Jarosław Kupczak OP
Wykład IV
W czasie tych wykładów, naznaczonych przez ogólny temat - "Kim jest człowiek?" - staram się krążyć wokół tezy, że kiedy jesteśmy blisko Chrystusa jako chrześcijanie, zmienia się nasz sposób rozumienia siebie, nasze pojmowanie swojej roli w świecie, swoich zadań wobec bliskich, w małżeństwie, w rodzinie. Chrystus to przemienia, daje nam nowe rozumienie tych spraw, czy - mówiąc językiem biblijnym - nowe imię czy nową tożsamość. Jako chrześcijanie musimy być świadomi, że mamy do czynienia z nowym powołaniem zwłaszcza wtedy, kiedy odczuwamy obcość wobec świata; zwłaszcza wtedy, kiedy wydaje nam się, że świat idzie w innym kierunku, że znajdujemy się w takim środowisku czy w takim otoczeniu, które na przykład zmierza do tego, aby nasze poglądy w jakiejś dziedzinie wyśmiewać czy uważać za niepoważne. W takich sytuacjach okazuje się, że tym, co nas odróżnia od innych - i to czasami trudno racjonalnie wytłumaczyć czy uzasadnić - jest to, że każdy chrześcijanin należy do Chrystusa, jego ciało i duch należy do Chrystusa. I to jest - i zawsze było - pewną dystynkcją pomiędzy chrześcijanami a poganami. Jest to bardzo istotne zwłaszcza w sytuacji, kiedy widzimy to wyciekanie chrześcijaństwa z naszej kultury i wzrost pogaństwa, czyli kultury, która obywa się bez odniesienia do Pana Boga.
To rozumienie siebie - jak starałem się zwracać uwagę - ma znaczenie dla życia duchowego każdego z nas. Jest to znaczenie sakramentalno-duchowe, nowe poznanie siebie i swojej misji. Natomiast w formie bardziej teoretycznej refleksji jest to określane jako antropologia teologiczna, wiedza o człowieku za pomocą Objawienia. A więc Objawienie, Pismo Święte, mówi nam nie tylko o Bogu. Mówi nam również o świecie, mówi nam o nas samych. Innymi słowy, kiedy czytamy Pismo Święte, dowiadujemy się z niego nie tylko o Panu Bogu, ale czytamy w nim o sobie samych. Jest to coś, co można by porównać do oglądania albumu rodzinnego, zwłaszcza z dziadkami czy rodzicami, kiedy pytamy: "A to, kto to jest? A ta pani w tiulach, to kto to jest?" No i mama mówi, że to jest jej babka czy ktoś, kogo my już nie pamiętamy, ale kto w bardzo realny sposób należy do naszej rodziny i kształtuje naszą świadomość.
Mówiąc o antropologii teologicznej, papież używa dwóch innych określeń. Po pierwsze używa określenia - antropologia adekwatna. Antropologia adekwatna dla niego to jest takie myślenie o człowieku, które ujmuje człowieka w tym, co istotowo ludzkie, czyli odróżnia człowieka od świata rzeczy, stara się tłumaczyć człowieka przez to, co właściwe dla niego. Kiedy papież mówi o swoim prawie daru, o tym, że najbardziej ludzka jest możliwość stania się darem, to mówi, że jest to prawo, które istnieje tylko w świecie ludzi. Rzecz jest darem tylko wtedy, kiedy jest dana przez człowieka. Sama w sobie nie może być darem. Zwierzę - ja nigdy nie miałem psa, więc zawsze jak mówię o zwierzętach, to staram się bardzo uważać, żeby nie urazić kogoś, kto bardzo kocha swojego psa czy kota - ale myślę, że o darze zwierzęcia również możemy mówić tylko w znaczeniu analogicznym. To jest najbardziej ostrożne sformułowanie, jakie mogłem wymyśleć. Natomiast dar w dosłownym tego słowa znaczeniu istnieje wyłącznie w świecie ludzi, a więc jest to przykład pewnej antropologii adekwatnej. Inne określenie, którego papież używa, to hermeneutyka daru. Wyjaśnić człowieka poprzez hermeneutykę daru. O co chodzi papieżowi? O to, że dar objawia człowieka w sposób najistotniejszy, najgłębszy. Człowiek, który staje się darem, również w sposób najpełniejszy rozumie siebie, osiąga spełnienie siebie. Starałem się mówić wczoraj o tym wielkim paradoksie ludzkiego życia w chrześcijaństwie: dopiero dając siebie innym, tak naprawdę posiadamy siebie; starając się przekroczyć własne interesy, starając się być bezinteresownymi, osiągamy własne spełnienie, osiągamy szczęście. Człowiek, który kurczowo buduje swoje szczęście i kurczowo zabudowuje swoją samotność, swoją przestrzeń, tak naprawdę tego spełnienia może nigdy nie dostrzec czy nigdy nie zobaczyć. Bardzo piękną tego ilustracją w moim przekonaniu jest film "Amelia", który mówi rzecz bardzo według mnie podobną: najprostszym sposobem wyjścia z samotności nie jest szukanie innych ludzi, którzy zapełnią moją samotność, tylko jest próba zapełnienia samotności innym. Człowiek przestaje być samotny wtedy, kiedy troszczy się o innych samotnych ludzi, a nie wtedy, kiedy kurczowo prosi wszystkich dookoła, aby zapełnili jego samotność.
I tutaj chciałbym przejść do tematu tej najbliższej pół godziny. Papież - jak myślę - najbardziej radykalny wykład swojej antropologii adekwatnej - tak ją nazwijmy - zawarł w katechezach środowych, o których mówiłem wczoraj: "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich". Te katechezy środowe, wygłoszone w czasie audiencji generalnych w latach 1981-84 na Placu św. Piotra, również są pewnym tworem paradoksalnym. Dlaczego? Dlatego, że zostały napisane w latach siedemdziesiątych przez Kardynała Wojtyłę, który kontynuował swoje dzieło tworzenia antropologii teologicznej. Niestety - niestety dla tej książki, która miała się ukazać - został papieżem, w związku z czym nie mógł jej dokończyć. Natomiast - ta historia jest zapisana w książce Weigla - ponieważ jako papież był zobowiązany do wygłaszania katechez środowych, pomyślał o tym, że przecież ma do tego materiał i zaczął kolejne rozdziały swojej książki przedstawiać jako nauczanie Kościoła podczas środowych audiencji. I tak dzieło filozofa - Karola Wojtyły - stało się nauczaniem pontyfikalnym, z którego teraz możemy korzystać, a jest to dzieło niebywale bogate.
Sposób patrzenia na człowieka w tych katechezach ma charakter historyczny. Papież z bogactwa Słowa Bożego wyjmuje trzy wypowiedzi Chrystusa. Pierwsza, odnosząca się do początku, jest rozmowa z faryzeuszami, którzy zwracają uwagę na to, że w tradycji Mojżesza istniała praktyka rozwodów. Z pewnych powodów można było doprowadzić do rozwodu. I Chrystus, odpowiadając na te słowa faryzeuszów mówi: "Na początku tak nie było. Na początku Bóg stworzył mężczyznę i kobietę tak, że każde z nich opuszcza ojca i matkę i stają się jednym ciałem" (por. Mt 19, 3-9). Jan Paweł II, opierając się na tych słowach Chrystusa, stara się opisać człowieka tak, jak został on stworzony. Druga część tego historycznego doświadczenia człowieka jest to doświadczenie człowieka po grzechu pierworodnym. Papież sięga do Kazania na Górze i wybiera zeń komentarz Chrystusa do przykazania "Nie cudzołóż" (Mt 5, 27-32). Chrystus - jak wiemy - w tym komentarzu mówi, że: Mojżesz mówił: "Nie cudzołóż", a Ja powiadam: "Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już dopuścił się cudzołóstwa". Papież komentuje te właśnie słowa Chrystusa, usiłując zrekonstruować naszą sytuację ludzi po grzechu pierworodnym, ludzi, którzy, w odróżnieniu od początku, zarażeni są czy noszą w sobie pożądliwość będącą skutkiem grzechu pierworodnego. I wreszcie trzeci okres historyczny to jest znów rozmowa Chrystusa z faryzeuszami w XXII rozdziale Ewangelii św. Mateusza, gdzie Chrystus znowu spotyka się z typową dla faryzeuszów zagadką: co dzieje się, jeśli jest siedmiu braci, kobieta jest żoną jednego z nich, on umiera i zgodnie z tradycją żydowską każdy kolejny bierze ją za żonę po to, aby utrzymać ze względów społecznych rodzinę swojego brata (Mt 22, 23-33). Co będzie po zmartwychwstaniu? Krótko mówiąc, mamy kalambur, zagadkę, która ma na celu ukazanie nieścisłości w rozumowaniu Chrystusa. Natomiast Chrystus, korzystając z tego, mówi o tym, jak będzie po zmartwychwstaniu. Mówi o tym, że w świecie przyszłym mężczyzna i niewiasta żenić się ani wychodzić za mąż nie będą, ale będą jak aniołowie w niebie, będą uczestnikami zmartwychwstania. Krótko mówiąc, Chrystus mówi o naszej przyszłości, o rzeczywistości eschatologicznej po śmierci. Papież, opierając się na tych trzech wypowiedziach Chrystusa, na tych trzech okresach historycznych, kontynuuje swoją - jak powiedzieliśmy - antropologię teologiczną, to znaczy mówi tak: każdy z tych trzech okresów jest częścią naszego doświadczenia. Te trzy części doświadczenia historycznego obecne są w każdym człowieku: początek, rzeczywistość pożądliwości i rzeczywistość eschatologiczna. Jest to w ujęciu papieża bardzo istotne, ponieważ oznacza, że rozumienie tych tak ważnych w naszym życiu spraw możemy osiągnąć dopiero składając naszą odpowiedź z tych trzech elementów: odnosząc się do początku, do tego, jak zostaliśmy stworzeni, jak zostaliśmy zamierzeni; odnosząc się do czasu teraźniejszego, czyli do tego co stało się po grzechu pierworodnym, do struktury będącego skutkiem grzechu zamieszania w nas, które jest skutkiem grzechu również w sytuacji odkupienia przez Chrystusa; wreszcie odnosząc się do rzeczywistości eschatologicznej, czyli tego, do czego jesteśmy powołani. Papież mówi, że jeżeli chcemy dojrzeć do tego pełnego rozumienia siebie jako chrześcijanie, musimy uwzględnić każdy z tych trzech elementów. Co więcej, papież zdaje się mówić, że każdy z tych trzech elementów nosimy w swojej pamięci, że tak naprawdę każdy z nich jest jakoś obecny w naszym doświadczeniu, że mamy w sobie pamięć początku, czyli pamięć tego, jak zostaliśmy stworzeni przez Boga; mamy w sobie pamięć grzechu pierworodnego, nosimy go w sobie; i mamy w sobie również przeczucie tego, jak będzie później. I ta rekonstrukcja tego, kim jesteśmy, musi się zawsze dokonywać przez połączenie tych trzech różnych elementów.
Ilość czasu, którą mam, nie pozwala mi na bardziej precyzyjny opis każdego z tych trzech stanów, czy raczej komentarz do tego, co papież mówi na ten temat. Spróbujmy jednak pokazać najbardziej istotne elementy w każdym z tych trzech okresów historycznych, które składają się na naszą wspólną biografię i na biografię każdego z nas, na ten album rodzinny nas jako Kościoła i każdego z nas z osobna. Otóż jeśli chodzi o początek, papież zwraca uwagę, że pierwszym czy też jednym z pierwszych doświadczeń Adama jest doświadczenie samotności. Zawarte jest ono w tym bardzo lakonicznym określeniu Księgi Rodzaju: "Nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny" (Rdz 2, 20). Pamiętamy tę sytuację, kiedy Adam nazywa wszystkie zwierzęta, co jest znakiem jego odnajdowania się w tym stworzonym świecie, ale ta funkcja nazywania świata - w kulturze hebrajskiej nazywanie świata jest równocześnie przejęciem kontroli nad światem, nadanie imienia oznacza pewną władzę - ale to nadanie władzy nie oznacza, że Adam znajduje swoje spełnienie, ponieważ jest samotny, bo nie ma pomocy odpowiedniej dla mężczyzny. I ta pierwotna samotność Adama jest oczywiście początkiem stworzenia Ewy. Bóg stwarza Ewę po to, aby Adam wreszcie mógł przestać być samotny. Stworzenie Ewy jest darem Boga dla Adama, jest - jak mówi papież - wprowadzeniem prawa daru. Ewa jest darem dla Adama po to, aby on mógł stać się darem dla niej. Myślę, że ten temat pierwotnej samotności wymagałby głębszej refleksji, gdyż - jak pisze papież - pokazuje on również pewne dobro samotności. Pokazuje, że ostatecznie każdy jest samotny przed Bogiem, że w odróżnieniu od złej samotności, będącej jest skutkiem grzechu i egoizmu, odtrącającej od siebie innych, jest również dobra samotność - kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że przed Bogiem sam musi brać odpowiedzialność za własne życie; że jest taki wymiar w życiu człowieka, który jest właśnie tym stanięciem sam na sam na przeciwko Pana Boga; że od tego nie trzeba uciekać, że nie trzeba się panicznie takiej właśnie samotności bać. A więc w tej rzeczywistości prawa daru, stawania się darem dla siebie, pozostaje wymiar pierwotnej samotności wobec Pana Boga, który jest wzięciem odpowiedzialności za siebie.
Papież zwraca uwagę, że Pismo Święte bardzo wyraźnie mówi - mówiąc o pierwotnej więzi Adama i Ewy - o braku wstydu. W II rozdziale autor Księgi Rodzaju mówi, że chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu (Rdz 2, 25). Jan Paweł II opiera się w swojej interpretacji tego doświadczenia Adama i Ewy na pracach niemieckiego fenomenologa Maxa Shelera z przełomu wieków XIX i XX i mówi o tym, że paradoksalnie ten brak wstydu dla Adama i Ewy był pełnią, a nie brakiem czy defektem. Zdaniem papieża nagość i brak wstydu wskazują na pełnię międzyosobowej komunikacji, która między nimi istniała przed grzechem pierworodnym. Ta wzajemna komunikacja była wynikiem ich bycia nawzajem dla siebie darem, darem nie zagrożonym przez pożądliwość, przez niebezpieczeństwo uprzedmiotowienia. Papież pisze tak: "'Nie odczuwali wzajemnie wstydu' może w tej relacji oznaczać tylko taką głębię uznania tego, co osobowe, co widzialnie męskie i kobiece, przez co kształtowała się ich osobowa intymność. A więc tej pełni zewnętrznej widzialności, o której stanowiła nagość fizyczna, odpowiada wewnętrzna pełnia widzenia człowieka w Bogu, to znaczy wedle miary obrazu Boga". Jest to bardzo ważna prawda o każdym z nas, o człowieku. Był taki czas, kiedy nagość nie łączyła się z zagrożeniem, z niebezpieczeństwem uprzedmiotowienia drugiego człowieka, z niebezpieczeństwem traktowania go jako coś dla mnie, coś, co zaspokaja. Papież zdaje się sugerować, że ten brak wstydu oznaczał, że nagość nie przeszkadzała Adamowi i Ewie w patrzeniu na siebie jako na osoby. Ubranie nie było potrzebne do tego, aby pomagać w widzeniu drugiego człowieka jako osoby. Dzięki niewinności Adama i Ewy ich spojrzenie nie zatrzymywało się tylko na wartości seksualnej drugiego człowieka, jak to stało się po grzechu pierworodnym. Nagość była przezroczysta, to znaczy widać było przez nią drugą osobę. Brak wstydu Adama i Ewy wskazuje więc na całą prostotę i pełnię tego widzenia, przez które objawia się czysta wartość kobiety i mężczyzny, czysta wartość ciała i płci. Papież bardzo pięknie pisze o tym, że ten brak wstydu dla Adama i Ewy oznaczał pełnię wolności. Pisze tak: "Adam i Ewa, świadomi prokreacyjnych możliwości swojego ciała i płci, byli wewnętrznie wolni od przymusu ciała, od przymusu popędu seksualnego".
Wczoraj mówiliśmy trochę o wolności, o tym, jak wolność ma się do samostanowienia i samoposiadania. Rzeczywiście, to słowo nie padło, ale proszę zwrócić uwagę, że w naszej kulturze bardzo mocno obecny jest pewien - użyję takiego określenia - mit przymusu seksualnego: popęd seksualny jest pewnym przymusem, przed którym człowiek nie może uciec, na który jest skazany. I także w kontekście tego, o czym mówiliśmy wczoraj, tego, że samoposiadanie i samopanowanie jest warunkiem wolności, warto się zastanowić nad rozumieniem tego przymusu. Adam i Ewa byli więc wolni wolnością daru. Papież pisze tak: "Wolność rozumiemy w tym miejscu przede wszystkim jako posiadanie siebie samego, samoposiadanie. W tej postaci bowiem jest ona nieodzowna, żeby człowiek mógł siebie dawać, aby mógł stawać się darem", ażeby - nawiązując do słów Soboru Watykańskiego, które wczoraj również cytowaliśmy - mógł odnajdywać siebie poprzez bezinteresowny dar z siebie. Pytanie, w jakim celu mówimy o tym doświadczeniu początku, skoro wydaje się, że jest ono dla nas w jakiejś mierze nieosiągalne, nierealne, skoro wydaje się, że znajdujemy się w zupełnie innej sytuacji. Wydaje mi się, że papież w swojej antropologii adekwatnej zdaje się twierdzić że, po pierwsze - w każdym człowieku nadal jest pragnienie czystości, całkowitości, bezinteresowności oddania, i pisząc o początku wskazuje na źródła tego, co w nas jest, co jest naszym pragnieniem i marzeniem, jak chcielibyśmy, żeby było, gdyby to było możliwe. A po drugie, w rzeczywistości odkupienia, w której znajdujemy się teraz, kiedy jesteśmy przemieniani przez Chrystusa, walcząc ze skutkami grzechu, ze skutkami grzechu pierworodnego w naszym osobistym grzechu, odnosząc się do początku, papież ukazuje nam cel. W naszej trudnej sytuacji walki duchowej to, jak zostaliśmy stworzeni, jak zostaliśmy zaplanowani, jest celem dla naszej pracy, dla tego, w jaki sposób przemienia nas Chrystus. Dlatego też papież mówi, że podstawowym skutkiem grzechu pierworodnego - jeżeli chodzi o relację pomiędzy Adamem i Ewą, mężczyzną i kobietą - jest pojawienie się wstydu seksualnego. Autor Księgi Rodzaju mówi, że wtedy otworzyły im się obojgu oczy, poznali, że są nadzy, spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski. Papież mówi o tym, że grzech wprowadził radykalne przeobrażenie w relacji mężczyzna - kobieta. To radykalne przeobrażenie, które było skutkiem grzechu pierworodnego, polegało na załamaniu się spontaniczności pierwotnej komunikacji, wzajemnego patrzenia na siebie i dawania się sobie, tego, co określiliśmy jako prawo daru. Nagle to, co było oczywiste, przestało być oczywiste, stało się czymś trudnym. Czytamy w katechezach tak: "Jakby nieoczekiwanie wyrósł w ich świadomości nieprzekraczalny próg ograniczający to pierwotne dawanie siebie drugiemu w pełnym zawierzeniu wszystkiego, co stanowi o własnej tożsamości, z jednej strony kobiecej, a z drugiej męskiej. Odrębność czy też odmienność płci została nagle uświadomiona i odczuta jako element wzajemnego przeciwstawienia osób. Pojawienie się wstydu seksualnego i zmiana znaczenia pierwotnej nagości świadczy o utracie pierwotnej pewności, że ciało ludzkie jest tworzywem komunii osób, wspólnoty osób, że ją wyraża, że służy jej urzeczywistnianiu. Płciowość nagle stała się przeszkodą w osobowym odniesieniu mężczyzny do kobiety. Załamanie się tej jedności osób prowadzi do potrzeby ukrycia się przed drugim ze swoim ciałem, z tym, co stanowi o jego kobiecości i męskości. Konieczność ta oznacza podstawowy brak zawierzenia, co samo już wskazuje na pewien niedosyt zjednoczenia - pisze papież - pomiędzy mężczyzną i kobietą". A więc wstyd dla papieża - w tym papież korzysta z filozofii Maxa Schelera - wstyd oznacza zagrożenie. Wstyd seksualny jest próbą ochrony przed zagrożeniem - zagrożeniem czym? Zagrożeniem uprzedmiotowieniem, tym, co stanowi przeciwieństwo prawa daru, zagrożeniem staniem się przedmiotem dla drugiego człowieka, zagrożeniem takim patrzeniem na drugiego człowieka, które nie widzi w nim osoby, tylko przedmiot dla mnie. A więc nie osoba i nie podmiot, ale przedmiot.
Papież , kiedy o tym mówi, dokonuje pewnej filozoficznej interpretacji miłości - znów jest to próba szukania nowych słów dla starych znaczeń, próba odnalezienia nowych pojęć dla określenia tego, co ludzie zawsze starali się przeżywać... Papież mówi, że miłość zaczyna się od tego, że widzimy drugą osobę jako drugie ja. Dla mnie jest to bardzo istotne określenie, bo bardzo często mamy doświadczenie bogactwa swoich własnych przeżyć, swojego spojrzenia na świat, własnych marzeń, własnych oczekiwań i czujemy się aktorami na scenie, czujemy bogactwo własnej roli z całym jej wewnętrznym zróżnicowaniem. I grozi nam patrzenie na innych ludzi jako na rekwizyty czy pewną scenografię w tej sztuce, którą odgrywamy. A papież mówi: miłość zaczyna się od tego, że patrzymy na drugiego jako na drugie ja, czyli przenosimy to doświadczenie własnego bogactwa, własnych oczekiwań, własnych planów i własnych marzeń na drugą osobę, i zdajemy sobie sprawę, że w gruncie rzeczy wszyscy gramy, i że każdy ma wielkie oczekiwania co do swojej własnej roli. Tutaj nie ma statystów. Każdy z nas jest głównym aktorem w tym przedstawieniu, każdy sam musi zagrać jako ten, który za swoją rolę będzie rozliczany nie jako statysta, ale ten, który sam musi sprawić, że to będzie wielka sztuka. A więc wstyd jako niebezpieczeństwo uprzedmiotowienia, uprzedmiotowienia łączącego się ze słowami: posiadanie, używanie, przywłaszczenie. I znów wróćmy do tekstu papieskiego: "Pożądliwość, która ujawnia się jako swojego rodzaju przymus ciała, ogranicza wewnętrznie i zacieśnia samoposiadanie, posiadanie siebie samego, a przez to uniemożliwia wewnętrzną wolność daru. Wraz z tym musi też ulec przyćmieniu to piękno, które ciało ludzkie w swojej męskości i kobiecości posiada jako wyraz ducha. Pozostaje ciało jako przedmiot pożądania, a wraz z tym jako teren przywłaszczenia drugiego człowieka. Pożądliwość sama z siebie nie jest zdolna wyzwalać jedności jako komunii osób. Pożądliwość sama z siebie nie jednoczy, ale przywłaszcza. Układ obdarowania zamienia się w układ przywłaszczenia".
Muszę powiedzieć, że rzadko chodzę do kina i niestety nie śledzę tej najnowszej produkcji kinematograficznej, raczej czytam recenzje na temat filmów, które się ukazują, oglądam je po kilku latach, kiedy trafiają na kasety video - ale myślę, że warto byłoby popatrzeć na filmy nagradzane na ostatnich festiwalach pod kątem samotności człowieka, samotności mężczyzny i kobiety jako pewnego nieustannie ukazywanego tematu, i prób przełamywania tej samotności. Warto to zrobić także w kontekście zbierania gorzkich owoców rewolucji seksualnej, to znaczy załamania się złudzenia, że - jak to się mówiło - przełamanie katolickich tabu dotyczących seksualności będzie prowadziło do bardziej autentycznych więzi pomiędzy ludźmi. Myślę, że możemy popatrzeć na wiele filmów i wiele współczesnych dzieł kultury jako na załamanie się tego mitu i tego oczekiwania.
Mówimy o tej sytuacji pożądliwości i uprzedmiotowienia czy niebezpieczeństwa uprzedmiotowienia drugiego człowieka w kontekście odkupieńczej misji Chrystusa, czyli tego, że stworzeni jako mężczyzna i kobieta i wezwani do stawania się darem, zagrożeni przez pożądliwość, która jest w nas skutkiem grzechu pierworodnego, jak uczy nas Objawienie, staramy się na nowo wrócić do tej dynamiki daru, do tej możliwości daru, korzystając z mocy Chrystusa, z Jego łaski. Myślę, że w ten sposób docieramy do wielu rzeczywistości, do sakramentalnego znaczenia małżeństwa, a także do rzeczywistości życia zakonnego jako próby radykalnej walki duchowej z pożądliwością, będącą w każdym człowieku, walki duchowej, dokonującej się w przypadku moim i innych zakonników przez ślub czystości, możliwy tylko dzięki łasce Bożej. Natomiast innym sposobem walczenia z pożądliwością i uruchamiania dynamiki daru jest oczywiście sakrament małżeństwa. I myślę, że kiedy myślimy o sakramencie małżeństwa, zwłaszcza w kontekście tego coraz bardziej popularnego w naszej kulturze stylu życia ze sobą, bycia razem, myślimy o chrześcijańskim rozumieniu małżeństwa jako o byciu darem dla siebie, które ma korzenie w tym, że Bóg staje się darem dla nas. I Bóg, który staje się darem dla nas, umożliwia nam tę duchową walkę stawania się darem dla innych, bo wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jest to coś bardzo trudnego, jest to coś, co dokonuje się za cenę bardzo poważnej duchowej walki i duchowej pracy nad sobą.
I ostatnie uwagi tego wykładu odnoszą się już bardzo skrótowo do trzeciego okresu, obecnego w naszej pamięci i w naszym przeżywaniu, być może obecnego w najmniej oczywisty sposób, ponieważ historycznie go nie przeżywamy, a więc rzeczywistości zmartwychwstania. Papież bardzo mocno podkreśla i mówi to bardzo ostrożnie i bardzo delikatnie, że ta obecność eschatologiczna jest w nas, jest w naszej pamięci, jest w naszym przeżywaniu poprzez pragnienie całkowitej i absolutnej miłości, poprzez przekonanie, które gdzieś w nas jest, że istnieje taka miłość, która nie jest ograniczona naszym egoizmem, naszą słabością, wszystkimi naszymi ziemskimi uwarunkowaniami i ograniczeniami. I papież mówi: tak rzeczywiście jest, ale jest to rzeczywistość, której dopiero kiedyś skosztujemy, do której możemy co najwyżej się przygotowywać. I mówi tak: ta eschatologiczna komunia człowieka z Bogiem będzie polegała na doskonałym widzeniu twarzą w twarz w czysto boskiej komunii, jaką jest ta trynitarna komunia trzech Osób w jednym Bogu. I w ślad za widzeniem Boga twarzą w twarz zrodzi się w człowieku miłość o takiej głębi i sile koncentracji na Bogu samym, że ogarnie bez reszty całą jego duchowo-cielesną podmiotowość. A więc oglądanie miłości sprawi, że człowiek w jakiś sposób będzie w niej całkowicie zanurzony, zanurzony w taki sposób, że nie stracą znaczenia te więzi, które łączą nas tutaj na ziemi. Jest bardzo poważny nurt myślenia w teologii katolickiej, który mówi, że przyjaźnie, małżeństwa, więzi rodziców z dziećmi nie zostaną w żadnej mierze naruszone przez tę rzeczywistość eschatologiczną. One zostaną przemienione, one jakby wypełnią się w tym oglądaniu Boga, natomiast ta cała praca, którą wkładamy w budowanie więzi z innymi, ta piękna, chociaż czasami ciężka harówka przyjaźni i życia małżeńskiego i rodzinnego nie jest na darmo, będzie trwała całą wieczność.
w lutym 2003
[powrót]
|