Wojciech Prus OP

Wykład III i IV - Święty Hieronim: praca nad wiarą.



Na początku małe dopowiedzenie do wczorajszego spotkania. Mówiłem, że św. Augustyn, leżąc w ogrodzie w Mediolanie, w pewnym momencie usłyszał głos dziecka bawiącego się za ogrodzeniem i śpiewającego: "Weź to czytaj, weź to czytaj". Augustyn uznał, że to głos Boży każe mu Pismo Święte, i przeczytać pierwszy tekst, na który trafi jego wzrok. A co by było, gdyby Augustyn natrafił na słowa o Judaszu, że odszedł i się powiesił? Otwieranie Pisma na chybił trafił i dosłowne odczytywania Słowa może też być niebezpieczne. Słyszałem o pewnej dziewczynie z Krakowa, która modliła się i prosiła Pana Boga, aby w ten sposób pokazał jej swoją wolę. Otworzyła Pismo, stwierdziła, że Pismo mówi jej, że taki to a taki chłopak ma być jej mężem, więc poszła do tego chłopaka i powiedziała mu: "Masz być moim mężem". To skrajny przykład - w każdym razie musimy pamiętać, że ten typ czytania Pisma Świętego nie wyłącza zdolności rozumu, że opiera się też na przykazaniach Bożych. Dlatego w momencie, gdy Augustyn pokazał Alipiuszowi swój fragment, Alipiusz niejako doczytał mu dalszą część tekstu.

Taki sposób czytania Pisma Świętego jest również obecny w Kościele i na gorąco jestem w stanie wskazać trzech świętych, którzy właśnie w ten sposób otwierali Pismo. Pierwszym był Antoni Pustelnik - wczoraj o nim słyszeliśmy. Wszedł do kościoła, usłyszał fragment Ewangelii o bogatym młodzieńcu - "Idź, sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz szczęśliwy" (por. Mt 19, 21), przyjął te słowa jako skierowane do siebie i zamieszkał na pustyni.

Drugi przykład to św. Augustyn, a trzeci przykład to święta Teresa od Dzieciątka Jezus, która szukała odpowiedzi na pytanie, co ma robić w Kościele. Jej powołanie mogło się innym wydawać do końca zdefiniowane - w końcu była w zakonie - a więc co jeszcze można robić, czego jeszcze można poszukiwać? A Teresa mówiła: "Chciałam być wszystkim, chciałam być wszędzie", nie wiedziała, czym powinna się zająć. Wreszcie pewnego dnia otworzyła Pismo i jej wzrok padł na tekst hymnu o miłości świętego Pawła: "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a nie miał miłości, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący" (por. Kor 13, 1-2). Później opowiadała o tym: "Przeczytałam ten tekst i wszystko nagle się poukładało. W sercu Kościoła - mej Matki - będę miłością. Wtedy będę wszystkim".

W takim czytaniu Pisma najważniejsze to serce, które sprawia, że człowiek rzeczywiście słyszy Słowo w zupełnie nowy sposób. Teresa czytała pewnie ten Pawłowy hymn o miłości wiele razy w swoim życiu. I to tak jest, że człowiek czyta różne słowa Pisma Św. wiele razy, słyszy je - ale to jeszcze nie wszystko; zanim one dotrą do serca i rzeczywiście trafią w to, co jest dla nas najistotniejsze, potrzeba właśnie poddania się wobec Pana Boga, tego poddania, którego dokonał Augustyn. To tyle dopowiedzenia do wykładu o Augustynie.

A dzisiaj o świętym Hieronimie.

Święty Hieronim, urodzony w 347 roku (a zatem niemal rówieśnik świętego Augustyna) to przede wszystkim człowiek niezwykłej zasługi dla Kościoła Zachodniego. Papież Damazy w IV wieku poprosił Hieronima o zrewidowanie łacińskiego tłumaczenia Biblii i przetłumaczenie tych ksiąg, które jeszcze nie zostały przetłumaczone. Hieronim wykonał tę pracę. Dzięki niemu mamy łacińską wersję całego Pisma Świętego nazywaną Wulgatą, którą Kościół Zachodni posługuje się do dziś (obecnie jest to Nowa Wulgata). Dlatego Hieronima nazywa się księciem egzegetów, otrzymał on zresztą tytuł Doktora Kościoła - Ojca Kościoła Zachodniego, jednego z czterech; poza nim byli to wspomniani wczoraj święci Ambroży i Augustyn oraz papież Grzegorz Wielki.

Święty Hieronim jest często przedstawiany w hagiograficznych opowieściach i w obrazach. Kiedy wszedłem na internetową stronę nazywającą się Web Museum, znalazłem sześćdziesiąt reprodukcji obrazów przedstawiających świętego Hieronima. Próbowałem porównać z reprodukcjami przedstawiającymi świętego Augustyna - tych drugich było czternaście. Od razu widać różnicę. Wydaje się, że Hieronim jest najbardziej popularnym świętym wśród malarzy. Dlaczego? Może dlatego, że podobnie jak Wyznania św. Augustyna są bardzo zmysłowe i przedstawiają autora bardzo plastycznie, tak listy św. Hieronima, bo głównie na nich opieramy się w naszej rozmowie z nim, w niezwykle piękny i wyrazisty sposób przedstawiają bohatera. Rzeczywiście można go dotykać, można z nim wspólnie przeżywać jego rozterki i to, co dla niego jest najważniejsze.
Są trzy rodzaje sytuacji, w których Hieronim jest przedstawiany przez malarzy. Pierwsza z nich to Hieronim zajęty pracą w swoim studio - w otoczeniu książek, pergaminów, kodeksów. Według relacji mu współczesnych Hieronim był geniuszem pracowitości. Pewien człowiek o imieniu Posturianus pisał o Hieronimie: "Cały zagłębiony jest zawsze w lekturze, cały w książkach. Ani we dnie ani w nocy nie odpoczywa. Zawsze albo coś czyta albo pisze". Sam Hieronim mówi, że wiele z jego listów powstaje w kradzionych nocy chwilach, nie sypia w nocy tylko pisze, i również narzeka w innych miejscach na to, że pisze w pośpiechu. "Mam tak dużo pracy, tak dużo korespondencji, że muszę pisać w pośpiechu. W jednej nocy chciałem podyktować rzecz wymagającą pracy wielu dni".
Często Hieronim ma przy tym na sobie strój kardynalski. Paradoksalnie, wcale nie był kardynałem Kościoła. Artyści przedstawiają go w stroju kardynalskim w geście wdzięczności i uznania za jego liczne zasługi dla Kościoła.

W drugim typie przedstawień malarskich widzimy Hieronima jako mnicha na pustyni. Rzeczywiście, założył klasztor w Betlejem i końca swoich dni dożył właśnie tam, na pustyni w Judei. Dlatego często przedstawia się go właśnie jako mnicha poddającego się pokucie. Te dwa przedstawienia są notabene najczęstsze i one w jakiś sposób zainspirowały w XIV w. Antonio de Cembrio, który pisał, w jaki sposób uczony humanista powinien wyposażyć swoje biuro (obecnie podobnych porad udzielają czasopisma poświęcone architekturze wnętrz): "W bibliotece obok książek powinny znajdować się instrumenty do odczytywania horoskopów nieba, a nawet lutnia, po to byś się mógł delektować muzyką. Winny się tam również znajdować obrazy i rzeźby przedstawiające bogów i bohaterów a wśród nich wizerunek św. Hieronima zajętego pisaniem na pustyni. To wszystko jest bodźcem do studiów i pracy literackiej". Hieronim był więc traktowany przez humanistów jako człowiek inspirujący do studiowania, jako ten, który nieustannie czyta albo ten, który nieustannie pisze.

I wreszcie ostatni typ przedstawień malarskich związanych ze świętym Hieronimem: mnich na pustyni poddający się ostrej pokucie. Leonardo da Vinci w 1480 roku namalował obraz Hieronima z odsłoniętym torsem. W prawej ręce Hieronim ma kamień i tym kamieniem za chwilę będzie uderzał w swoją pierś, ponieważ w ten sposób pragnie poskromić ciało i wyraźnie poddać się pokucie. Skąd ta inspiracja? Być może był nią jeden z listów, gdzie Hieronim opisuje swoje zmagania duchowe, zmagania dotyczące - podobnie jak wczoraj u św. Augustyna - sfery seksualności, z którą Hieronim również podejmował walkę i nie bardzo potrafił sobie z nią tak do końca poradzić. Mówi słowa niezwykle szczere - i w szczerości swoich wyznań też jest podobny do świętego Augustyna - "Ileż razy mnie samemu przebywającemu w tej samotni na rozległej pustyni, która spalona żarami słońca użycza mnichom okropnego schronienia, zdawało się, że jestem wśród rozkoszy rzymskich. Siedziałem sam jeden, ponieważ byłem napełniony goryczą, wzdrygały się członki przed niekształtnym workiem a brudna skóra przybrała kolor etiopskiego ciała. Codzienne łzy, codzienne westchnienia, a jeśli mnie kiedy, mimo żem się wzbraniał, opadł nagły sen, kładłem ledwie trzymające się kości na gołej ziemi. Nie mówię już o umartwieniach w pokarmie i napoju. Otóż ja, który z obawy przed piekłem dobrowolnie na takie skazałem się więzienie, mając za towarzyszy jedynie skorpiony i dzikie zwierzęta, często przebywałem w towarzystwie dziewcząt. Blakły mi usta z postów a umysł gorzał pożądaniami i w umarłym już prawie ciele kotłowały się tylko żądze. Przeto pozbawiony wszelkiej pomocy leżałem u nóg Jezusa, oblewałem je łzami, włosami ocierałem, a niesforne ciało ujarzmiałem tygodniowymi postami. Nie wstydzę się wyznać nędzy mego nieszczęsnego stanu, co więcej opłakuję, że nie jestem tym czym byłem".

W tym sugestywnym opisie zmagania duchowego odnajdujemy odniesienia do Ewangelii opowiadającej o jawnogrzesznicy, która przyszedłszy na spotkanie z Jezusem płakała i tymi łzami oblewała stopy Jezusa a potem wycierała je włosami. W bardzo podobnym duchu jest utrzymany obraz Hieronima Boscha pokazujący skąpo ubranego Hieronima na pustyni wśród skał, obejmującego krzyż Pana Jezusa, i mocno przytulającego się do Jego stóp. Prawdopodobnie Hieronim Bosch też czytał cytowany przeze mnie tekst. w którym jego święty imiennik napisał, że oblewał łzami swoimi stopy Pana Jezusa, bo nie potrafił sobie poradzić z sobą samym i było mu bardzo, bardzo ciężko.

Wszystko, o czym opowiadam właściwie dotyczy czegoś, co nazwałbym stwarzaniem świętych, ponieważ malarze Leonardo da Vinci, Hieronim Bosch, czy humanista Antonio de Cembrio piszący o tym jak powinno wyglądać studio uczonego humanisty, żyją jakieś dziesięć wieków później aniżeli Hieronim i wzbogacają wizerunek świętego o elementy będące owocem ich wyobraźni. Jest zresztą taki artykuł Joanny Polakówny opowiadający o Hieronimie, zresztą bardzo, bardzo piękny, gdzie autorka się trochę zżyma na takie kreowanie postaci tego świętego. Przytoczę tekst: "Te obrazy, sekwencje pospólnej pamięci, stwarzają nieco innego Hieronima. Uświęcają jego wielkość w jakimś sensie ubożąc i przeinaczając. Pełna czci wyobraźnia pokory dopatruje się nieznanych rysów twarzy, dośpiewuje melodie głosu. Uczony, człowiek żarliwej myśli, porywczego i dociekliwego umysłu, gniewliwy ale i zdolny do oddanej przyjaźni". W tych słowach czuć lekki smutek, no, ale kiedyś nie było jeszcze aparatu fotograficznego, magnetofonu czy innych współczesnych środków zapisu. Artyści próbowali sobie wyobzić daną postać na podstawie pozostawionych przez nią pism czy opowieści innych. Uważam takie postępowanie za w pełni uzasadnione, właściwie te dwie konferencje, wczorajsza i dzisiejsza, są dokładnie tym samym.

To stwarzanie Hieronima chyba najlepiej oddaje legenda o lwie. Otóż na bardzo wielu obrazach Hieronim jest przedstawiany w towarzystwie lwa - tam gdzieś w tle lew sobie chodzi, albo leży u stóp Hieronima. Zawdzięczamy to naszemu współbratu Jakubowi de Voragine, XIII-wiecznemu dominikaninowi z Lombardii, który stworzył dzieło zatytułowane Złota legenda - zbiór opowieści o świętych na użytek ówczesnych kaznodziejów. Jakub de Voragine przypisał lwa świętemu Hieronimowi z opowieści o innym świętym, Gierasmosie, greckim mnichu, na podstawie podobieństwa brzmienia słowa - Gierasmos pisane po łacinie literami łacińskimi brzmiało bardzo podobnie do Hieronimus.

Sama historia prezentuje się tak: mnisi żyjący na pustyni w Palestynie przebywali na poobiedniej rekreacji na dziedzińcu, rozmawiali pomiędzy sobą, śmiali się, dowcipkowali i w pewnym momencie zobaczyli lwa. To tak jakby teraz na Freta 10 wszedł lew. Zresztą, mieliśmy podobną historię w Warszawie, wtedy kiedy z zoo uciekł lew i podczas obławy na niego omyłkowo zastrzelono człowieka. Wróćmy do Palestyny. Lew wszedł na dziedziniec klasztorny, wszyscy bracia uciekli, pozostał tylko Hieronim, który podszedł do lwa, przywitał go jak gościa, zapytał czego potrzebuje. W odpowiedzi lew pokazał swoją łapę, w której tkwił kolec. Hieronim zawołał braci, kazał wyciągnąć kolec i opatrzyć ranę - i od tego momentu ten lew pozostał w życiu świętego Hieronima. Podobna opowieść dotyczy zresztą świętego Franciszka, który zaczął rozmawiać z napotkanym wilkiem i mówił do niego "bracie wilku". Wracając do Hieronima, uczeni sugerują, że ten lew pojawił się w jego życiu przez przypadek, sama opowieść jest nieprawdziwa, ja jednak sądzę, że ona przekazuje ważną prawdę o samym świętym, ale o tym jeszcze będę mówił.

Teraz chcę powiedzieć, że Duch Święty umożliwia spotkanie ludzi, którzy nigdy w życiu fizycznie się nie widzieli. Jeżeli twierdzimy, że istnieje obcowanie świętych, to oznacza to możliwość poznania charakteru człowieka, dźwięku jego głosu, sposobu patrzenia na świat, chociaż tego człowieka tutaj z nami nie ma. Hieronim żył w IV wieku, my żyjemy dzisiaj, a mimo to nasza rozmowa z nim jest możliwa - Duch Święty, Duch Miłości sprawia, że rzeczywiście odnajdujemy podobieństwo serca - i nie kto inny ale właśnie św. Augustyn, o którym sobie wczoraj opowiadaliśmy, dokładnie w ten sposób zaprzyjaźnił się ze św. Hieronimem, choć osobiście nigdy się nie zobaczyli. Książki Hieronima trafiały do rąk Augustyna, on je czyta i stwierdza, to jest ten człowiek, który poszukuje tak samo jak ja, dla którego te same rzeczy są istotne, postanawiam z nim się zaprzyjaźnić, postanawiam do niego napisać list i proszę, żeby zaczął ze mną korespondencję.

Augustyn napisał zatem do Hieronima: "Proszę cię, zacznij ze mną listowną wymianę myśli, żeby odległość, która nas dzieli, nie mogła nas rozłączyć. Co prawda w Bogu jesteśmy zjednoczeni duchowo nawet wtedy, gdy milczymy odłożywszy pióra. Bo to książki, jakie ze spichlerza Pańskiego wypracowałeś, dają mi Ciebie nieomal całego. Książki, które napisałeś, dają mi Ciebie nieomal całego. A jeśli Cię nie znam z tego powodu, że nie widziałem twarzy, to w takim razie Ty sam siebie nie znasz, bo Ty mnie również nie widzisz. Jeżeli zaś znasz siebie tylko dlatego, że znasz Twój umysł, to i ja znam Ciebie z Twoich pism, za które błogosławię Pana, że dał Cię takim samemu sobie i mnie oraz wszystkim braciom, którzy czytają Twoje dzieła". Historia jest o tyle ciekawa, że Hieronim potraktował Augustyna jak młokosa i mu nie odpisał. Augustyn po raz kolejny zatem napisał do Hieronima nalegając, żeby jednak rozpoczął z nim wymianę korespondencji i żeby się z nim zaprzyjaźnił: "Nikt nigdy nie znał w równej mierze bliźniego z oblicza jak ja Ciebie z Twoich studiów i badań, którym się oddajesz ze spokojem i weselem, oraz z tych szlachetnych zaprawdę ćwiczeń. A jakkolwiek ze wszech miar pragnę Cię znać, to jednak wciąż mi brak tej drobnej cząstki a mianowicie obecności cielesnej. Brak mi tej cząstki, ale równocześnie jestem świadomy, że nikt nigdy nie znał Ciebie tak dobrze z oblicza jak ja znam Ciebie z twoich pism". Wreszcie Hieronim Augustynowi odpowiada i zaczynają się ze sobą zaprzyjaźniać.

Opowiadam to, aby pokazać, iż w Kościele ma miejsce proces, który nazwałbym dopisywaniem dalszego ciągu do Ewangelii. Nie jest tak, że Ewangelia jest zamknięta, że to księga, którą gdzieś kiedyś ktoś napisał i nic więcej właściwie nic się nie może wydarzyć. Duch Święty sprawia, że wydarzenia dzieją się tu i teraz, a my stajemy się ich uczestnikami. Jeżeli dzisiaj czytamy w Ewangelii o Przemienieniu, nie oznacza to, że Jakub, Jan, i ten trzeci - czyli Piotr - weszli na tę górę i tylko oni się tam znajdowali. Ja też tam idę. Ja również idę tam razem z nimi i próbuję się w tym wszystkim odnaleźć.

Takich zabiegów, które są uzasadniane właśnie obecnością Ducha Świętego, dokonywali kaznodzieje przez całą historię istnienia Kościoła.

Stąd na przykład wzięła się historia o doskonałości nawrócenia Augustyna, którą opisał mi ktoś po konferencji we Wrocławiu. Autorem jej jest kaznodzieja Pelegrin z Opola, też dominikanin - tak mi się wydaje - który zaczerpnął ją ze Złotej legendy. Dowodem doskonałości tego nawrócenia miał być fakt, iż Ambroży zaraz po chrzcie Augustyna miał powiedzieć: "Te Deum laudamus" - pierwsze słowa hymnu, który znamy w tłumaczeniu polskim jako "Ciebie Boże wysławiamy". Na to Augustyn miał odrzec: "Te Dominum confiteum" - są to następne słowa tego hymnu: "Te Deum laudamus. Te Dominum confiteum". Ambroży wypowiadał jeden werset, a Augustyn odpowiadał mu następnym i w ten sposób mieli ułożyć cały hymn. Natomiast z historii wiemy, że hymn został napisany przez świętego Ambrożego, prawdopodobnie znacznie wcześniej niż Augustyn został ochrzczony. Nie szkodzi. Pelegrin z Opola odnajdując serce obydwu świętych wiedział, że ta historia spokojnie mogła się zdarzyć, że nawet jeżeli Ambroży napisał cały hymn, dla Augustyna równocześnie mógł być to jego własny hymn, którym mógł się modlić. Taki zabieg nazywamy zabiegiem apokryficznym. Tak powstawały apokryfy w historii Kościoła, mające na celu dopowiedzenie do Ewangelii tego wszystkiego, czego w niej nie uwzględniono, na przykład dźwięków głosu, rysów twarzy, wyglądu domu w Nazarecie, dzieciństwa Pana Jezusa. Faktycznie, Duch Święty przez użycie wyobraźni pozwala nam wchodzić w tę historie tak, jakbyśmy byli uczestnikami. Dlatego Pelegrin z Opola dokładnie słyszy rozmowy Augustyna z Ambrożym, w których oni używają słów hymnu Te Deum laudamus.

W podobny sposób nasz inny współbrat, Abraham Bzowski, który był przeorem konwentu we Wrocławiu, napisał cały życiorys błogosławionego Czesława. Kiedy gościłem we Wrocławiu, u ojca Przemka Ciesielskiego, dowiedziałem się, że właściwie po błogosławionym Czesławie zostało bardzo niewiele informacji dokładnie udokumentowanych historycznie. Większość historii napisał Abraham Bzowski, żyjący kilka wieków po błogosławionym Czesławie - między innymi tę, dotyczącą uratowania Wrocławia. Kiedy Tatarzy oblegali Wrocław i wydawało się już, że miasto padnie, Czesław miał modlić się modlitwą wstawienniczą razem ze swoimi braćmi i w pewnym momencie pojawiła się kula słońca, która poraziła Tatarów, a oni wycofali się z oblężenia. Można się zastanawiać krytycznym umysłem, który próbuje zawsze wszystko zmierzyć, wszystko zważyć i wszystko udowodnić, jak to możliwe? Prawdą jest, że rzeczywiście Tatarzy odstąpili od oblężenia Wrocławia i miasto zostało uratowane oraz to, że ludzie w swojej intuicji wiary byli przekonani, że zawdzięczają to świętości błogosławionego Czesława, owocności jego modlitwy wstawienniczej o odstąpienie najeźdźców.
Ktoś mógłby zadać mi pytanie: no tak, ale co by było, gdyby to stwarzanie zachodziło z lekceważeniem prawdy historycznej? Gdy zupełnie przekręca się fakty i snuje się różne domysły? Oczywiście trzeba zachować pewne ramy, ale równocześnie można dopowiedzieć niedopowiedziane, dopisać dalszy ciąg.

Dlatego lew pasuje do świętego Hieronima, ponieważ Hieronim miał rzeczywiście "lwi", choleryczny charakter. Był też cały oddany przyjaźni, ale równocześnie popadał w skrajności - albo się z kimś przyjaźnił albo absolutnie się z kimś nie przyjaźnił, nie było mowy o stanach pośrednich. Znacznie lepiej było być przyjacielem Hieronima aniżeli jego wrogiem. Bo jeżeli Hieronim uważał kogoś za swojego wroga, robił wszystko, żeby zniszczyć tego człowieka w oczach opinii publicznej. Doświadczył tego na sobie Rufin.

Z początku Hieronim i Rufin bardzo się przyjaźnili i wspólnie tłumaczyli dzieła Orygenesa, greckiego pisarza wczesnego Kościoła, żyjącego dużo wcześniej niż oni dwaj. Orygenes był bardzo przenikliwy duchowo, posiadał wielki umysł. Do dzisiaj zresztą ogromnie dużo mu w Kościele zawdzięczamy, jednak pozostawił też dużo wątpliwości, ponieważ twierdził, że ewangeliści i apostołowie dokładnie zdefiniowali pewne prawdy, ale zostawili też miejsce na poszukiwania teologiczne. W związku nie wszystkie jego sformułowania były - powiedzielibyśmy - ortodoksyjne, stanowiły tylko etap na drodze zbliżania się do prawdy. Następcy Orygenesa, wśród nich Epifaniusz z Salamidy, nazywany Orygenistożercą, uznali te twierdzenia za herezje, w Kościele rozgorzała dyskusja na temat ortodoksyjności Orygenesa. Spór cechował się taką zajadłością, że poróżnił nawet Hieronima i Rufina, którzy początkowo byli tym pisarzem zachwyceni. Pierwszy wątpliwości zaczął mieć Hieronim, a ponieważ dodatkowo Rufin nieopatrznie wydał jedno ze wspólnych tłumaczeń tylko pod swoim imieniem, wielka przyjaźń zamieniła się w wielką nienawiść. Do tego stopnia, że w swoich listach Hieronim robił wszystko, żeby zwalczyć Rufina, odmawiał mu czci i wiary, a na wieść o śmierci Rufina miał powiedzieć: "Wreszcie został zgnieciony skorpion na sycylijskiej ziemi".

Paradoks historii Kościoła polega na tym, że później obydwaj zostali uznani za świętych. Zastanawiamy się, dlaczego, w jaki sposób, skoro po śmierci Rufina Hieronim powiedział, że wreszcie został zgnieciony skorpion na sycylijskiej ziemi, skoro nie zdążyli się pojednać. I tutaj jest dokładnie miejsce na tę dalszą część, historię, którą my dopisujemy do Ewangelii, ponieważ niemożliwe, żeby Hieronim został świętym i żeby Rufin został świętym bez pojednania. Nie znalazłem jeszcze na razie tekstów na ten temat, ale tak mi sugeruje wiara Kościoła, że pojednanie musiało się dokonać, chociaż Rufin był już z drugiej strony. Hieronim musiał jakoś do tego dojrzeć, musiał w swoich modlitwach w pewnym momencie przeprowadzić rozmowy z Rufinem. Oni musieli się pojednać w ramach modlitwy Hieronimowej, to musiało się stać.

Znowu przywołam porównanie do lwa. Lew, dopóki jest młody, jest również silny i groźny, tak ryczy, że jak tylko się usłyszy jego głos, to wszyscy uciekają. Hieronim też taki był, dlatego lepiej było mieć go za przyjaciela niż za wroga. Ale z lwem jest również tak, że pod koniec życia łagodnieje, bo dotykają go choroby, wzrok się pogarsza, siły słabną. Z Hieronimem działo się to samo, w listach pisał, że ma kłopoty ze wzrokiem, ze zdrowiem, jest starym człowiekiem, już nie ma sił, nie może realizować swoich wszystkich planów. Coraz bardziej też łagodniał i dlatego musiał któregoś dnia spotkać się ze św. Rufinem i omówić to wszystko, co się pomiędzy nimi wydarzyło. W Duchu Świętym Hieronim musiał prawdopodobnie Rufinowi powiedzieć przepraszam za te słowa które wypowiedziałem zaraz po twojej śmierci. W przeciwnym wypadku nie byłaby możliwa świętość żadnego z nich.

W ten sposób chciałbym dodać dalszą część do słów księdza Twardowskiego: "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". To jest oczywiście prawda mówiąca, że może nie starczyć czasu. Jeżeli mamy się z kimś pojednać, to dzisiaj, póki jesteśmy z nim w drodze, bo jutrzejszego dnia może nie być - Pan Jezus też o tym mówi w Ewangelii. Równocześnie, jak pokazuje historia Hieronima i Rufina oraz samo świętych obcowanie, nie jest tak, że wraz z fizycznym odejściem kogoś z tej ziemi historia się kończy. Ona się nie kończy, miłość może sprawić coś takiego, że to, co nie zostało dopowiedziane na tej ziemi, jednak będzie dopowiedziane, sprawy, które nie zostały zamknięte, mogą jeszcze być kontynuowane, nawet jeśli przebaczenie nie dokonało się na ziemi. Przyznam, że jest to źródłem niezwykłej nadziei. W przeciwnym wypadku bylibyśmy w nieustannym stresie, bo tak naprawdę nigdy nie zdążymy do końca wszystkiego zamknąć, wszystkiego omówić, wszystkiego wyrazić słowami i rzeczywiście żyć przebaczeniem, bo zawsze coś zostanie niedopowiedziane. Taka jest nasza kondycja pielgrzymów na ziemi. W każdym razie pokładamy nadzieję w Duchu Świętym, Tym, który pojednał Rufina i Hieronima po śmierci pierwszego z nich.

Dwa krótkie dopowiedzenia w oparciu o wymianę myśli, jaka miała miejsce podczas przerwy. Po pierwsze - przyznam, że nie wiedziałem, że słowa "spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" jako pierwszy miał powiedzieć kardynał Wyszyński. Jeśli tak było, trzeba oddać mu honor, w każdym razie, jeśli ksiądz Twardowski później te słowa napisał, widać w tym wspólnotę miłości i przyjaźni, wspólne dziedzictwo, odkrywanie tego, co ważne. Po drugie - ktoś zapytał o Antonio de Cembrio, który sugerował, że w pracowni prawdziwego humanisty mają się znajdować przyrządy do odczytywania horoskopów z nieba. Ten tekst nie jest wykładnią nauki katolickiej, to nie jest tekst, który ma powiedzieć, że horoskopy są rzeczą prawdziwą czy dobrą. De Cembrio był humanistą, a humanizm w tamtym czasie miał charakter eklektyczny, synkretyczny, zawierał różne elementy, podobnie jak dzisiejszy nurt New Age. Dlatego w tym tekście wymieniono zarówno Hieronima, horoskopy i lutnię, na której miał humanista grać po studiowaniu tajemnic rzeczywistości.

Wróćmy do Hieronima. Zanim zacznę mówić o najważniejszej dla niego rzeczywistości, powiem trochę o charakterze i okolicznościach powstawania jego listów. Na przykład takie zdanie: "Wyczerpałem już tabliczki do pisania". My jesteśmy przyzwyczajeni do pisania na papierze albo do komputerowych maili. W związku z tym maili nie można wyczerpać, można ich napisać nieskończoną ilość. Dalej Hieronim napisze: "Wyczerpałem już tabliczki do pisania, nie mam materiału do pisania". Wtedy pisano na tabliczkach. Pisze też: "to, co dotąd podyktowałem". Bardzo często dyktował swoje listy sekretarzom. Wreszcie: "Dręczony zaś bólem oczu mogę pracować tylko uszami i językiem". Pod koniec życia bardzo go bolały oczy, już coraz słabiej widział i dyktował tylko swoje pisma czy swoje listy, sam nie mógł pisać. Wynikało to też pewnie z tego, że - jak mówił wcześniej - zarywał noce, "pracował w kradzionych nocy chwilach" , a że nie wynaleziono jeszcze elektryczności, pracował pewnie przy świecy lub przy pochodni, przy których słabym świetle nietrudno było stracić wzrok.

Teraz trochę na temat rzeczywistości najważniejszej dla Hieronima, a mianowicie Pisma Świętego. Hieronim powiedział takie zdanie: "nieznajomość Pisma Św. jest nieznajomością Chrystusa". Kto nie zna Pisma - tak naprawdę nie zna Chrystusa. Inaczej rzecz ujmując: jeżeli znamy Pismo, poznajemy Chrystusa. Dlatego Hieronim napisze: "Kiedy modlisz się, to ty mówisz do Chrystusa, a kiedy czytasz Pismo św. to On do ciebie mówi". Gdy człowiek się zastanawia w jaki sposób rozmawiać z Panem Bogiem, w jaki sposób słuchać Pana Boga, Hieronim odpowiada: czytając Pismo Święte, bo to jest sposób prowadzenia rozmowy sprawiającej, że to, co jest zapisane w Piśmie, dzieje się dzisiaj. Tutaj Hieronim pójdzie za wspominanym Orygenesem, który mówił do swoich uczniów w ramach szkoły aleksandryjskiej (to była pewnie taka szkoła wiary jak ta u nas, tylko ona odbywała się codziennie, a nie raz w miesiącu): "żeby rzeczywiście zagłębić się w tajemnice Pisma Świętego, trzeba mieć tego samego Ducha, którego miał natchniony autor". A zatem rzeczywiście być prowadzonym przez Ducha Świętego, tak jak był prowadzony Mateusz, Marek, Łukasz, Jan, Paweł, Jakub, wszyscy autorzy Nowego Testamentu i autorzy Starego Testamentu. To zupełnie niesamowita perspektywa, bo w ten sposób możemy powiedzieć, że Pismo cały czas żyje. Ono żyje w Kościele, w naszej lekturze wspólnej i w lekturze osobistej. Dlatego wczorajsze przykłady dotyczące odczytywania Pisma są bardzo wymowne, bo człowiek zainspirowany przez Ducha Świętego w pewnym momencie otwiera tekst i ten tekst nabiera zupełnie nowego znaczenia. Pamiętacie te słowa, na które natrafił św. Augustyn: "Nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom" [Rzym 13, 13-14]. Jak powiedziałem, Augustyn pewnie nie raz czytał te słowa, ale było potrzeba łez, kryzysu i poddania się wobec Pana Boga, żeby zabrzmiały one w zupełnie nowy sposób.

Skoro czytanie Pisma jest rozmawianiem z Chrystusem, dla Hieronima najważniejszym zajęciem życia jest właśnie pochylanie się nad Pismem Świętym. Mówi on: "to jest wielka rozkosz, żeby we dnie i w nocy pukać do drzwi Trójcy Świętej, żeby pochylać się nad słowem Bożym". Temat jego rozmowy z przyjaciółmi również nieustannie stanowi Pismo Święte. Papież Damazy, który poprosił Hieronima o przełożenie Pisma na łacinę, napisał kiedyś do Hieronima taki list: "Skoro od długiego czasu już śpisz i czytasz raczej niż piszesz (papież Damazy chciał tu zasugerować: oddajesz się lenistwu, śpisz i czytasz raczej niż piszesz), postanowiłem obudzić Cię posłanymi Ci pytaniami nie dlatego, iż nie powinieneś czytać. Czytanie bowiem jakby codziennym pokarmem żywi się i pokrzepia modlitwą, lecz aby czytanie wydało owoc pisaniu. Chętnie się zaofiarowałeś, iż w kradzionych nocy chwilach możesz - jeśli bym chciał - coś podyktować i sądzę, że nie będzie żadnej godniejszej rozmowy między nami nad tę, w której będziemy rozmawiali o Piśmie Świętym, to znaczy ja będę pytał, a Ty będziesz odpowiadał" i dodaje: "Uważam, że nad takie życie nie ma na tym świecie nic przyjemniejszego, gdyż pokarm duszy słodszy jest nad wszystkie miody". A zatem perspektywą jest rozmawianie o Piśmie Świętym, zadawanie pytań, pochylanie się, rozwikływanie różnych zagadek.

Tu Hieronim znowu przypomina Orygenesa, bo o Orygenesie mówiono, że podobno nie zasnął, jeżeli któryś z braci nie czytał Pisma Świętego. Dzisiaj w klasztorze jest tak, że panuje większa wygoda, każdy zakonnik mieszka w celi sam. Kiedyś wszyscy spali we wspólnym dormitorium, czyli na korytarzu, gdzie każdy miał swoją przegródkę zrobioną z materiału (stąd na Freta takie duże korytarze klasztorne - ten tutaj na dole i taki sam u góry). Tomasz Merton, amerykański trapista, opisywał, że jeszcze w latach 40. i 50., tak właśnie wyglądało klasztorne życie i wspominał, że największą udręką był atak grypy. Wtedy nie dawało się spać, nie było zatyczek do uszu, a tu jeden brat kaszlał, inny kichał, jeszcze inny chrapał. Stąd to słowo o Orygenesie, że nie zasnął, jeżeli któryś z braci nie czytał Pisma Świętego. Proszę zobaczyć, jaka piękna perspektywa: zasypia się, a ktoś czyta Pismo Święte, rzeczywiście człowiek oddycha tym czytanym słowem, które jest słowem najważniejszym.

Jeżeli teraz pytamy o sposób studiowania Pisma Świętego, pytamy: Hieronimie jak to robić? Już w liście papieża Damazego zawiera się właściwie odpowiedź Hieronimowa i odpowiedź tych ludzi, którzy z nim korespondowali, również odpowiedź Augustyna. Sposobem na czytanie Pisma Świętego jest właśnie przyjaźń. To może trochę zaskakująco brzmi, ale dokładnie tak jest, ponieważ w ramach przyjaźni można prowadzić rozmowę i zadawać pytania. To droga dostępna dla każdego z nas, żeby czytać Pismo Święte wcale nie trzeba być uczonym egzegetą ani absolwentem biblistyki na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego. Do tego jest potrzebna po prostu przyjaźń i rozmowa. To druga ważna rzeczywistość w życiu Hieronima. On nieustannie rozmawia z ludźmi, którzy go otaczają. Sam zresztą mówi: "Mam zwyczaj ubiegać się o przyjaźń ludzi dobrych i pierwszy starać się o ich miłość, ponieważ lepsi są dwaj niż jeden. Jeśli jeden upadnie to drugi go podtrzyma, i sznur troisty niełatwo się przerywa, a brat podpierający brata będzie wywyższony. Pisz więc do mnie śmiało, żeby swą nieobecność zastąpić częstymi listami". Paradoks oczywiście polega na tym, że Hieronima nieustannie otaczają ludzie, a przecież jest on mnichem na pustyni. Mieszka w samotności, a równocześnie ciągle prowadzi rozmowę - rozmowę przez listy. To odpowiedź na pytanie, co robić wtedy, kiedy nie można się spotykać z ludźmi, kiedy nie ma ich obecnych fizycznie w naszym życiu. Przykład Hieronima wyraźnie pokazuje, że jest taki rodzaj obecności jak obecność przez korespondencję, i że ona wcale nie jest mniejszą obecnością aniżeli obecność fizyczna. To inny typ obecności, spotykania się, nie mniej ważny niż kontakt osobisty. Dlatego Hieronim bardzo często zachęca do wymiany korespondencji, powołując się przy tym na opinię komediopisarza Turbiliusza, który twierdzi, że korespondencja jako jedyna rzecz ludzi nieobecnych czyni obecnymi.

Przytoczyłem ten przykład zaprzyjaźnienia się Augustyna z Hieronimem, bo to też jest rozmowa chociaż się nie widzieli, zaistniała pomiędzy nimi przyjaźń. Jak powiedział Hieronim: "mam zwyczaj sam pierwszy ubiegać się o przyjaźń ludzi dobrych i pierwszy prosić o miłość". A zatem wychodzę z inicjatywą zawsze wtedy, kiedy widzę, że jest jakieś wspólne brzmienie, to, co nas łączy przez poszukiwanie. Co dosyć istotne, Hieronim chociaż łatwo ulega emocjom - w niektórych fragmentach mówi: "teraz dopiero naprawdę ubolewam, że jestem chory, bo chciałbym pojechać cię zobaczyć, bo wiem, że jesteś niedaleko, ale rozłożyła mnie choroba. Nie mogę się do ciebie dostać". Często doświadcza tego, że jemu ludzie nie odpisują (podobnie jak on nie odpisał Augustynowi), stąd jego bardzo piękne - słowa: "Ocknij się, ocknij się, zbudź ze snu. Daj wyraz miłości choć na jednej stronicy papieru. Wspomnij czasem o wspólnie przebytej podróży. Jeśli kochasz, pisz do tego, który o to prosi". Jest też realistą: "Jeśli kochasz, pisz do tego, który o to prosi, jeśli się gniewasz, pisz nawet w gniewie. Wielką to przyniesie ulgę mojej tęsknocie, jeśli otrzymam list nawet od zagniewanego przyjaciela". To niezwykłe słowa. W innym miejscu napisze z kolei: "Jest taka wymówka w braku korespondencji, kiedy ludzie mówią: nie miałem czego napisać" . On rzeczywiście rozumie o co chodzi, że sam fakt otrzymania listu, kontaktu z przyjacielem jest najważniejszy. Wreszcie znowu realista, który napisze: "Nie napisałeś, nie napisałeś, a tak naprawdę litery pisane znaną ręką przywodzą mi na pamięć Wasze najdroższe oblicza. Zatem, kiedy widzę litery, kiedy dostaję Twój list, to tak jakbym widział Twoją twarz. Ale nie napisałeś, dlatego proszę, żebyś mi odpisał". Pisze dalej: "Wszak na napisanie długiego listu jedna noc wystarczy. Czy może byliście czymś zajęci? Nie ma nic większego nad miłość a na pisanie jednego listu wystarczy jedna noc". Kiedy on mówi o tej jednej nocy, mówi o sobie, to jest zupełnie niezwykła perspektywa miłości - przyznam, że ja nie potrafię siedzieć całej nocy nad listem.

Hieronim pisze też, co jest treścią listu: "Pisz mi o sprawach rodzinnych, pisz o życiu codziennym, by nieobecni stawali się dla siebie niejako obecnymi, donosząc sobie wzajemnie albo czego chcą, albo co zaszło, przy czym niekiedy taka wspólna rozmowa zaprawiona bywa również solą nauki". Tematem takiej rozmowy między przyjaciółmi może być także Pismo Święte i pytania go dotyczące. Już słyszeliśmy, że papież Damazy napisał do Hieronima: "zgodziłeś się, że w kradzionych nocy chwilach możesz odpowiadać na moje pytania. A zatem ja będę pytał, ty będziesz odpowiadał". W pewnym momencie Hieronim odpowiadając Damazemu powie: "pytania twej Świątobliwości miały formę dysputy. A pytać w ten sposób znaczy torować drogę odpowiedzi, bowiem mądrze pytającemu mądrość przypisana będzie". To jest właśnie definicja czytania Pisma Świętego: zadawanie i notowanie pytań oraz szukanie odpowiedzi. Bardzo zbliżoną definicję egzegezy, która zapadła we mnie głęboko, usłyszałem od mojego współbrata, który studiował Pismo Święte w Rzymie w Instytucie Biblijnym. Kiedy ktoś studiuje Pismo, zwłaszcza tak jak oni, bardzo dużo czasu poświęcając na hebrajski i na grekę, i przychodzi z podkrążonymi oczyma, bo codziennie musi zdawać kolokwia, to człowiek o nim myśli z wielkim podziwem i z zapartym oddechem: ten dopiero studiuje i rzeczywiście musi być mądry. Otóż kiedyś brat ten powiedział: "Jeden z naszych profesorów powiedział, że egzegeza to znaczy uważne czytanie, nic więcej. A zatem chodzi o to, że powoli czytam, zadaję pytania, próbuję rozumieć. I również egzegeza oznacza sztukę zadawania pytań" .

Zadawanie pytań jest jedną z najważniejszych rzeczywistości również w rozmowie. Bardzo często jak się włączy radio, można się zorientować, który z dziennikarzy jest dobry, bo jest przygotowany, bo zadaje dobre pytania, takie, które pozwalają rozmówcy opowiedzieć o swojej rzeczywistości, o swoim postrzeganiu świata. Nieprzygotowani dziennikarze potrafią na przykład pytać Adama Małysza: Jak się panu leciało? Jak mi się leciało? No, dobrze mi się leciało. Całe szczęście, że Małysz sam jest lepszy od tych wszystkich dziennikarzy i powie, że na przykład skocznia w Lahti to jest taka franca. Przynajmniej wydaje się nam interesujący.

Umiejętność stawiania istotnych pytań jest tak samo ważna w odniesieniu do Pisma Świętego i przyjaźni. Jeśli ktoś prowadził kiedykolwiek jakieś spotkania grupowe, na przykład w duszpasterstwie czy w ramach seminarium na studiach, wie, jak ważną i istotną rzeczą jest wymyślenie takich pytań, które pozwolą ludziom rozmawiać, które pozwolą włączyć się w rozmowę. Dlatego w bardzo wielu listach, na które odpowiada św. Hieronim, znajdujemy pytania.

Jakie to są pytania? Co może budzić nasze wątpliwości podczas lektury Pisma Świętego? Oto parę przykładów. Dlaczego Jan Chrzciciel posyła uczniów swoich do Pana aby go zapytali: "Tyś jest, który ma przyjść, czy też innego czekamy", skoro już przedtem powiedział o nim sam: "Oto Baranek Boży, ten, który gładzi grzechy świata"? Jak to rozumieć? Inny przykład. Co znaczą słowa, które czytamy u Mateusza: " Nie zgasi knotka o nikłym płomieniu i nie złamie trzciny, która jest nadłamana "? Inne jeszcze pytanie: kto jest włodarzem niesprawiedliwym i dlaczego pan go pochwalił? Przecież włodarz kazał zmienić na niższe dłużne zapisy ciążące na dłużnikach jego czy też jego pana, a potem pan go pochwalił. Takie pytania przysyłano właśnie Hieronimowi, a on starał się na nie udzielać odpowiedzi. Ta nieustanna rozmowa na temat Pisma Świętego, tocząca się w jego korespondencji, jest czymś naprawdę niesamowitym.

Ze spotkania ze świętym Hieronimem płynie też praktyczny wniosek dotyczący pracy nad naszą wiarą, naszych rozmów w rodzinach, z przyjaciółmi, z osobą, z którą chodzimy, z rodzeństwem. Proszę zobaczyć, że często nam brakuje pomysłów, o czym rozmawiać. Kończą się tematy. Poza tym mężczyzn interesują inne tematy niż kobiety - oni wolą mówić o sporcie, one o dzieciach. Może by właśnie zacząć rozmawiać o Piśmie Świętym, w prosty sposób, poprzez zadawanie pytań. Idziemy wspólnie do kościoła, słuchamy słowa Bożego, słuchamy kazania - może by spróbować zanotować swoje własne pytania, które się wtedy pojawiają. Przecież często tak jest, że czegoś nie rozumiemy, nie zgadzamy się z księdzem, albo nie do końca wiemy jak należałoby rozumieć to, co zostało powiedziane. Chociażby tak jak z tym tekstem Antonio de Cembrio i horoskopami.

Postawienie pytania jest szansą na pójście do przodu. Namawiałbym, żeby sobie kupić gruby brulion, nosić go ze sobą nieustannie i zapisywać pojawiające się pytania, a potem zadawać je w rozmowach. Na przykład przychodzimy po pracy do domu, otwieramy brulion i mówimy mężowi albo żonie: mam takie pytanie. Jeśli obydwoje nie znamy odpowiedzi, możemy zgłosić się do proboszcza, który ma wtedy okazję do poznania swoich parafian. Notujemy uzyskane odpowiedzi, a jeśli ich nie będzie, jeśli nawet proboszcz nie może sobie poradzić, co robimy? Piszemy do ojca Jacka Salija - w ten sposób rubryka "Szukającym drogi" w znanym czasopiśmie dominikańskim W drodze ma nowe pytania i nową inspirację, a ojciec Jacek Salij zajęcie.

Czasami rozmawiamy też w pracy z naszymi znajomymi, zadają nam oni pytania niekiedy agresywne, atakują Kościół, nie zawsze tylko i wyłącznie dotyczą Pisma Świętego. Może warto te pytania zanotować? Nawet jeżeli nie potrafimy na nie od razu odpowiedzieć. Właśnie Szkoła Wiary jest okazją, żeby wspólnie poszukać odpowiedzi, niekoniecznie na forum. Możemy rozmawiać ze znajomymi, z którymi tu przychodzimy, możemy też zagadnąć kogoś obcego w przerwie na kawę, wyciągnąć brulion i powiedzieć: wie pan co, moi znajomi w pracy zadali takie pytanie, ja nie znam odpowiedzi, a co pan by odpowiedział na ten temat...

Dodam jeszcze, że dla mnie ważne jest danie sobie prawa do zadawania pytań. Każdy człowiek ma takiego wewnętrznego cenzora, który, zanim jeszcze sformułujemy pytanie, od razu określa to pytanie jako głupie, inni przecież na pewno będą znać odpowiedź, a ja wyjdę na takiego, który nic nie wie i nic nie rozumie, będzie wstyd. Pamiętam taką opowieść mojego przyjaciela (obecnie mojego współbrata a zarazem przeora jednego z klasztorów w prowincji dominikanów w Polsce), z którym należeliśmy do duszpasterstwa ojca Jana Góry w Poznaniu. Przyznał się po latach, że na spotkaniach duszpasterstwa zawsze milczał, bo chciał wymyślić coś takiego, aby wszyscy pospadali z krzeseł. Tak bardzo tego szukał, tak bardzo się nad tym zastanawiał, aż w końcu nic nie znajdował i nie odzywał się wcale. Trudno jest znaleźć właśnie coś takiego, aby inni pospadali z krzeseł. Trzeba się pogodzić z tym, że raczej przeznaczona jest nam rola Rzeckich, mistrzów drugiej ligi czy też ławka rezerwowych, niewielkie szanse, żeby ktoś z tutaj zgromadzonych został noblistą. Może naszą drogą jest właśnie takim człowiekiem, który gdzieś tam w cieniu sprawia, że inni wzrastają. Nie można jednak bać się pytań, bać rozmowy, one prowadzą do wzrostu naszej wiary. Powiedziałem, że egzegeza to jest uważna lektura, która polega na zadawaniu pytań sobie, próbowaniu poukładania wszystkiego, zadawaniu pytań innym. Te ostatnie dają też szansę na rozpoczęcie rozmowy, bo wspólnie zaczynamy poszukiwać.

Proponuję prowadzić takie rozmowy - zwłaszcza teraz, w czasie Wielkiego Postu - w naszych rodzinach, z mężem, żoną, dziećmi. Wyobrażam sobie na przykład, że rodzice wracają do domu z brulionem pełnym pytań i zaczynają zadawać je swoim dzieciom. Dzieci choć raz zostałyby zaskoczone przez rodziców, a nie odwrotnie. Jak rozumiesz ten fragment, ja nie wiem o co w nim chodzi, porozmawiajmy o tym. Może nie od razu uda się nawiązać taką rozmowę. Można ją na początek znacznie uprościć, tak jak proponowałem kiedyś na mszy o 16:00, aby usiąść razem i zamiast włączania telewizora zaczynamy rozmawiać o naszych ulubionych fragmentach Ewangelii, o tym, co nam się najbardziej podoba. Możemy też czytać fragmenty Pisma przed snem, na przykład w ramach wspólnej modlitwy małżeństwa. Z tego, co wiem, zwłaszcza mężczyznom sprawia ona trudność, bo kojarzy się z czymś miękkim, z odsłonieniem siebie, już nie wspominając o różańcu, który przywodzi na myśl pobożną Monikę. Czytanie Pisma Świętego i rozmowa na jego temat mogłaby przyjść im o wiele łatwiej.

Te propozycje mogą wydawać się karkołomne lub brzmieć nieprawdopodobnie, ale czasami - szczególnie w Wielkim Poście - powinno się próbować szalonych rzeczy. Zobaczcie, szaleństwem nazywam wspólną lekturę Pisma Świętego, ale myślmy realistycznie, tak jak święty Hieronim, który mówił: "nie masz co napisać, pisz mi, że nie masz co napisać. Gniewasz się, pisz mi, że się gniewasz". Przynajmniej toczy się rozmowa. Musimy szukać pomysłów na jej trwanie, na jej formę, aby rzeczywiście była ona poszukiwaniem, bo mówi Hieronim w innym miejscu: "Nie ma nic ciekawszego w rozmawianiu dwojga ludzi czy dwóch przyjaciół aniżeli rozmawianie o Piśmie Świętym". To jest najważniejsza rzeczywistość, przypomnę też jeszcze raz, że Hieronim stwierdził, że znajomość Pisma św. jest znajomością Chrystusa. Pomocą w poznawaniu Pisma Świętego może być właśnie prowadzenie wspomnianego przeze mnie brulionu, notowanie pytań i ich zadawanie. Taka rozmowa może trwać wszędzie, również w pracy: przyszedłem do pracy w poniedziałek, wyciągam brulion i pierwsze, co robię na porannej kawie z kanapką: zadaję pytanie. Wszyscy spadają z krzeseł.
Może to jest jakiś właśnie pomysł?..

w marcu 2003


[powrót]