliśmy, że doświadczają swojej odrębności, osobności, która w jakiś sposób oznacza i wyraża także nasze ciało, a która jest zarazem największą tajemnicą człowieka. Nie wiemy dokładnie, dlaczego tak jest, że człowiek chciałby być kimś stworzonym dla niego samego, czyli odrębnym od całego świata. Postrzegać siebie jako kogoś zupełnie innego, wyjątkowego. I w dodatku, druga rzecz, że taki ktoś w pełni będzie doznawał szczęścia, dopiero kiedy zostanie przez kogoś przyjęty w miłości. A tak może być tylko wtedy, kiedy stanie się dla kogoś darem i ten dar kogoś innego otrzymuje.

Założenie, któremu ma służyć ta etyka, byłoby takie właśnie, że człowiek poszukuje szczęścia, przeczuwa, ma jego ślad w sobie i zastanawia się, jakby je osiągnąć. Wczoraj próbowałem przedstawić dwie rewolucje. Rewolucję judaistyczną, która w świecie pogańskim wprowadza nową wizję człowieka - mężczyzny lub kobiety, którzy powołani są do szczególnej więzi. I próbowałem zasygnalizować tę rewolucję, w której my chcąc nie chcąc, uczestniczymy, czyli tak zwaną rewolucję seksualną (podobnie jak owoce Rewolucji Październikowej odczuwaliśmy w gruncie rzeczy do roku 1989 roku). Bardzo poważni ludzie twierdzą, że właśnie myśl papieża dotycząca antropologii, czyli wizji człowieka, dawała odpowiedź na pytanie, dlaczego człowiek w tym "idealnym" świecie komunistycznym, zbudowanym na utopii równości, sprawiedliwości i wspólnego, dalekosiężnego myślenia był nieszczęśliwy? Papież mówi, że ten system nie wyrażał prawdy o człowieku. Pytanie, dlaczego dzisiaj ludzie są nieszczęśliwi w małżeństwie? Bo nie potrafią zrealizować prawdy o człowieku, o tym, kim naprawdę są.

Nie boję się o tym mówić dlatego, że spotykam w ruchu "Spotkania Małżeńskie" takie pary, których naprawdę podstawowym zadaniem życiowym jest znalezienie siebie nawzajem poprzez głęboki dialog (tam się pojawiają takie książki Jerzego Grzybowskiego na temat dialogu). Mamy w tym świecie możliwości do pogłębienia osobowego spotkania i to rzeczywiście niektórym się udaje. To nie znaczy, że jest to łatwe. Żyjemy w świecie niedoskonałym i niedokończonym, więc człowiek w tym świecie nigdy nie zazna spokoju. Nie ma raju na ziemi. Ten raj jakoś przeczuwamy i możemy kosztować jego owoce. Dzisiaj właśnie o tym będę chciał mówić. Ale przeczucie raju możemy mieć z większą pewnością, albo i w poczuciu ogromnej frustracji, że w ogóle bez sensu jest jakiekolwiek mówienie o szczęściu w więziach międzyludzkich. Dlatego o tym wspominam, gdyż zasada dialogu osób w ruchu "Spotkania Małżeńskie" jest szczególnie pielęgnowaną metodą i pewnym sposobem bycia wobec drugiego. Ona daje małżeństwom, które w tym uczestniczą jakby większą pewność, że ślady raju, tej pełni szczęścia, i owoce, które możemy przeczuwać, że są one realistyczne, że właśnie należy iść w tą stronę.

Dzisiaj chciałbym powiedzieć o trzech rzeczach. Wprowadzenie do zagadnienia małżeństwa zrobię dokładnie tak, jak robi to papież. W "Miłości i Odpowiedzialności" Wojtyła próbował bardzo poważnie potraktować problem wstydu. Stanowi to punkt wyjścia do rozważań nad małżeństwem, jako odpowiedzi i możliwości pokonania problemu wstydu. A powiem tak, że o tyle to mi się wydaje genialne spostrzeżenie, że niezależnie zupełnie od myślenia Wojtyły, wśród psychologów, którzy próbują w sposób systemowy podejść do problemu kłopotów małżeńskich, rodzinnych, społecznych jest również autor książki, która jest niezwykle ciekawa, która się nazywa, w myśl takich toksycznych rzeczy, "Toksyczny wstyd" . I pokazuje on, jak wstyd jest czymś, co człowieka ogranicza i wpycha w jakąś patologię zachowania, i jak bardzo potrzebne jest rozwiązanie problemu wstydu. Wojtyła właśnie w latach sześćdziesiątych na ten temat mówił, patrząc, przyglądając się po prostu człowiekowi, takiemu, jaki on jest. Dlatego na tym się spróbuję na chwilę skupić, próbując przedstawić Państwu tą myśl.

Zatrzymaliśmy się na tym, że etyka, dotycząca relacji mężczyzny i kobiety, ma pozwolić im szukać i zaznawać szczęścia, którego pragną, mając w perspektywie jeszcze większe szczęście, do którego zdążają. Jest to możliwe wtedy, kiedy dotykamy prawdy o człowieku, kiedy odkrywamy sens o nas samych. To jest właśnie ta prawda. Problem jest taki, że grzech i śmierć, o których wspominaliśmy przytaczając opowiadanie z Księgi Rodzaju o stworzeniu człowieka, grzech i śmierć weszły w ten świat przez to miejsce, które było przez Pana Boga szczególnie wybrane, czyli przez więź mężczyzny i kobiety. Jeżeli spojrzycie Państwo dalej, w trzeci rozdział tego opowiadania, jak skosztowali z drzewa poznania dobra i zła, to co zrobili? Ukryli się, bo zauważyli, że są nadzy i zaczęli się oskarżać. To od razu stało się tak, że zerwała się pomiędzy nimi więź miłości, zaczęło się oskarżanie. Papież mówi w ten sposób, że przez to miejsce uprzywilejowane, jakim była jedność mężczyzny i kobiety, weszły grzech i śmierć na świat, i nietrudno się dziwić, że one jakby ogarnęły całe stworzenie, naprawdę są doświadczalne wszędzie. Skutkiem tego grzechu człowiek zaczyna się wstydzić. Schował się przed Bogiem, ukrywa się przed drugim człowiekiem, czuje się przez niego zagrożony w swojej intymności. Człowiek doświadcza wstydu i przez to chroni się przed drugim i w dodatku ma łatwość niedostrzegania własnej godności. Papież mówi w ten sposób, że w tym świecie, dotkniętym właśnie zjawiskiem wstydu, który jest skutkiem naszej grzeszności, wstyd służy zarazem temu, żeby ochronić ludzką godność i intymność. Człowiek doświadcza jakby przekroczenia tego skutku wtedy, kiedy rodzi się nowy człowiek. Tutaj są małżeństwa, które mają ze sobą maleńkie dzieci. To jest dla bardzo wielu rodziców takie doświadczenie, kiedy oni jakby odkrywają swoją wartość. To się nie dzieje instrumentalnie, ale jakby dostrzegając swoje rysy w tym zupełnie nowym człowieku, odkrywają w tym dziecku swoją utraconą jedność, której nie doświadczają na co dzień. Papież mówi, iż w świecie dotkniętym grzechem bardzo ważnym punktem odkrywania tej pierwotnej jedności jest właśnie poczęcie i zrodzenie nowego człowieka. To jest to miejsce uprzywilejowane, w którym takie coś się może dokonywać. To zresztą jedni rodzice powiedzieli - proszę wysłuchać całego zdania, bo ono jest obrazoburcze - że w stosunku do dziecka trzeba mieć więź wręcz seksualną, to znaczy trzeba dać mu się obłapywać, obśliniać i w ogóle nie bronić się przed tym. Myślę, że to jest dobre spojrzenie na seksualność, my patrzymy w sposób bardzo jednostronny na ten temat.

Pytanie, jakie sobie zadaje w tym świecie człowiek dotknięty grzechem i odczuwający zjawisko wstydu jest takie: Czy wolno oddalić żonę? Ponieważ ten temat małżeństwa i powrotu do początku, do źródła, którym jest małżeństwo, w Ewangelii pojawia się właśnie w takim kontekście. A więc przychodzą do Pana Jezusa faryzeusze, czyli ludzie pobożni, którzy bardzo poważnie traktują Pana Boga, i pytają: A co Ty, Mistrzu, sądzisz? Czy wolno oddalić żonę z jakiegokolwiek powodu? Pan Jezus odpowiada, że jeżeli mężczyzna oddali żonę, to zamknie sobie drogę do tego początku, do tego źródła, którym jest ta pierwotna jedność mężczyzny i kobiety doświadczana jako szczęście. Człowiek zamknie sobie drogę do odkrycia sensu swojego ciała, zamknie sobie drogę do odkrycia zdolności do bycia darem dla kogoś, do odkrycia, że jest darem Boga i darem dla Boga, zamknie sobie drogę do szczęścia, jakie jest w miłości, która owocuje rodzicielstwem. Czyli zamknie sobie drogę do doświadczania tej integralnej wizji człowieka, całości człowieka.

I tu mi odnalazłem wątek, który mi się zgubił, kiedy mówiłem o rewolucji. Tutaj zatem dokończę zdanie, bo mi się wydaje, że jest ono dosyć nośne. Rewolucja Październikowa daje nieautentyczną wizję człowieka, człowieka - trybika w maszynie społeczeństwa socjalistycznego, a wizja rewolucji seksualnej w gruncie rzeczy też rozbija człowieka na jakieś jego części i potrafi patrzeć na erotykę jako na coś autonomicznego, na coś, co kieruje się swoimi prawami. Wspominaliśmy o tym wczoraj. Myśl papieża, bardzo mocno, z całą pewnością przyczyniła się do powstrzymania skutków tej Rewolucji Październikowej do roku 89'. Wydaje się, że jego myślenie na temat osoby ludzkiej, właśnie w tej relacji mężczyzny i kobiety, jest w stanie także zmienić drogę człowieka rozczłonkowanego w kierunku zintegrowanej wizji. Mężczyzna, który zadaje sobie takie pytanie, czy wolno oddalić żonę, to jest oczywiście człowiek dotknięty tym wewnętrznym pęknięciem, i który traci w sobie to poczucie daru i poczucie własnej całości swojej osoby. Nie doświadcza siebie, jako kogoś zdolnego do zjednoczenia. Takiemu człowiekowi potrzebna jest moralność. I tutaj pojawia się Kazanie na Górze. Niezwykła zupełnie wizja jak działać, jak żyć, jak być, jak odnaleźć siebie w tym świecie, żeby można było osiągnąć szczęście. Błogosławieni są ubodzy, błogosławieni cisi, szczęśliwi, którzy staną się tacy, tacy i tacy. To jest ta właśnie wizja Jezusowej moralności. Komu potrzebna jest moralność? Potrzebna jest człowiekowi, który gubi się, który czasami nie widzi drogi. Pan Jezus mówi w tym Kazaniu na Górze, że powiedziano wam, że nie wolno cudzołożyć, a ja wam mówię, że nawet gdyby ktoś patrzył pożądliwie na kobietę, już ją w swoim sercu zcudzołożył. Nie może być szczęśliwy, który ma takie oczy, że potrafi spojrzeć na kobietę instrumentalnie. A szczęśliwy, błogosławiony, ten, który będzie czystego serca, taki, który potrafi być ubogi, taki, który potrafi przyjmować dar. W taki sposób odpowiada Jezus na ten temat. Pożądliwy - taki, który patrzy pożądliwie. Święty Jan w drugim rozdziale Ewangelii mówi, że pożądliwość ma swą strukturę, że jest to pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i taka pożądliwość, którą nazywa pychą tego życia.. Mówi nam, że to nie pochodzi od Ojca, od Boga, lecz od świata. Od świata, czyli skąd? Od świata, który jest owocem poznania dobra i zła, w którym człowiek gubi się i zatraca zdolność do bycia darem. Człowiek, który czasem kwestionuje, nie wie, nie wierzy, że miłość to jest dar. Człowiek w tym świecie nie postrzega świata jako dar, nie rozumie relacji z Bogiem jako wzajemne oddawanie się sobie nawzajem w darze bezwarunkowym. Skutkiem tego, że człowiek ma w sobie pożądliwości, czyli ma w sobie drzewo poznania dobra i zła, właśnie z tym owocem, z którego skorzystał zrywając przymierze z Bogiem, skutkiem tego jest właśnie doświadczenie wstydu. Papież mówi w ten sposób, iż wstyd ujawnia, że nie wszystko we mnie jest dziełem Boga. W głębi mojego serca mogę odkryć lęk wobec Boga, i to objawia się wstydem. Adam mówi: Usłyszałem Twoje kroki w ogrodzie i ukryłem się. Skąd mu się to wzięło? No właśnie, lęk wobec Boga jest owocem grzechu. Nagość Adama objawia teraz brak uczestniczenia w miłości. Skutkiem tego jest pożądliwość, którą człowiek potrafi skierować wobec czyjejś nagości. Pierwotnie nagość miała być znakiem otwartości osoby na osobę. Miała być znakiem pierwotnej samotności, która dąży do zjednoczenia. Nagość wyrażała także całkowitą akceptację swojego ciała. Człowiek po grzechu pierworodnym nie widzi w sobie tego daru. Przestraszył się, ukrył się, załamała się w nim, mówi papież, akceptacja swojej osoby i w związku z tym także swojego ciała. Nastąpiła zmiana. Człowiek powołany do panowania nad ziemią czuje się zagrożony, musi się chronić, świat wydaje się wrogi. Musi się chronić przed czyimś wzrokiem, właśnie ukrywając swoją wstydliwość. I jeszcze szczególnie papież zwraca uwagę na pewien detal, mówi - i wtedy, kiedy doznawali wstydu, zrobili sobie przepaski. Nie ukryli swoich oczu, nie ukryli swojej twarzy, tylko ukryli się przed drugim właśnie w swojej intymności, w swojej płciowości. Kobieta zaczęła się wstydzić mężczyzny. Mężczyzna, jako mężczyzna zaczął się wstydzić kobiety. Czujecie to rozerwanie tej pierwotnej więzi, gdzie odkrywali siebie, jako dopełnienie swojego ciała, czyli swojej osoby. Wstyd rodzi niepokój wobec śmierci, wobec utraty godności, wobec pożądliwości, która we mnie się rodzi, która łatwo godzi się na uleganie zachciankom. W szczególności dotyczy to oczywiście seksualności, jak zwraca uwagę papież. Człowiek wstydzi się swojego ciała ze względu na pożądliwość, która w nim się rodzi i którą może zrodzić w kimś. Jaki ma sens wstyd, który w nas się rodzi? On pokazuje wartość, pokazuje zagrożoną wartość i zarazem tą wartość chroni. Myślę, że jedną z prób odpowiedzi na to zjawisko wstydu jest naturyzm, taki powrót do natury, takiej pierwotnej czystości człowieka. Że to niby jest kwestia jedynie zmiany myślenia. Ktoś mi opowiadał takie doświadczenie, że właśnie w taki sposób myślał, że chciał doświadczyć zmiany swojego myślenia, a wyzwolenie się z zakrywania się przed innymi w gruncie rzeczy miało spowodować porządek w nim. I wszystko było dobrze, dopóki nie zobaczył, w jaki sposób ktoś patrzy na jego dorastającą córkę. I tego się przestraszył dopiero. Wtedy przestał już w ten sposób myśleć, że poprzez zrzucanie tych zasłon, które nas chronią, da się przywrócić porządek wewnętrzny. Nie, to musi stać się znacznie, znacznie głębiej. Nagość mojego ciała przestała być demonstracją mojej osoby, ale papież mówi, że zachowała się w nas zdolność do wyrażania miłości poprzez gesty naszego ciała. I tutaj jakby jest szansa, kierunek drogi, jaką pokazuje jako zasadę etyki. Tą właśnie, która ma służyć przywróceniu integralności nagości i całego człowieka. Założenie etyki byłoby takie, żeby pomimo wstydu i skutków wstydu, w których płciowość jawi się jako przeciwstawienie się sobie osób, pomimo tego mamy szukać dróg, aby mężczyzna i kobieta mogli się stać na powrót jednością, mogli stać się komunią osób. Temu ma służyć pełny, całościowy, w pełni jego sensu, akt małżeński, zjednoczenie takie, że stają się jednym ciałem. Papież unika pojęcia "współżycie seksualne", "współżycie płciowe". Unika słowa "zjednoczenie", dlatego, że to chyba jest pełniejszy zakres, pozostaje na poziomie takim prawniczym - "akt małżeński", ale bez przerwy powtarza, że tu chodzi o to zjednoczenie, kiedy stają się jednym ciałem. Czyli akt małżeństwa w pełni jego sensu, a tylko nie w sensie prawniczym. Czyli założenia etyki byłyby takie, żeby szukać dróg, aby mężczyzna i kobieta mogli stać się jednym ciałem. Aby ich ciało było tworzywem tej komunii, to znaczy żeby ta komunia nie była tylko w jakiejś idei, ale żeby ciało było tworzywem tej komunii. I żeby człowiek na tyle odtworzył w sobie obraz Boga, żeby umiał pokonać tą przeszkodę, którą stanowi dla niego wstyd i tą przeszkodę, którą stanowi w związku z tym płciowość w spotkaniu mężczyzny i kobiety.

Skutkiem grzechu jest wstyd i jak mówi Księga Rodzaju skutkiem tego również jest zdolność do panowania nad drugim. To, co się u świętego Jana nazywa pożądliwością tego świata i pychą tego żywota, czyli jakby stawiania sobie wartości przez osiąganie czegoś. Tak jest w Księdze Rodzaju. Bóg opisuje skutki grzechu Adama i Ewy. Mówi to do Ewy: Obarczę cię trudem brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. Tutaj Księga Rodzaju rozróżnia skutki i w kobiecie i w mężczyźnie. Nierówność osób jako przejaw pożądliwości, brak zjednoczenia, podatność na cierpienia, prokreacja, czyli stworzenie nowego człowieka, która ma być tym wyrazem jedności właśnie przekraczającej ludzką osobę, ona jest źródłem ciężaru i cierpienia. Pożądliwość ogranicza sens ciała, pożądliwość łatwo dąży do zaspokojenia. Mężczyzna doznaje wstydu, bo jest nagi i doznaje wstydu, bo potrafi pójść tylko i wyłącznie za swoją pożądliwością. A kobieta doświadcza niedosytu zjednoczenia. Bez przerwy są rozmowy współmałżonków, kiedy jeden czuje się sfrustrowany, mężczyzna, bo nie potrafi okazać swojej żonie miłości. Właściwie jego pożądliwość bardzo często bierze górę nad byciem z nią. Ona czuje się sfrustrowana, bo niedosyt zjednoczenia przeżywa jako upokorzenie. Księga Rodzaju pisze: On zaś będzie panował nad tobą, ty będziesz kierowała do niego swoje pragnienia. Ciało jest przedmiotem atrakcji, ciało nie jest, nie musi być, nie bywa przedmiotem miłości.

Pojęcie "mój", "moja", "ty jesteś mój", "ty jesteś moja", stało się dwuznaczne, przestało być znakiem, że dałem siebie w darze. Czasami oznacza posiadanie. Jesteś mój i nikt do ciebie nie ma prawa. Jesteś mój jako mój.

Chrystus w Kazaniu na Górze, kiedy mówi, że na początku nie było tak i jeżeli mężczyzna patrzy pożądliwie na kobietę, to już ją zcudzołożył w swoim sercu, wskazuje na monogamię, na związek mężczyzny i kobiety jako na drogę do wyzwolenia z tych pożądliwości, które pomniejszają wartość człowieka. I jeszcze mówi tak, jakby zwracając uwagę w specjalny sposób na nasze oczy. Znowu w Ewangelii św. Jana: Jeżeli twoje oko jest zdrowe, cały świat będzie dla ciebie w świetle. Ale zobacz, jakie masz oczy. Pan Jezus też o tym mówi. Nasze widzenie w skutek pożądliwości ulega deformacji. Jest w człowieku to coś, jakaś pasja i pragnienie, zdolność do zaangażowania się emocjami, zmysłami w sytuację, jaka bardzo łatwo przeradza się w namiętność, która autonomizuje się, to znaczy namiętność dla samej namiętności, która przestaje widzieć całego człowieka. Ktoś mi w ten sposób relacjonował. Mówił: Jest taki punkt, kiedy ja już nie potrafię myśleć o niczym, kiedy to bierze nade mną górę, zapominam w ogóle o tym, kim jestem i z kim akurat jestem. Papież mówi w ten sposób: Namiętność pociąga człowieka do samego zaspokojenia zmysłowego. I w dodatku na tej drodze zaspokojenia, w ogóle tego zaspokojenia nie doznaje, to znaczy człowiek pragnie coraz bardziej, coraz bardziej, coraz bardziej. Tu się pojawiają takie sytuacje, które dzisiaj nazywa się "anonimową erotomanią". Człowiek, który jest uzależniony jak od narkotyku od przeżyć erotycznych i jest tym tak niesamowicie upodlony przez samego siebie. Postrzega samego siebie tak nisko, że nawet ludzie, którzy są chorzy na chorobę alkoholową tak źle siebie nie postrzegają. Straszne cierpienie i zarazem takie upokorzenie, jak i też ranienie innych ludzi w związku z tym. Pan Jezus mówi: Kto pożądliwie patrzy, ten ją w sercu zcudzołożył. Ale problem jakby nie jest w tym, żeby nie patrzeć, tylko żeby mieć oczy, które potrafią zobaczyć to, czego nie potrafią zobaczyć oczy pożądliwe. Człowiek może patrzeć a nie widzieć. Może nie zobaczyć sensu ciała, może właśnie zauważyć tylko detal, może się skupić na wrażeniu zmysłowym, które czasami ktoś specjalnie wobec niego konstruuje.

Dlatego nasze oczy są zdolne nie widzieć człowieka. Nie dlatego, że ten człowiek jest zły, że przedmiot pożądania jest zły, ale że mój stosunek do tego przedmiotu nie jest taki jaki być powinien. Etyka miałaby więc służyć ochronie relacji, bym w zamiarach serca i w spontaniczności gestu respektował znaczenie tego drugiego, całej jego osoby. Gdzie jest źródło tej zmiany widzenia? W sercu. Kto w sercu patrzy pożądliwie, ten ją zcudzołożył. Dlatego uzdrowienie mojego serca jest potrzebne. Błogosławieni czystego serca, to znaczy tacy, którzy potrafią w sposób pełny, w czystym motywie, bezinteresownie przyjąć tego drugiego, który ma czyste motywy, czyste pragnienia, ma w sobie czyste źródło decyzji, to, co się nazywa naszą wolą.

Z kolei u św. Pawła, który podejrzewany jest o bardzo wielki rygoryzm, antyfeminizm, nie wiadomo o co jeszcze, pojawia się w Liście do Rzymian takie coś: Święty Paweł pokazuje, czym jest wspólnota Kościoła posługując się obrazem ciała człowieka. Chrystus jest głową, a Kościół jest Jego ciałem i każdy w tym ciele jest jakimś tam członkiem. Jeden bardziej zaszczytnym, jeden mniej. Jeden takim bardziej posługującym w tym, a kolejny posługujący w czymś innym. Ale to, że Paweł wykorzystuje obraz ciała ludzkiego, żeby opisać Kościół, Chrystusa, którego kocha i którego zna, i który dla niego jest odpowiedzią na wszystkie zagadki i tajemnice człowieka, to, że Paweł posługuje się tym symbolem ciała, sugeruje, że on postrzega i przeczuwa, że dziełem Chrystusa jest na powrót dowartościowanie i odkrycie sensu ludzkiego ciała, czyli ludzkiej osoby. Święty Paweł jakby podkreśla, że szczególnie członki wstydliwe są godne czci i niech będą w tym ciele, niech się cieszą szacunkiem. No właśnie, w skutek grzechu nasza płciowość stała się problemem w spotkaniu. Właśnie członki wstydliwe niech się cieszą szacunkiem w tym ciele Kościoła, czyli niech to ciało, którym jest cały Kościół, niech ono doznaje uzdrowienia szczególnie w tym punkcie, którym jest owa komunia osób, mężczyzny i kobiety.

No i tutaj w gładki sposób udało mi się przejść do tematu "chrześcijańska wizja małżeństwa jako drogi odkupienia ciała". Odkupienie to jest termin oczywiście teologiczny, który jest bardzo pojemny, ale odkupienie ciała - rozumiemy o co chodzi - o przywrócenie ciału jego pierwotnego sensu i żeby człowiek cały, także w swojej cielesności, czyli w swojej osobie był kimś przemienionym przez łaskę, przez łaskę Chrystusa.

Sakrament małżeństwa. Sakrament, jak każdy sakrament jest znakiem widzialnym niewidzialnej łaski bożej. Co w małżeństwie jest znakiem sakramentalnym? Mężczyzna i kobieta są tym znakiem sakramentalnym. Są różne sakramenty, różne znaki sakramentalne. Chociażby chrzest. Tym znakiem widzialnym jest woda, którą się leje na głowę tego, który jest ochrzczony. W małżeństwie znakiem jest mężczyzna i kobieta. Oni na znak tego zakładają sobie obrączki. I to jest właśnie niezwykłe, jak właśnie małżeństwo, ledwie co po ślubie, pokazuje wszystkim tę obrączkę. Oni właśnie mają tą świeżą świadomość, że stali się sakramentem, stali się znakiem łaski bożej, która udzielana jest tutaj, w świecie człowiekowi. I w kontekście właśnie małżeństwa św. Paweł pisze w Liście do Efezjan zupełnie tajemnicze słowa, strasznie antyfeministyczne w wersji literalnej: Żony, bądźcie poddane swoim mężom i w dodatku nie skarżcie się na ten temat, bo macie być poddane tak bardzo, jak Panu Bogu, czyli bezwarunkowo. A mężowie, wy panujcie nad swoimi kobietami, tak jak Chrystus nad Kościołem, który może wszystko. Oczywiście tutaj prześmiewam się, bo tak to nam brzmi w uszach, kiedy słuchamy tego tekstu św. Pawła. Ale kiedy go przeczytamy z uwagą, co tam jest? Tam jest tak, że św. Paweł mówi o Kościele jako o głowie, Chrystusie i Jego oblubienicy, jakim jest ciało Kościoła. I mówi: Mężowie, miłujcie żony, tak, jak Chrystus Kościół. Czyli dokładnie tak samo, a może nawet tą samą miłością, co Chrystus Kościół, który oddaje samego siebie, żeby była czysta i nieskalana. Taką miłością miłujcie żony. Żony, bądźcie poddane mężom, tak jak Kościół Chrystusowi, który karmi się Jego ciałem. Znowu ciało tutaj się pojawia w Eucharystii, jako ten znak sakramentalny, ciało Chrystusa. I jeszcze w dodatku, róbcie to w bojaźni Chrystusowej, to znaczy świadomi uczestnictwa w jakiejś wielkiej tajemnicy Chrystusa obecnego tutaj, w tym świecie. Bądźcie poddani jak Panu, czyli tylko w miłości, tylko we wzajemnym oddaniu, całkowitym, tak, jak Chrystus i Kościół. Papież mówi: Małżeństwo jest na miarę powołania tym, czym jest, jeżeli w nim odzwierciedla się miłość Chrystusa i Kościoła. I jeżeli tak jest, to znaczy, że to jest możliwe. Jeżeli Paweł tak mówi, posługuje się takim obrazem, że tak jak Chrystus i Kościół siebie miłują, tak ma miłować mąż żonę, żona męża, to znaczy, że to jest możliwe tutaj, w tym świecie. To jest ta perspektywa odkupienia ciała, która się otwiera. Małżeństwo jest pełne wtedy, gdy mąż jest głową żony, jak Chrystus głową Kościoła. Czyli gdy stanowią całkowitą i nierozerwalną jedność. Taką ma być głową, kiedy ma świadomość, że istnieje tylko razem ze swoją żoną, a nie jest nigdy odrębny. Tak jak Chrystus, który przygotowuje oblubienicę przez obmycie wodą. Tutaj egzegeci mówią, że to obmycie wodą, to oczywiście chrzest, ale także to jest obmycie na dzień zaślubin, to jest jakby to całe przystrojenie panny młodej. To jest ten Chrystus, który przyozdabia Kościół na swoje zaślubiny.

Chrystus i Kościół jako para oblubieńców. To jest model chrześcijańskiego małżeństwa. Trudno mówić "model". Raczej bym powiedział "wzór", ale "wzór" też źle brzmi. A właśnie tak Pan Jezus chce - małżeństwo jest jak Chrystus i Kościół. Oni są wtedy piękni, właśnie tą pięknością oblubieńca i oblubienicy, kiedy są jednością. Znów zacytuję tutaj Papieża: miłujący dba o kochanego, by był piękny; miłość jego stwarza ukochanego przez miłość i jest sprawdzianem ich miłości. I podobnie jak Chrystus karmi Kościół swoim ciałem, tak samo małżonkowie mają za zadanie karmić drugiego swoją miłością całej osoby, czyli swoim ciałem.

Stworzenie małżeństwa sakramentalnego to w ten sposób jakby zapoczątkowanie w człowieku tego dzieła budowania Kościoła, które rozpoczął Chrystus. Chrystus stwarza w człowieku zdolność do drogi do tej jedności, której naprawdę człowiek pragnie.

Kiedy św. Paweł posługuje się obrazem "Chrystus - Kościół" tak jak "mąż i żona", to znaczy, że dostrzega w małżeństwie chrześcijańskim czyli sakramentalnym tą tajemnicę. I mam świadomość, że w Państwa głowie kołacze się takie pytanie: A co z Murzynami? Przez całą moją młodość zakonną toczyliśmy niezwykłe zupełnie walki teologiczne, naprawdę bardzo poważne, z młodzieżą szkół średnich w Krakowie. I w gruncie rzeczy tak po trzech latach tych dyskusji, mam wrażenie, że chodziło tylko i wyłącznie o pytanie: A co z Murzynami? Oni nie znają tego wszystkiego, nie mają Pana Jezusa, nie wierzą, co z nimi będzie? Czy się będą smażyć w piekle? To, że myśmy się znaleźli w tej orbicie, gdzie możemy znać Chrystusa jest w jakiś sposób dla nas zadaniem, ale przede wszystkim jest darem Pana Boga. I naprawdę, trochę nie wypada mówić: Panie Boże, a dlaczego nie dałeś tego samego Murzynom? Pan Bóg nam dał, to najpierw przyjmijmy dla siebie ten dar. Dopiero potem, jak naprawdę przyjmiemy ten dar, to znajdziemy odpowiedź, dlaczego nie dostali go Murzyni. Bo myśmy nie potrafili im tego przekazać. To dlatego oni go nie mają. Ja tu oczywiście przepraszam bardzo, że tak posługuję się Murzynami, ale tu w Polsce jakby nie ma tego problemu, przynajmniej nie było za mojego dzieciństwa, kiedy był Murzynek Bambo w Afryce mieszka, czarną ma skórę ten nasz koleżka. Było to coś bardzo sympatycznego, nie kojarzyło się w ogóle rasistowsko, chociaż dzisiaj niestety może się tak kojarzyć.

Małżeństwo mężczyzny i kobiety jest tym sakramentem stworzenia, sakramentem naturalnym. Jeżeli odbywa się na miarę ludzkiego sumienia, jest prawdziwą komunią ich osób. W chwili, gdyby się ochrzcili, małżeństwo naturalne staje się sakramentalne, nie powtarza się w ogóle obrzędu zaślubin. Takie jest mniej więcej myślenie na temat tego małżeństwa naturalnego. Co innego, jeżeli ktoś jest zdolny do małżeństwa sakramentalnego, a jest w jakimś związku z kobietą, który nie jest sakramentalny. Właśnie, myślimy, że tutaj jest jakiś bardzo wyraźny brak w tej więzi, a zarazem odrzucenie więzi, która nadal przecież istnieje.

Czyli małżeństwo jest takim postulatem miłości osób, z jednej strony proroctwem, zapowiedzią tej zrealizowanej komunii, a z drugiej strony obrazem daru Boga. W sakramencie małżeństwa niewidzialna tajemnica zostaje wniesiona w ten świat widzialny. Tutaj, w tym świecie obecna jest ta tajemnica Chrystusa i Kościoła w każdym małżeństwie, które jest, które próbuje jakoś być ze sobą w jedności. W ten sposób to małżeństwo, czyli znak sakramentalny (mężczyzna i kobieta są tym znakiem sakramentalnym - znak sakramentalny konstytuuje się przez ich ciała) - to jest jakby ta zapowiedź odrodzenia stworzenia, za którą każdy człowiek tęskni. Ciało ma przenieść do świata niewidzialną tajemnicę bożej miłości. I dokładnie tak to papież formułuje - tu zacytuję: "dzięki temu, że małżeństwo jest sakramentem Chrystusa, przenosi na dalsze pokolenia ludzi sakrament stworzenia, czyli nadprzyrodzone owoce odwiecznego wybrania człowieka przez Boga w przedwiecznym Synu, jakim człowiek został obdarowany już w samym akcie stworzenia". I od tego momentu zacznę to nasze spotkanie, po piętnastominutowej przerwie.



w grudniu 2002


[powrót]