Jarosław Kupczak OP
Wykład III
.. przez spotkanie z Chrystusem uzyskujemy poznanie siebie, poznanie swojej tożsamości. Przez chwilę chciałbym się nad tym zatrzymać. W encyklice "Redemptor hominis" papież pisze tak: "Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą. Jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się miłość, jeśli nie spotka się z miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej uczestnictwa". I dalej: "W spotkaniu z Chrystusem każdy człowiek poznaje wartość i godność swojego człowieczeństwa. Człowiek powinien więc zbliżyć się do Chrystusa, musi niejako w Niego wejść z całym sobą samym, musi sobie przyswoić, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku dogłębny proces, wówczas zaowocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym". Innymi słowy, nasze spotkanie z Chrystusem odpowiada na nasze poszukiwanie sensu i prawdy. Wielu różnych myślicieli chrześcijańskich zwracało uwagę na fakt, że czasami patrzymy na chrześcijaństwo jako na pewną doktrynę, pewien zbiór nauk, pewną teorię, podczas gdy chrześcijaństwo w gruncie rzeczy jest spotkaniem z drugą osobą: jest spotkaniem z Chrystusem. Nieustannie musimy przypominać sobie o tym, że jeśli szukamy prawdy w chrześcijaństwie, nawet przez tak pożyteczne rzeczy, jak studiowanie chrześcijańskiej teologii czy chrześcijańskiej prawdy, to paradoksalnie dopiero spotkanie z osobą odpowiada na nasze poszukiwanie prawdy czy sensu. Teologia ma charakter mistagogiczny, to znaczy ma prowadzić nas do spotkania z osobą - innymi słowy do spotkania z tajemnicą.
Bardzo podobna sytuacja ma miejsce w etyce czy też w moralności chrześcijańskiej. Kiedy pytamy o to, jak mamy żyć, jakie są zasady kierujące naszym życiem, to również nieustannie musimy przypominać sobie, że zasady moralne kierujące naszym życiem - poczynając od zasad obowiązującyh w życiu społecznym, takich jak uczciwość wobec prawa, płacenie podatków, zachowywanie prawa obowiązującego w danym kraju, aż po nasze własne, najbardziej intymne sprawy w rodzinie czy w małżeństwie, aż po etykę seksualną - te wszystkie normy są często nie do uchronienia bez naszego związku z Chrystusem i bez uwzględnienia tego, że patrzymy na nasze życie moralne poprzez osobę Chrystusa. Jak mówi jeden z wielkich, współczesnych teologów, Szwajcar, Hans Urs von Balthasar: Chrystus dla każdego z nas jest etyczną normą konkretną. A więc stosujemy się w życiu nie tyle do jakiegoś kodeksu dającego się ująć w słowa, ale tą normą etyczną dla każdego z nas, dla każdego z chrześcijan, jest Chrystus, którego staramy się naśladować. Bez tej Osoby kodeks etyczny, który równocześnie moglibyśmy sformułować i zapisać, byłby bez sensu, trudny do obrony i uzasadnienia.
To poznanie siebie w Chrystusie, o którym w tym momencie mówię, usiłując zastanowić się nad tym, o co chodzi papieżowi, ma swoje bardzo konkretne źródła biblijne. Te źródła biblijne w antropologii teologicznej to jest coś, co egzegeci nazywają teologią imienia. Co to takiego jest? W Piśmie Świętym bardzo często spotkanie z Bogiem prowadzi do odkrycia swojego prawdziwego "ja", do odkrycia swojej tożsamości. To odkrycie swojego "ja" zawarte jest właśnie w teologii imienia. Po przemieniającym spotkaniu z Bogiem człowiek często otrzymuje nową tożsamość i nowe imię. Abram po spotkaniu z Bogiem staje się Abrahamem. Saraj staje się Sarą. W Nowym Testamencie Szymon, po uroczystym wyznaniu wiary w Chrystusa, staje się Piotrem. Oczywiście, stara tradycja mówiąca o tym, że podczas chrztu otrzymujemy nowe imię, ma u źródeł właśnie tę biblijną teologię. Nie chodzi tylko o potrzebę nazwania dziecka, ale o to, że ochrzczone dziecko czy człowiek dorosły otrzymuje nową tożsamość jako chrześcijanin. Wewnętrznie dokonuje się coś, co zakryte jest przed naszymi oczami. Teologia nazywa to coś, co jest zakryte, charakterem sakramentalnym. Przez sakrament chrztu każdy człowiek zostaje wewnętrznie zjednoczony z Chrystusem, przemieniony przez Chrystusa - czy też inaczej - otrzymuje wewnętrzną pieczęć przynależności do Chrystusa. Charakter w języku greckim oznacza znak rozpoznawczy, znak przynależności do Chrystusa, i to również jest pojęcie tej nowej tożsamości, nowego rozumienia siebie.
Temat poznania siebie w spotkaniu z Bogiem jest bardzo istotny w teologii duchowości, która ma dla nas praktyczne znaczenie w naszym życiu modlitwy. Nad wejściem do jednej ze świątyń w starożytnej Grecji było umieszczone zdanie: "Poznaj samego siebie". Zanim spotkasz się z Bogiem, musisz najpierw poznać siebie. Musisz wiedzieć, kim jesteś, musisz być dojrzałym człowiekiem, jeżeli chcesz spotkać się z Bogiem. Wydaje mi się, że to wezwanie jest nadal aktualne dla nas, uczniów Chrystusa. Poznanie siebie jest warunkiem poznania Boga. I na odwrót. Poznanie Boga prowadzi coraz bardziej do poznania siebie. Wczoraj cytowałem papieża, który mówił o tym, że Duch Święty obdarowuje nas prawdą sumienia; że Duch Święty, który jest darem, pozwala nam wsłuchać się w swoje sumienie. W historii Kościoła znajdujemy bardzo wiele wybitnych świadectw poznania siebie przez świadectwo swojego nawrócenia i zbliżenia do Boga. Znakomitym, wybitnym przykładem takiej właśnie interpretacji swojego życia są oczywiście słynne "Wyznania" Augustyna - książka człowieka, który podczas swojego nawrócenia zaczyna siebie rozumieć, zaczyna rozumieć, o co tak naprawdę mu chodziło, jaka była struktura jego życia; człowieka, który dzięki spotkaniu z Bogiem dochodzi do samozrozumienia. "Dialog" Katarzyny ze Sieny, "Księga życia" Teresy z Avila, "Dzieje duszy" Teresy z Lisieux i wreszcie "Dzienniczek" Faustyny Kowalskiej - wszystko to są wybitne przykłady czegoś, co tak naprawdę każdy z nas dokonuje w swoim życiu duchowym: odnalezienia sensu i zrozumienia siebie poprzez spotkanie z Chrystusem.
Myślę, że Jan Paweł II również dokonuje takiego dzieła samozrozumienia i samopoznania. Opisem tego jest książka George'a Weigela "Świadek nadziei". Weigel - wydaje mi się - bardzo przekonująco mówi o tym, że Jan Paweł II potrafi w bardzo jasny, teologiczny sposób czytać swoje życie i swój pontyfikat, to znaczy potrafi patrzeć na swoją misję i swoje dzieło, widząc je jakby w szerszym planie. Jest to dla nas bardzo istotne wobec pewnych redukcjonistycznych prób czytania tego pontyfikatu. Co jakiś czas pojawiają się książki, biografie papieża, które taką redukcję jego pontyfikatu uprawiają. Jedną z nich była biografia Schultza, amerykańskiego publicysty. Mniej więcej w tym samym czasie ukazała się również po polsku biografia papieża autorstwa Politiego i Bernsteina - również dwóch amerykańskich dziennikarzy. Dla dziennikarza najprostszym kluczem do czytania osoby papieża jest na ogół polityka, czyli jest to próba pokazania papieża jako osoby, która w sposób niezwykle sprytny, bo w szatach pontyfikalnych, zajmuje się wielką polityką. W książce Bernsteina i Politiego mieliśmy tego najbardziej klarowny przykład - cały proces upadku komunizmu został przez autorów przedstawiony jako niesłychanie sprytny i misternie skonstruowany spisek dwóch wielkich polityków, a mianowicie Ronalda Reagana i Jana Pawła II. Z jednej strony CIA, z drugiej strony kler, "Solidarność" i uduchowiony naród polski, dwóch wielkich przywódców, dwóch wielkich polityków, dwóch wielkich menadżerów w świecie polityki i kultury, którzy są w stanie za pomocą misternego planu rozmontować zły system. Natomiast to, o czym w tym momencie staram się mówić, jest dokładnym przeciwieństwem takiego podejścia. Jan Paweł II działa w świecie polityki, tak jak działa każdy z nas - wybory każdego z nas mają znaczenie polityczne bez względu na to, czy głosujemy, czy nie głosujemy (jak to mówiło się jeszcze 20 lat temu). Jeżeli ktoś nie chce zajmować się polityką, to niech się nie łudzi, polityka zajmie się nim. Natomiast w tym momencie mówię o tym, że ten pontyfikat ma przede wszystkim znaczenie teologiczne. Jan Paweł II porusza się w tym świecie niesłychanie skutecznie i myślę, że następne wieki będą mówiły o znaczeniu tego pontyfikatu, ale dla niego samego jego działalność ma przede wszystkim znaczenie teologiczne. Myślę też, że jest to kolejny z tematów do poruszenia.
Jan Paweł II w spojrzeniu wiary, w spojrzeniu teologicznym, patrzy również na posłannictwo Polski, posłannictwo naszego kraju i naszego narodu. Myślę, że najlepszym źródłem poznania tego są oczywiście pielgrzymki papieża do naszej ojczyzny i sposób, w jaki papież patrzy na naszych polskich świętych. Papież bardzo lubi powtarzać, że św. Wojciech czy też okres symbolizowany przez św. Wojciecha jest okresem związanym z chrztem Polski, z początkiem chrześcijaństwa w Polsce. Dwaj inni święci - św. Stanisław i św. Jadwiga - są natomiast świętymi związanymi z bierzmowaniem narodu polskiego. Bierzmowanie - jak zawsze mówimy - jest sakramentem dojrzałości. Zarówno w przypadku św. Stanisława, jak i św. Jadwigi, chodziło o dojrzałość polskiego chrześcijaństwa do podjęcia różnych ważnych dzieł w naszym kraju, jak również wobec naszych sąsiadów. Bodajże podczas kanonizacji św. Jadwigi w 97 roku na Błoniach papież wygłosił bardzo piękną homilię, mówiącą o tym, że Jadwiga ukazuje nam standardy naszego zachowania wobec sąsiadów. Jadwiga, będąca patronką unii polsko-litewskiej, pokazuje nam, w jaki sposób chrześcijaństwo powinno kształtować nasz sposób patrzenia na rolę Polski w naszym regionie i wobec sąsiadów. I znów jest to bardzo niepolityczne, ale bardzo teologiczne widzenie roli Polski i roli polskiego chrześcijaństwa.
Jest jeszcze jedno znaczenie antropologii chrześcijańskiej, bardzo mocno obecne u papieża. Ja nazwałem je hermeneutyką kultury. To rozumienie chrześcijaństwa odnosi się do znaczenia podstawowych w naszej kulturze pojęć, takich jak: osoba, godność człowieka, małżeństwo, wolność, sumienie, prawda. Jan Paweł II jest bardzo świadomy tego, że każde z tych pojęć zostało ukształtowane przez chrześcijaństwo. W rozumieniu każdego z tych pojęć wielką rolę odegrała kultura chrześcijańska. Jest to również bardzo istotne, ponieważ bardzo często, kiedy dzisiaj używamy tych pojęć, mamy do czynienia z wieżą Babel. Pojęcia te tracą swoje znaczenie. Przykładem jest pojęcie sumienia. Jeżeli ktoś dzisiaj mówi, że należy się słuchać swojego sumienia, zasadniczo oznacza to, że inni ludzie i inne zewnętrzne instytucje - państwo, Kościół - nie powinny ingerować w to, jak człowiek podejmuje swoje decyzje, ponieważ każdy z nas ma swoje sumienie i powinien się go słuchać. Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że mamy tutaj do czynienia z pewną wewnętrzną sprzecznością. Polega ona na tym, że z jednej strony mówimy o niesłychanej godności sumienia i jego wartości, o tym, że mamy słuchać jego głosu, ale z drugiej strony to sumienie jest czymś subiektywnym, czymś właściwym jedynie każdej osobie ludzkiej. W historii rozumienia pojęcia sumienia dokonało się tutaj pewne bardzo istotne przesunięcie. Otóż ta wielka godność sumienia była przez wieki kształtowana przez Ewangelię, mówiącą o tym, że Bóg do każdego z nas, do każdego człowieka, mówi przez jego sumienie, przez to, co człowiek w nim słyszy. Sanktuarium sumienia jest tak niebywale ważne, ponieważ jest wewnętrznym sanktuarium człowieka, ponieważ człowiek w swoim wnętrzu słyszy głos Boga. Natomiast to ewangeliczne czy teologiczne rozumienie sumienia w tym momencie zostaje niejako zniekształcone przez jego subiektywne rozumienie, zachowując równocześnie to podkreślenie, jak ono jest niebywale ważne. Jest to pewna deformacja istoty tego, czym jest sumienie. W tym subiektywnym rozumieniu brak jest otwarcia na myślenie o sumieniu w kategoriach kształtowania sumienia, dojrzewania sumienia. Innymi słowy, czy zawsze mamy słuchać swojego sumienia? Odpowiedź teologa chrześcijańskiego, odpowiedź chrześcijanina brzmiałaby: nie, nie zawsze, bo czasami w naszym sumieniu przeżywamy poważne wątpliwości. Jeżeli do końca nie wiem, jak mam uczynić, to być może lepiej, jeżeli posłucham rady kogoś, do kogo mam zaufanie, kto mi mówi: wiesz, ja jestem pewien, zrób tak. Bądź też, jeśli tak do końca nie wiem, jak mam postąpić, lepiej, abym na przykład, ze względu na swoją wiarę, kierował się nauką Kościoła mówiącą, że zasady postępowania są właśnie takie. Natomiast w dzisiejszej kulturze i w naszym dzisiejszym rozumieniu sumienia taka postawa jest oczywiście czymś bardzo trudnym do zaakceptowania. Sumienie jest ostateczną, niepodważalną drogą, nawet jeżeli przeżywamy poważne wątpliwości co do tego, jak powinniśmy postąpić.
Myślę, że bardzo podobne wahnięcia treści i rozumienia występują również w innych pojęciach, o których wspomniałem: w pojęciu wolności, małżeństwa, osoby. W przypadku każdego z tych ważnych pojęć dotyczących człowieka mamy do czynienia z pewnym chrześcijańskim podtekstem, podtekstem, który - jak się wydaje - w naszej kulturze zaczyna znikać. Jeszcze jednym przykładem, którego użyję, jest rozumienie śmierci, które również wydaje się tracić swoje chrześcijańskie i teologiczne znaczenie. Na ten temat powstało wiele książek i wiele różnych tekstów, można je odnaleźć. Natomiast warto zwrócić uwagę, że dzisiejsza dyskusja o eutanazji, która w wielu krajach jest przegrywana przez chrześcijan, kiedy wprowadza się ustawodawstwo zezwalające na eutanazję, jest wynikiem - moim skromnym zdaniem - tego, że śmierć już została odarta ze swojej godności i swojej treści, ze swojego znaczenia, które miała w kulturze europejskiej przez wiele wieków. O dziwo, były czasy, kiedy śmierć człowieka była czymś bardzo dostojnym i bardzo ważnym. Wracając do pierwszych wieków chrześcijaństwa, świadectwa śmierci męczenników były najważniejszymi świadectwami, które się zachowały z ich życia. Dzień śmierci chrześcijan określany był jako dies natalis - dzień narodzin. Dlatego też w kalendarzu liturgicznym, kiedy wspominamy różnych świętych, wspominamy ich w dniu ich śmierci, czyli w dniu ich narodzin do życia wiecznego. Trudno mi w tym momencie dokładnie określić okres historyczny, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że śmierć także w kwestii bezpośredniej organizacji tego, jak to się dokonywało, była czymś bardzo dostojnym. Zostały jeszcze po tym pewne rekwizyty, na przykład instytucja gromnicy - świecy trzymanej w domu, będącej znakiem wiary w danym domu, zapalanej w momencie, kiedy ktoś umierał, jakby śmierć miała charakter liturgiczny. Odmawiano wtedy różaniec razem z chorym, czy potem już tylko przy umierającym, ale był to całkiem inny sposób rozumienia śmierci jako uwieńczenia życia człowieka, jako przejścia na drugą stronę, jako tego, do czego się człowiek cały czas przygotowuje. Teraz, kiedy w naszej kulturze, w kulturze ludzi młodych bądź starających się wyglądać na młodych, śmierć nagle stała się czymś wstydliwym, kiedy umiera się bardzo często w samotności i anonimowości, w jakimś szpitalnym korytarzu czy szpitalnych przestrzeniach, śmierć nagle stała się czymś, co chcielibyśmy usunąć. Myślę, że to ustawodawstwo eutanazyjne jest tylko konsekwencją takiego właśnie rozumienia. Zapewne najważniejszym głosem papieża na ten temat jest encyklika "Evangelium vitae", encyklika, w której papież mówi właśnie o tej wielkiej korozji kultury chrześcijańskiej, w której żyjemy.
Myślę, że bardzo podobnej analizy można byłoby dokonać w przypadku innych pojęć, na przykład małżeństwa: jak zmieniło się znaczenie małżeństwa, znaczenie rodziny, jak treść Ewangelii czy chrześcijańskiego rozumienia małżeństwa poddana jest pewnej inflacji, pewnemu wyciekaniu z tego, jak dzisiaj tę instytucję rozumiemy. W encyklice "Evangelium vitae" papież mówi o kulturze śmierci. Jest to bardzo dramatyczny głos, bardzo donośna, mocna krytyka naszej kultury. Kiedy ta encyklika ukazała się w połowie lat 90-tych, muszę powiedzieć, byłem przekonany, że papież może miał złych doradców, może tak naprawdę do końca nie rozumiał tego, co się dzieje, ale uważałem, że ta encyklika jest zbyt dramatyczna, używająca zbyt mocnych słów i dokonująca zbyt biało-czarnego podziału świata. W tym momencie już tak nie uważam. Od czasu ukazania się tej encykliki minęło dziesięć lat. Dwa kraje w Europie wprowadziły ustawodawstwo eutanazyjne. Kolejne kraje się nad tym zastanawiają. Dziesięć lat temu to ciągle było w sferze pomysłów. W Stanach Zjednoczonych działał doktor - "doktor śmierć", jak go tam nazywano. Uważany był za pewne dziwadło. Zresztą większość swojego czasu spędzał w więzieniach, zamykany przez policję za asystowanie przy eutanazyjnych samobójstwach. Natomiast w tym momencie ów doktor dla wielu środowisk jest jednak pewnym patronem, kimś, kto otwiera nową epokę, kto miał odwagę powiedzieć wcześniej to, co w tym momencie mówią ustawodawcy, o czym mówi się w parlamentach stanowiących prawo. Dlaczego również to jest ważne? Dlatego że bardzo często w naszym Kościele i w Polsce, zwłaszcza w naszym kontekście oceny miejsca Polski w Europie i także w praktycznym kontekście zastanawiania się nad wejściem do Unii Europejskiej, pojawia się pokusa mówienia o spisku przeciwko życiu, o tym, że istnieją środowiska, które manipulują prawodawstwem w różny sposób, wprowadzając ustawodawstwo bądź to dotyczące aborcji, bądź dotyczące eutanazji. Wydaje mi się, że diagnoza papieża jest znacznie bardziej negatywna i znacznie bardziej pesymistyczna. Znacznie łatwiej byłoby walczyć z pewnymi środowiskami, które dokonują spisku przeciwko życiu. Natomiast nasz przeciwnik jest znacznie poważniejszy. Jest to kultura, w której żyjemy, kultura, która jest zarażona pewną postacią utylitaryzmu, pewną postacią bardzo utylitarnego, przedmiotowego podejścia do podstawowych wartości, kultura, z której wycieka chrześcijaństwo, w której podstawowe pojęcia stanowiące treść naszego życia nagle tracą swoje fundamentalne znaczenie. W takim kontekście, kiedy papież mówi o nowej ewangelizacji, nie chodzi tylko o pobożnościowy aspekt głoszenia Chrystusa i przemiany naszego życia. Chodzi także o bardzo poważną misję - chciałoby się powiedzieć - cywilizacyjną i kulturową ratowania podstaw kultury zachodniej i kultury, w której zostaliśmy wychowani, bo do tego właśnie potrzebny jest Chrystus, do tego potrzebna jest Ewangelia.
w lutym 2003
[powrót]
|