Jarosław Kupczak OP

Wykład I



Temat mojego wykładu: "Kim jest człowiek?" jest tematem bardzo stresującym, dlatego że z zasady skazuje mnie - w trakcie tych dzisiejszych i jutrzejszych rozważań - na fiasko. Rozpoczynając te wykłady, od razu mam świadomość, że na to pytanie nie odpowiem, i że nikt z Państwa nie będzie z tej odpowiedzi w pełni zadowolony - z natury rzeczy. Podobnie te pytania szczegółowe, które znalazły się na stronie internetowej, dotyczą antropologii, teorii człowieka, czyli poważnych zagadnień, domagających się głębszego potraktowania, że zdaję sobie sprawę, że jeżeli ktoś oczekuje - czy jeżeli ja postawię sobie takie oczekiwania - aby na nie wszystkie odpowiedzieć, to będę jutro po południu bardzo niezadowolony. Dlatego też staję na początku tego wykładu przed koniecznością dokonania pewnej selekcji, pewnego wyboru i wyraźnego określenia celu tego wykładu. Chciałbym skonstruować jego cel w następujący sposób: chciałbym Państwa zaznajomić z pewnym aspektem antropologii teologicznej Jana Pawła II, która dotyczy odpowiedzi na pytanie, kim jest człowiek, i obraca się wokół podstawowych dla papieża pojęć, takich jak: prawo daru (coś, co w myśli papieża możemy określić jako teologię daru), i takiego określenia, które w języku łacińskim - papież często go używa - brzmi: "communio personarum", czyli "komunia osób". Chciałbym zasadniczo, w czasie tych czterech wykładów - zobaczymy, gdzie nas to doprowadzi - przedstawić pewną myśl papieża, dotyczącą takiego właśnie fragmentu antropologii.

Materiałami źródłowymi do tego wykładu są oczywiście przede wszystkim encykliki papieża, ale również bardzo ważna książka, którą wszystkim polecam, i którą zapewne wiele osób już zna; książka, która została wydana w języku polskim pod tytułem: "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich". Są to rozważania środowe Jana Pawła II na temat tzw. teologii ciała czy też teologii płci. Bardzo poważni komentatorzy myśli papieża, tacy jak chociażby George Weigel, twierdzą, że jeżeli są jakieś dziedziny myśli papieża, gdzie rzeczywiście dokonał się pewien rozwój nauki Kościoła, gdzie papież rzeczywiście wniósł coś nowego do teologii i do myślenia Kościoła, to jest to właśnie ta dziedzina, zresztą bardzo ściśle dotycząca teologii małżeństwa, etyki rodziny, etyki seksualnej, pojęcia płci i pojęcia ciała.

Zanim przejdę do bardziej konkretnego omawiania tego tematu, chciałbym rozpocząć od pewnych uwag wstępnych, mających charakter metodologiczny. Po pierwsze, w myśleniu papieża bardzo mocno daje się zauważyć związek myślenia antropologicznego z myśleniem etycznym, związek antropologii z etyką, Cały czas pytanie o to, jaki jest człowiek i kim jest człowiek, jest określone i bardzo bliskie pytaniu, jak działa człowiek i jak powinien działać człowiek. To jest jakby kij o dwóch końcach. U papieża jest nieustannie tak, że nie ma znaczenia, z którego końca zaczyna: jeśli zaczyna od antropologii, nieuchronnie kończy na pytaniach etycznych; jeżeli zaczyna od pytań etycznych, nieuchronnie prowadzi go to do myślenia antropologicznego. Ma to związek z całą metodą jego myślenia, która jest bardzo ciekawym mélange metody fenomenologicznej i metody metafizycznej. Druga uwaga, dotycząca metody, jest to nieustanny związek filozofii z teologią w myśleniu papieża. Na pytanie: "Kim jest człowiek?" możemy więc udzielać odpowiedzi, która ma podwójny charakter. Możemy posługiwać się myśleniem rozumowym i pozostawać w wymiarze myślenia filozoficznego. Wiemy, że papież, zanim został papieżem, był przede wszystkim filozofem. Jest taka anegdotka, którą się o nim opowiada. Kiedyś odwiedził go jeden z filozofów z Ameryki Południowej, żeby omówić jakiś dokument, który miał być wydany. Odbyła się oficjalna część spotkania, wymiana uwag i komentarzy, po czym, kiedy to się skończyło, papież spojrzał na zegarek i powiedział: "Pamięta Pan, że ja jestem przede wszystkim filozofem, więc zostawmy teraz na boku ten dokument i porozmawiajmy o filozofii". Ale oczywiście w myśleniu papieża o człowieku mamy do czynienia także z myśleniem teologicznym. Pojawia się określenie tego, co nazywamy antropologią teologiczną, czyli przekonaniem, że Objawienie Starego i Nowego Testamentu ma bardzo dużo do powiedzenia, jeżeli chodzi o tożsamość człowieka, jeżeli chodzi o to, kim jest człowiek. I kiedy śledzimy myślenie papieża, to też musimy być świadomi tego, że dokonuje on połączenia tych dwóch części odpowiedzi. Jest tam obecne myślenie filozoficzne, ale także teologiczne. Dotyczy to oczywiście bardzo mocno także takiego problemu, jak związek myślenia papieża z jego twórczością przedpontyfikalną. I wreszcie ostatnia uwaga. Myślę, że antropologia papieża, jego sposób odpowiadania na pytanie: kim jest człowiek, ma bardzo wyraźne zakorzenienie w jego powołaniu do bycia duszpasterzem, zwłaszcza duszpasterzem małżeństw. Wiemy, że tym zajmował się bardzo mocno, zanim został papieżem. Myślę, że bardzo mocno wpływa to na sposób myślenia papieża. Myśli o człowieku przede wszystkim jako o człowieku, który jest zawsze człowiekiem określonej płci, i jest zawsze "w relacji do", w relacji, która ma charakter relacji miłosnej. Dla papieża człowiek to przede wszystkim mężczyzna i kobieta, szukający swojego powołania i szukający swojego spełnienia w małżeństwie i rodzinie. Myślę że to też będzie bardzo wyraźnie widoczne w czasie tego wykładu.

Po tych uwagach wstępnych przejdźmy do właściwej części wykładu. Będzie ona dotyczyła miejsca pojęcia "komunia osób" w antropologii papieża. Jak wspomniałem, w języku łacińskim, którego papież często używa w tym kontekście, brzmi ono - "communio personarum" - "komunia osób". Jeżeli chodzi o pojawienie się tego pojęcia w myśli papieża, mamy do czynienia z bardzo ciekawą sytuacją. Pojęcie to, bardzo nieprzypadkowo pojawia się dopiero po Soborze Watykańskim II. Biskup Wojtyła, uczestniczący w Soborze, w roku '65 wraca do Krakowa, i po Soborze zaczyna używać tego pojęcia. Za chwilę spróbuję odpowiedzieć na pytanie, dlaczego. Przed Soborem Karol Wojtyła używa innych pojęć, bardzo bliskich znaczeniowo. Są to pojęcia następujące: po pierwsze - dar, bycie darem; po drugie - miłość oblubieńcza; po trzecie - zjednoczenie w miłości, afirmacja drugiej osoby. Myślę, że znaczenie każdego z tych pojęć za chwilę się rozjaśni. Natomiast po Soborze Watykańskim II pole znaczeniowe określone przez te pojęcia zostaje określone terminem komunia osób, communio personarum. W okresie przedsoborowym Karol Wojtyła w swoim opisie miłości używa klasycznego podziału na cztery rodzaje miłości. Jest to podział pochodzący od Greków, od Arystotelesa, przejęty potem przez myślicieli chrześcijańskich, takich jak Tomasz z Akwinu, i mający pewne stałe miejsce w klasycznej teologii małżeństwa, w klasycznej antropologii chrześcijańskiej. Spróbujmy przyjrzeć się krótko tym czterem pojęciom.

Po pierwsze, jest to miłość upodobania. Dla Arystotelesa, a potem dla myślicieli chrześcijańskich, sposób patrzenia na rzeczywistość był taki, że wszystko w pewien sposób dąży do swojego miejsca. Potem Dante określił to jako miłość kosmiczną, poruszającą gwiazdy, sprawiającą, że gwiazdy i ciała niebieskie zachowują się w określony dla siebie sposób; pewien ład, który panuje w kosmosie, płynący z tego, że każdy zna swoje miejsce. Jest to metafizyczne, analogiczne określenie miłości. Drugi rodzaj miłości jest to miłość już bardzo ludzka, miłość pożądliwości. Mówimy, że kochamy coś - ktoś kocha sport, ktoś kocha kino francuskie, ktoś kocha kuchnię włoską. Jeżeli traktujemy coś jako dobro dla siebie, jeżeli to spełnia nasze określone oczekiwania. Trzeci rodzaj miłości to miłość życzliwości, w której już pojawia się ten moment, że kochamy kogoś, to znaczy jesteśmy w stanie uczynić coś dla kogoś, uczynić dla kogoś dobro, jesteśmy w stanie być życzliwi dla kogoś. Czwarty rodzaj, o którym mówi Wojtyła, to jest miłość przyjaźni: najwyższa, która jest wzajemną życzliwością, gdzie spotykają się dwie miłości życzliwości, gdzie dwie osoby są dla siebie życzliwe. Za Arystotelesem i tą klasyczną teologią Wojtyła mówi, że taka jest natura przyjaźni. Amititia jest wtedy, kiedy dwie życzliwości się spotykają. Wojtyła w swojej twórczości z lat pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych, sprzed Soboru Watykańskiego II, dodaje do tego jeszcze jeden rodzaj miłości i mówi o miłości oblubieńczej. Mówi, że miłość przyjaźni, która jest tą miłością najbardziej szlachetną, to jeszcze za mało. Jest jeszcze coś takiego, jak miłość oblubieńcza, polegająca na tym, aby stać się darem dla kochanej osoby. Miłość oblubieńcza dodaje do życzliwości, do tego pragnienia dobra dla drugiego, osobiste oddanie się kochanej osobie. Taka miłość oblubieńcza, miłość daru, może występować w wielu kontekstach. Jest oddaniem matki dla dziecka, może być oddaniem lekarza dla chorego, kiedy lekarz poświęca mu swój czas i wychodzi ponad to, co urzędowo nakazane, może być miłością, życzliwością nauczyciela dla ucznia. Natomiast Wojtyła mówi, że dwie sytuacje, w których najpełniej objawia się miłość oblubieńcza, to oddanie się człowieka Bogu oraz wzajemne oddanie się sobie mężczyzny i kobiety w małżeństwie. To są te dwie sytuacje, kiedy miłość oblubieńcza najpełniej ukazuje swój charakter. Jeżeli chodzi o miłość do Boga, jest to oddanie się, będące odpowiedzią na oddanie się Boga człowiekowi. Jeżeli chodzi o miłość oblubieńczą mężczyzny i kobiety, która najpełniej realizuje się w małżeństwie, Wojtyła używa takich określeń jak wzajemna przynależność. Miłość oblubieńcza jest wtedy, kiedy występuje poczucie wzajemnej przynależności, należenia do siebie i zjednoczenia osób. Wojtyła uważa, że kryterium zaistnienia tej miłości oblubieńczej jest afirmacja osoby, afirmacja wartości drugiej osoby. Pisze o tym tak: "Właściwą dla miłości umiejętność dawania i przyjmowania posiada taki mężczyzna, którego stosunek do kobiety przeniknięty jest gruntownym uznaniem czy też afirmacją wartości osoby tej kobiety. Posiada tę umiejętność również taka kobieta, której stosunek do mężczyzny przeniknięty jest afirmacją, uznaniem wartości osoby tego mężczyzny. Postawa taka stwarza najbardziej wewnętrzny klimat oddania, osobowy klimat całej miłości oblubieńczej". Ta rzetelna zdolność uznania osoby, dostrzeżenia osoby po drugiej stronie, potrzebna jest obojgu, a potrzebna jest zarówno dlatego, aby oddanie własnej osoby było pełnowartościowe, jak też dlatego, aby przyjęcie tego oddania było takie samo. Pojęcie miłości oblubieńczej, jakby opisywanie tego, odbywa się wokół takich pojęć jak: oddanie własnej osoby, przyjęcie drugiej osoby. W ten sposób Wojtyła opisuje tę dynamikę daru, to, co potem określi jako prawo daru właściwe miłości oblubieńczej.

Jak wiemy, w różnych dziełach Wojtyły z tego okresu bardzo ważną rolę odgrywa opis całej dynamiki zmysłowej w relacji mężczyzny i kobiety. Osoby, które pamiętają ten czas, kiedy ukazywały się książki Wojtyły, zwracają uwagę na to, że był on jednym z pierwszych moralistów, który w pełni docenił znaczenie seksuologii dla myślenia katolickiego, dla teologii katolickiej w tej dziedzinie. Niemniej, mimo całego dostrzeżenia tej sfery, Wojtyła cały czas podkreśla, że miłość oblubieńcza dokonuje się na poziomie tego, co osobowe, jest afirmacją, uznaniem tego, co osobowe.

Tyle na temat okresu przedsoborowego, zanim biskup Wojtyła udał się na Sobór. I teraz ukazanie wartości Soboru w życiu Karola Wojtyły jest czymś bardzo istotnym dla nas. Dlaczego? Dlatego że - jak sądzę - jeden z podstawowych zarzutów wobec obecnego pontyfikatu jest taki, że Jan Paweł II sprzeniewierza się temu najważniejszemu wydarzeniu dla Kościoła katolickiego w XX wieku, jakim był Sobór Watykański II, temu podstawowemu źródłu inspiracji dla Kościoła i dla teologii katolickiej. Innymi słowy, pontyfikat Jana Pawła II jest w gruncie rzeczy krokiem wstecz wobec tego wielkiego otwarcia i wielkiego przełomu, jakim był Sobór Watykański II. Myślę, że tego rodzaju myślenie i tego rodzaju argument jest czymś bardzo powszechnie spotykanym w różnych książkach, artykułach i prezentacjach teologów na zachodzie Europy czy też w Stanach Zjednoczonych, od początku tego pontyfikatu, aż po ostatnie lata. To jest niemalże mantra, powtarzana, zresztą w sposób mało krytyczny i bardzo ideologiczny przez bardzo wielu ludzi wypowiadających się na ten temat. Dlatego bardzo ważne jest ukazanie roli biskupa Wojtyły podczas Soboru i ukazanie, jakie znaczenie dla jego myślenia miał Sobór Watykański II, w celu - wydaje mi się - obronienia tezy dokładnie przeciwnej: ten pontyfikat jest bardzo autentyczną wykładnią teologii Soboru Watykańskiego II. Wydaje się, że najpoważniejszą książką, która się ukazała i która podejmuje ten właśnie temat, jest wielka i wspaniała biografia George'a Weigla "Świadek nadziei". Tych, którzy jeszcze nie zajrzeli do tej książki, do tego zachęcam. Główna teza tej książki jest właśnie taka: obecny pontyfikat jest bardzo autentyczną wykładnią myśli soborowej.

Do tego tematu można podchodzić od bardzo wielu stron. To, co chciałbym zaproponować w tym momencie, jest właśnie podejściem od strony pojęcia "komunia osób". Pojęcie "communio" (komunia) w czasie Soboru pojawiało się wielokrotnie w bardzo różnych kontekstach. Po pierwsze, takie pojęcie pojawiało się przede wszystkim w rozumieniu tego, czym jest Kościół. Jak wiemy, Sobór Watykański II, w swoich dokumentach i w całej pracy zaangażowanych w Sobór teologów i biskupów, dołożył wielkiego wysiłku, aby odejść od wyłącznie instytucjonalnego pojmowania Kościoła jako zbioru różnych urzędów. Aby opisać, czym jest Kościół, Sobór Watykański II sięgał w sposób bardzo radykalny do myślenia biblijnego. Z myślenia biblijnego zostało zaczerpnięte określenie "ludu Bożego" - Kościół jako lud Boży, lud Boży wędrujący przez historię. Drugie określenie, mające już inny ciężar teologiczny, to było właśnie określenie "communio" - Kościół jako komunia, a więc nie tylko jako instytucja, w której jest wiele urzędów i wiele funkcji, ale jako pewna wspólnota ludzi, związana bardzo głęboką więzią, nie tylko mająca charakter instytucjonalny i urzędowy, ale i nadprzyrodzony - wspólnota ludzi żyjących w łasce nadprzyrodzonej. Na tę rzeczywistość wskazuje określenie "communio". Jest to bardzo istotne dla nas i dla tematu, o którym rozmawiamy, ze względu na cechę tego dyskutowanego pojęcia, którą określiłbym jako analogiczność. Jeżeli mówimy o Kościele, że jest komunią, to oczywiście zdajemy sobie wszyscy sprawę, że to określenie sięga również do innych obszarów znaczeniowych tego pojęcia, i nieprzypadkowo tak się właśnie dzieje. Tym innym obszarem znaczeniowym jest oczywiście to, co dokonuje się podczas Mszy św, gdy przyjmujemy Komunię. Wojtyła w swoim komentarzu do Soboru Watykańskiego II - to jest książka, którą napisał jako arcybiskup krakowski, "U źródeł odnowy", gdzie ta właśnie tematyka jest tak szeroko omówiona - mówi, że moc określenia "komunia", którego za chwilę użyjemy do opisu małżeństwa i rodziny, płynie z jego analogiczności, z tego, że ma ono bardzo bogatą, teologiczną treść, i ta treść dokonuje się na kilku różnych poziomach. Tak więc Kościół jest komunią, podczas Mszy św. uczestniczymy w Komunii, przyjmujemy Komunię. Sobór idzie znacznie dalej. Bóg sam określony jest również jako Communio. Bóg jest również wspólnotą Osób, i ta wspólnota trzech Osób, będąca jednością Bożej Osoby, jednością natury - jest to tajemnica - określona jest jako "Communio Personarum Trinitatis", "Komunia Osób Boskich". A więc mamy do czynienia z jeszcze głębszym popatrzeniem na znaczenie tego pojęcia. Jest komunia Boga, jest komunia Kościoła, i wreszcie istnieje komunia osób w Kościele, komunia nas. Wtedy, kiedy żyjemy w łasce nadprzyrodzonej i kiedy wierzymy w Trójcę Przenajświętszą, ta rzeczywistość komunii realizuje się w nas. Jest taki słynny, bardzo znany obraz Andrieja Rublowa "Aniołowie w gościnie u Abrahama". Ten obraz zawsze był odczytywany zgodnie z jego rozumieniem biblijnym: trzej aniołowie siedzą przy stole. I oczywiście te odwiedziny trzech aniołów przez chrześcijan, przez samego malarza, były odczytywane jako metafora Trójcy Świętej przychodzącej do człowieka, będącej w gościnie u człowieka. Sposób przedstawienia czy namalowania tych aniołów jest bardzo ciekawy. Kiedy patrzy się na te trzy zwiewne istoty, to tak za bardzo nie wiadomo, gdzie kończy się jedna, a gdzie zaczyna się druga. Widać trzy postaci, ale równocześnie to ich obejmowanie się skrzydłami tworzy jakąś... Nie wiadomo, gdzie kończy się jedna osoba, a gdzie zaczyna druga. Takie myślenie o Trójcy Świętej określamy w języku greckim jako perichoresis. Czasami spolszczamy to jako perychoreza, czyli przenikanie się. Jest to pewien ważny motyw, który odnosimy do naszego myślenia o Trójcy Świętej. Ale w tym stylu myślenia Wojtyły, który tutaj staram się zaprezentować... Pamiętajmy, że Wojtyła to samo określenie odnosi do wspólnoty osób czy też do komunii osób. Mówi, że tak samo jak jest z Trójcą Świętą, tak samo w gruncie rzeczy jest z naszą wspólnotą ludzką, wtedy kiedy ludzie są zjednoczeni w miłości, w przyjaźni, przede wszystkim w małżeństwie, przede wszystkim w rodzinie, ale także w każdej innej głębokiej więzi. Jest to próba tworzenia odpowiedzi na pytanie, kim jest człowiek, w formie czegoś, co nazwalibyśmy pewną antropologią relacyjną i przekonaniem, że każdy z nas ma taką formę relacji do drugiego człowieka, że drugi człowiek, jeżeli jest bardzo blisko nas, jeżeli ta bliskość jest określona przez prawo daru, jest częścią nas samych. Ostatnio w sposób tragiczny umarła jedna z dziewcząt z duszpasterstwa akademickiego z Krakowa - nasza znajoma. Pamiętam, że rozmawiałem z kimś, kto był bardzo głęboko związany z tą dziewczyną. Spotkaliśmy się na Mszy za nią, no i tak za bardzo nie wiadomo, o czym mówić w takiej sytuacji. Na szczęście ta dziewczyna mnie zasadniczo wybawiła od zadawania niemądrych pytań. Popatrzyła na mnie i mówi: "Wie Ojciec, jak odeszła moja przyjaciółka, to tak jakby coś we mnie umarło. Ona nie była tylko na zewnątrz mnie. Ona była częścią mnie. Już teraz części mnie nie ma". Myślę, że to rozważanie, które prowadzimy na poziomie bardziej teoretycznym, pokazuje, co to jest ten drugi człowiek, który jest częścią mnie.

Kiedy arcybiskup Karol Wojtyła wraca z Soboru Watykańskiego II, bardzo świadomie używa określenia "communio personarum" ("komunia osób") w swoich artykułach napisanych w latach siedemdziesiątych, mówiących o małżeństwie i o rodzinie. To określenie, które jest jeszcze nieobecne w jego twórczości przedsoborowej, bardzo świadomie pojawia się po Soborze. Wojtyła, w moim poczuciu i w moim sposobie patrzenia na papieża jest człowiekiem do głębi przenikniętym i stworzonym przez Sobór. Sądzę także, że biskup Wojtyła jechał na Sobór przede wszystkim jako filozof, przede wszystkim jako człowiek mający już opublikowaną ważną książkę "Miłość i odpowiedzialność". Arcypiskup Wojtyła, wracający z Soboru po kilku latach, jest teologiem, jest znacznie bardziej człowiekiem, używającym pojęć i pewnych ważnych intuicji teologicznych.

Określenie, które również bardzo świadomie pojawia się w myśleniu Wojtyły po Soborze, to jest określenie "prawo daru", określenie, które dla Jana Pawła II jest jednym z podstawowych pojęć, za pomocą których patrzy na człowieka. W roku '74, w swoim artykule, Wojtyła pisze tak: "Z tego, kim jest człowiek jako osoba, czyli ktoś, kto sam siebie posiada i sam sobie panuje, wynika, że może on siebie dać. Może siebie uczynić darem dla drugich, nie naruszając przez to właściwego sobie statusu ontycznego. Prawo daru wpisane jest niejako w sam byt osoby". A więc prawo daru: człowiek staje się sobą, stając się darem dla innych. Jest to w sumie inny sposób nazwania tego, co zawsze myśl chrześcijańska mówiła: człowiek jest sobą wtedy, kiedy kocha. Wojtyła, teraz Jan Paweł II, nazywa to trochę inaczej, używa innego języka. Mówi o darze siebie. I - co jest bardzo istotne - Wojtyła mówi, że do tego, aby człowiek stał się darem, musi posiadać siebie i musi panować nad sobą. A więc muszą być dwa te momenty, które stanowią o osobowej dojrzałości człowieka, a więc: samoposiadanie i samopanowanie. Pojawi się to też w dokumentach papieskich o tym mówiących, że samoposiadanie siebie i samopanowanie nad sobą jest warunkiem do tego, aby kochać innych, aby stać się darem, są warunkiem dojrzałej osobowości.

Następny moment bardzo obecny w ostatnich dziesięciu latach twórczości Wojtyły, zanim przeprowadził się z Krakowa do Rzymu, to jest podobieństwo człowieka do Boga. Wojtyła bardzo często podkreśla, że człowiek jest obrazem Boga, jest imago Dei, na dwa sposoby. Po pierwsze, jako indywiduum, jako jednostka, przez swoją wolność i przez swoją rozumność. Ale - co jest równie ciekawe i równie ważne, i stanowi znowu pewien moment charakterystyczny dla jego teologii - Wojtyła powie, że człowiek jest obrazem Boga także ze względu na swoje więzi z innymi ludźmi. Człowiek jest obrazem Boga przez to, że może się przyjaźnić z innymi ludźmi. Tak jak Bóg nie jest jakąś samotną monadą czy samotną jednostką, tylko istnieje przez to wzajemne przenikanie się trzech Osób, tak również człowiek jest wezwany do tego, aby dokonywało się to przenikanie osób w przyjaźni czy też w miłości oblubieńczej. Jan Paweł II w sposób bardzo świadomy będzie używał tej metafory w odniesieniu do małżeństwa i rodziny, zwłaszcza chrześcijańskiego małżeństwa i chrześcijańskiej rodziny. Będzie mówił, że tam, gdzie chrześcijanie świadomie przeżywają swoje życie małżeńskie i swoje życie rodzinne budując je na Chrystusie i na łasce nadprzyrodzonej, uczestniczą w ten sposób w życiu Trójcy Przenajświętszej i stanowią odbicie życia nadprzyrodzonego. Wielkim pytaniem dla nas wszystkich jest, jak tę prawdę wyrazić w konkrecie i wyrazić w praktyce. Bez wątpienia ma ono bardzo ważne przełożenie praktyczne i konkretne na nasze życie, chociażby mówiące o tym, że jesteśmy w stanie budować życie oparte na realistycznym pojmowaniu daru i realistycznym stawaniu się darem o tyle, o ile jesteśmy w zażyłej więzi z Panem Bogiem, z Tym, który staje się darem dla nas. Jest to już rzecz bardzo konkretna i bardzo praktyczna, ponieważ mówi o tym, że jesteśmy w stanie kochać innych i budować tę wspólnotę czy tę komunię osób tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy jesteśmy blisko Pana Boga, kiedy przyjmujemy ten dar, jakim staje się Bóg dla nas.

w lutym 2003


[powrót]