Wojciech Prus OP

Wykład III i IV



Kontynuujemy nasze spotkanie ze świętą Katarzyną, mając świadomość, że jak każda przyjaźń na ziemi, tak i ta relacja ze świętą sieneńską nie osiągnie tutaj doskonałości. Dopiero w niebie będziemy wszystko wiedzieli i wtedy dokończymy rozmowy, natomiast warto kiedyś zacząć, nawet ze świadomością niedoskonałości. W taki sposób rozmowę i spotkanie rozpoczęli kiedyś Katarzyna ze Sieny i jej spowiednik Rajmund z Kapui. Różnica wieku pomiędzy nimi wynosiła 17 lat. On był jej spowiednikiem, mistrzem duchowym, ale można tę relację nazwać relacją przyjaźni i zauważyć, że paradoksalnie, w pewnym momencie ta, która była penitentką, stała się dla Rajmunda mistrzynią życia duchowego. Dowodem na to są listy - zresztą, właśnie Rajmund otrzymał najwięcej pism od Katarzyny. Chcę przytoczyć trzy, które w jakiejś mierze opowiadają zarówno o ich relacji, odsłaniają i sposób, w jaki Katarzyna odnosiła się do Rajmunda, jak też ukazują samą duchowość Katarzyny.

Okoliczności powstania pierwszego listu są dość dramatyczne. W czasie jednej z podróży Rajmund został napadnięty wraz ze swoimi towarzyszami przez korsarzy, ale stało się tak, że część ekipy towarzyszącej Rajmundowi została aresztowana, ale nie on sam. Puszczono go wolno. Katarzyna, pisząc do niego w odpowiedzi na to zdarzenie, komentuje je (cały czas pamiętamy, że on jest starszy o 17 lat): "Każdy staje się dojrzałym mężczyzną. Kiedy takim się staje nie rozczula się nad sobą, wyzbywszy się miłości własnej. A zatem, jeżeli tak się stało, Rajmundzie, że Pan Bóg pozwolił Ci ujść wolno z tej opresji, to znaczy, że jeszcze jesteś dzieckiem." Tutaj następują słowa upomnienia braterskiego, którego penitentka udziela swojemu spowiednikowi: "Chciałabym też, żebyś poznał swoją niedoskonałość. Okazało się bowiem, że jesteś jeszcze dzieckiem pijącym mleko, a nie dorosłym mężczyzną, żywiącym się twardym chlebem. Gdyby Bóg wiedział, że masz silne zęby, dałby Ci chleb, jak Twoim towarzyszom podróży. Jeszcze nie jesteś godzien stanąć na polu bitwy, zostałeś przeto odesłany na tyły, jak małe dziecko." Tak sobie myślę o Rajmundzie, jak musiał reagować, dostając takie listy... Przypominam, że byłoby zbyt prostym wnioskiem tych konferencji zacząć teraz pisać takie listy do spowiedników - chyba, że Pan Bóg tego wymaga.

Rzeczywiście - ta przyjaźń jest prawdziwa również dlatego, że ona potrzebuje czasu na dojrzewanie. Nie od razu wszystko układało się pomiędzy Katarzyną a Rajmundem. Jest inny list, który świadczy o bardzo klasycznym kryzysie przyjaźni. Mianowicie wydarza się często w relacjach, ze diabeł szepcze do ucha, że ten drugi mierzy mnie inną miarą, niż samego siebie, a zatem, że bardziej kocha samego siebie, aniżeli mnie. Tak się też stało pomiędzy Rajmundem, a Katarzyną. Oto Rajmund zostaje wysłany w kolejną misję, do Francji, ale dowiaduje się w drodze, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo - szykowany jest na niego zamach, dzisiaj moglibyśmy nawet powiedzieć - atak terrorystyczny. Kiedy Rajmund dowiaduje się o tym, przerażony wycofuje z powierzonego mu zadania, o czym następnie zawiadamia Katarzynę. Nie znamy jego listu, ale z odpowiedzi możemy się domyślić, co się w nim znajdowało: "Wydawało Ci się, że nałożono na Ciebie zbyt wielki ciężar i wydawało Ci się, myślałeś, że moja miłość do ciebie się zmniejszyła i że inną miarą traktuję Ciebie aniżeli samą siebie. W miłości własnej, w skupieniu na samym sobie nie zauważyłeś, że tak naprawdę wzrastało we mnie to, o czym piszesz, to znaczy, że we mnie wzrastała miłość do Ciebie samego i że taką samą miłością obdarzam Ciebie, jak i siebie."
Kryzys dotyczy tego, co możemy nazwać skupieniem wzroku na samym sobie. Sytuację Rajmunda możemy porównać z Ewangelią, w której św. Piotr wyrusza do Pana Jezusa idąc po wodzie. Wszyscy duchowi komentatorzy tej Ewangelii mówią, że dopóki miał wzrok utkwiony w Chrystusie, dopóty szedł. Natomiast, kiedy przez chwilę przestał spoglądać na Chrystusa i spojrzał na siebie - doznał przerażenia, powiedział sobie: "Co ja tutaj robię? Niemożliwą rzeczą jest iść po wodzie", niemożliwą rzeczą jest stanąć naprzeciwko śmiertelnego zagrożenia i mieć odwagę. To przerasta człowieka. To przerasta Rajmunda, który mówi sobie - nie dam rady. Na dodatek, już wycofawszy się z tej sytuacji, reaguje jak wielu ludzi - po prostu szuka winnych. Winną jest Katarzyna, bo to ona wysłała go w tę misję: "Dlaczego postawiłaś mnie wobec takiej sytuacji, która mnie przerasta i równocześnie dlaczego w związku z tym kazałaś mi spotkać się z moją własną słabością?".

Mamy z jednej strony kryzys wiary i z drugiej strony kryzys przyjaźni. Kryzys wiary polegający na odwróceniu wzroku od Boga, od Chrystusa, polegający na tym, że podważa się Ewangelię, gdzie jest powiedziane: "Wszystkie włosy na waszej głowie są policzone" i stwierdzenie, że jednak nie są policzone. Być może niektóre, ale nie wszystkie i na pewno nie ta wyprawa do Francji - ona nie jest policzona przez Pana Boga; wszystko inne tak, natomiast to nie jest policzone. Zwątpienie w przyjaźń - obdarzyłaś mnie zbyt ciężkim zadaniem. Sama sobie byś nie dała takiego zadania, a mnie dałaś. To, co niszczy za każdym razem miłość i przyjaźń, to kalkulacja, to odmierzanie na wadze - kto więcej ciężarów dźwiga, kto więcej ofiarowuje. Ja przecież tak cierpię, ja przecież tyle daję z siebie, a ty nic nie robisz - to zdarzyło się pomiędzy św. Katarzyną a Rajmundem. Katarzyna musi sobie poradzić z tym kryzysem, musi poradzić sobie ze swoim przyjacielem, spowiednikiem, mężczyzną starszym o 17 lat, który powinien być mężny, a nie jest, dlatego pisze do niego słowa, które są streszczeniem jej duchowości: "Czy potrafisz uwierzyć mój ojcze, że nigdy nie pragnęłam niczego innego, jak tylko życia Twej duszy. Gdzież się podziała wiara, którą zawsze miałeś i powinieneś mieć także teraz? Gdzież pewność, że zanim cokolwiek zrobimy, Bóg widzi wszystko i o wszystkim decyduje? A widzi nie tylko Twoją misję, która jest tak bardzo ważna, ale każdą najmniejszą rzecz." Tutaj właśnie mamy komentarz do Ewangelii, według której wszystkie włosy na głowie są policzone.

"Gdybyś był wierny, ojcze, nie kroczyłbyś chwiejnym krokiem, nie drżałbyś ze strachu przed Bogiem i przede mną, ale jak wierny i posłuszny syn poszedłbyś naprzód i zrobił to, co się da zrobić. Drogi mój ojcze - jeżeli nie możesz iść wyprostowanym - idź na czworakach, jeżeli nie możesz iść w stroju zakonnika - idź w ubraniu pielgrzyma, jeżeli braknie Ci pieniędzy - proś o jałmużnę." Te słowa są przepiękne, ponieważ Katarzyna sugeruje Rajmundowi, że stracił wiarę, bo odwrócił wzrok od Chrystusa i zaczął kalkulować po swojemu - a po ludzku sytuacja rzeczywiście była zbyt trudna i przekraczała jego możliwości, ale też mówi, że trzeba zrobić to, co jest do zrobienia, nie dbając tak bardzo, w jakim stylu to będzie zrobione. Jeżeli możesz iść wyprostowany - a zatem jeżeli dasz radę być dzielnym, odważnym - to idź wyprostowany, ale jeżeli nie - idź na czworakach. Co to znaczy? To znaczy, że najważniejsze jest, żebyś szedł do przodu. Nie kontempluj, nie zastanawiaj się, czy dobrze idziesz, nie zastanawiaj się nad sposobem, tylko idź do przodu, rusz. Ten wątek pokazuje zresztą jedność duchową Katarzyny ze św. Faustyną. U św. Faustyny bardzo wyraźnie zapisane są słowa podyktowane przez Pana Jezusa, który mówi: "Nie za pomyślny wynik nagradzam", a zatem nie patrzę na to, czy starania Twoje skończą się dojrzałym owocem, czy wszystko zostanie doprowadzone do końca, ale nagradzam za wysiłek, za trud, czyli za zmierzanie do celu. Kto wie, czy nie jest tak, że właśnie podążanie do przodu na czworakach nie jest bardziej cenne w oczach Pana Boga, aniżeli to, że ktoś idzie wyprostowany, jest pełen sił i wydaje się, że nigdy nie przydarzają mu się w życiu słabości. A zatem - idź na czworakach, ponieważ zmierzanie do przodu jest najistotniejsze i przyjęcie tej prawdy jest praktycznym zwracaniem wzroku na Pana Jezusa.

Gdyby zapytać, w jaki sposób dokonuje się w naszym życiu chodzenie po wodzie, to trzeba by tak powiedzieć: próbujemy zrezygnować z oceniania swojego życia duchowego, z ważenia i mierzenia swojej własnej doskonałości pojętej w taki sposób: czy potrafię się dobrze modlić, czy nie mam rozproszeń, czy nie mam chwil zwątpienia, czy w takich sytuacjach gdy nie mam żadnych dóbr, żadnych pieniędzy, tak jak pisze Katarzyna do Rajmunda, pytam tylko o jedna rzecz: czy idę do przodu? To jest jedyne pytanie, które należy sobie zadawać. I dlatego Katarzyna, jak wczoraj mówiłem, z upodobaniem wraca do obrazu powstania ze snu, do obrazu biegu, bitwy, zmierzania do celu, do przodu - to jest najistotniejsze. "Nie za pomyślny wynik nagradzam" - powiedział Chrystus do Faustyny - a za trud, za zmaganie, za staranie, za miłość, którą się wkłada w to, co robimy. I, jak powie Katarzyna do Rajmunda - zrobić trzeba to, co jest do zrobienia.

To bardzo istotna przesłanka dla nas wszystkich, bo ona dotyczy nie tylko indywidualnego życia duchowego, relacji z Panem Bogiem czy przyjaźni, ale również tego, co nazywam życiem społecznym, ponieważ ten tekst, można by odnieść do dzisiejszej sytuacji w Polsce. Często powracają słowa: nie na taką Polskę czekaliśmy, właściwie nic nie można zrobić w naszym kraju, nic nie ma sensu. Ludzie mówią też: zaangażuję się w coś, pod warunkiem, że to się dobrze skończy. Gdyby wiedzieli, że nie, wątpiliby jeszcze bardziej: czy warto budować, czy warto się starać? Pan Jezus odpowie, a Katarzyna powtórzy za nim: Oczywiście, że warto. Gdyby tak mierzyła swoje działania matka Teresa z Kalkuty, nie zajmowałaby się umierającymi, bo to się nie opłaca. Nie opłaca się zbierać z ulicy ludzi, którzy umierają, bo w zostało im jeszcze jakieś 10, 20, 30 minut życia, lepiej zainwestować w coś, co będzie trwałe, co zostanie na zawsze. Perspektywa Katarzyny jest tutaj zupełnie inna: robię to, co jest do zrobienia. Jeszcze do tego wrócę.

Inny tekst napisany do Rajmunda, również streszcza to, co przed chwila powiedziałem, a jest dlatego niesamowity, bo w wyborze listów Katarzyny to list ostatni, napisany na 2 miesiące przed śmiercią. Ona ma już wtedy 33 lata, jest 15 lutego, w kwietniu umrze, zatem jakby zostawiała Rajmundowi najważniejsze dla siebie sprawy. Już nie ma zbyt wiele sił, żeby napisać dużo, ale definiuje Rajmundowi, co on ma dalej robić: "Po pierwsze - mówi - uważaj ojcze, bym nie ujrzała Cię lękliwego, bojącego się własnego cienia. Bądź mężnym wojownikiem, nie zrzucaj owego jarzma posłuszeństwa, jakie nałożył na Ciebie papież. Poza tym wewnątrz zakonu zrób to, co według Ciebie przyniesie Bogu chwałę, gdyż żąda od nas tego wielka dobroć Boga". To bardzo ciekawe słowa. Argument jest taki: "zobacz, że Kościół jest bardzo osamotniony, że Oblubienicę wszyscy zostawili; ona jest bardzo smutna, ale również smutny jest z tego powodu Chrystus". W momencie, kiedy Katarzyna pisze ten list, trwa tak zwana wielka schizma zachodnia, polegająca na tym, że jest dwóch papieży. Tak czasami narzekamy na Kościół, ale pomyślmy, w jak błogosławionych czasach przyszło nam żyć - mamy naprawdę świętego papieża, Kościół nie jest zaangażowany w politykę, może był trochę w Polsce, ale jest ułamek procenta w porównaniu z tym co działo się w XIV wieku: dwóch papieży, Europa podzielona, jeśli chodzi o jurysdykcję, posłuszeństwo. Jedna część krajów i kościołów lokalnych dochowywała wierności jednemu papieżowi, druga część drugiemu, nazywanemu antypapieżem. Skąd można było wiedzieć, który z nich ma rację? Bardzo trudna sytuacja. Także zakon dominikański był podzielony na dwie połowy, wiernych Urbanowi, jak Katarzyna i Rajmund, i na wiernych Klemensowi. Dlatego Katarzyna pisze: zrób wewnątrz Zakonu to, co uważasz za słuszne, to co jest do zrobienia, choć z punktu widzenia skuteczności działania można by było stwierdzić: to nie ma sensu, nie wiemy, jak zakończą się te starania, czy to przyniesie jedność i zbudowanie dobrych relacji w Kościele.

Dalej pisze Katarzyna: "Ojcze i synu, dany mi przez miłą matkę Maryję" - powiedziałem, że to on jest jej mistrzem duchowym, ale ona zwraca się do niego "synu" - "Jeżeli czujesz, że Bóg skierował na mnie oko swego miłosierdzia, to żądam i zmuszam Cię, abyś zmienił swoje życie..." - a zatem odkrywa, że w Rajmundzie jeszcze nie do końca dokonała się przemiana - "...i umarły dla wszystkich życiowych namiętności rzucił się na ratunek łodzi świętego Kościoła(...) Niewiele się nacieszysz celą materialną, w której mieszkasz, ale chcę, abyś zawsze posiadał i wszędzie nosił ze sobą celę swego serca" Gdy czytam te słowa, wyobrażam sobie, że Rajmund był takim dosyć klasycznym dominikaninem - nigdy go nie było w klasztorze. Gdyby to się działo w dzisiejszych czasach i ktoś chciałby się do niego dodzwonić, odzywałaby się pewnie jego automatyczna sekretarka: "oddzwonię, jak tylko będzie to możliwe" i nigdy by nie było tego telefonu zwrotnego... Kiedy Katarzyna mówi: "nie nacieszysz się zbytnio celą materialną", to jakby nawiązywała do pragnień serca Rajmunda, objawianych pewnie w niejednej rozmowie. On musiał jej opowiadać, że chciałby wreszcie po prostu pomieszkać w klasztorze, że chciałby mieć czas na modlitwę, na studiowanie. W tym momencie, nawet jeżeli nie jesteście zakonnikami i zakonnicami, to spokojnie możecie go zrozumieć. Katarzyna odpowiada mu: "nie nacieszysz się za bardzo celą materialną, ale chciałabym, żebyś zawsze posiadał i wszędzie nosił ze sobą celę swojego serca" , czyli nawet w zgiełku świata jest możliwe przebywanie w modlitwie i jedności z Panem Bogiem. "Wiesz bowiem doskonale, że gdy zamkniemy się w środku, nasi nieprzyjaciele nic nam nie mogą zrobić. Niech każdy Twój czyn będzie skierowany ku Bogu i Jemu podporządkowany" jeżeli pytamy, dlaczego się angażować, to tutaj właśnie jest odpowiedź.

"Proszę Cię także, drogi synu, aby serce Twoje stało się dojrzałe i stałe dzięki świętej i prawdziwej roztropności, a życie Twoje wzorem dla świętych". Możemy znowu sądzić, że Katarzyna jeszcze nie uważa Rajmunda za dojrzałego, choć ma on już 50 lat. Jednak musi być pokorny: "Obyś nie uległ nigdy pokusom światowym. Z pomocą głębokiej i doskonałej pokory niechaj w Tobie odnowi się i odrodzi hojność wobec biednych i dobrowolne ubóstwo. Nie unoś się nigdy pychą, ale jakkolwiek Cię Bóg wywyższy i jakimkolwiek obdarzy urzędem, schodź w dolinę pokory." Tu Katarzyna jest prorokiem - przeczuwa, a może nawet wie, że niedługo Rajmund zostanie wybrany generałem zakonu i mówi mu: "nie unoś się nigdy pychą". Definicja pokory według św. Katarzyny nie oznacza tego, że nie należy przyjmować stanowisk i godności: jeżeli masz zostać, powiedzmy, prezydentem Rzeczpospolitej - to proszę bardzo, tylko zawsze pamiętaj o pokorze.
"Spożywaj pokarm duchowy, obejmując matkę cnót czyli pokorną, wierną i nieustającą modlitwę oraz święte czuwania" - a zatem duchowy pokarm, matka cnót to jest pokorna, wierna modlitwa i nieustające czuwania. "Odprawiaj mszę św. Codziennie, jeśli cos bardzo ważnego Ci nie przeszkodzi. Unikaj próżnych i lekkomyślnych rozmów, bądź zawsze dojrzały w słowie i czynach. Odrzuć od siebie czułość dla samego siebie." Kilka razy powtarza się u Katarzyny słowo dotyczące czułości dla samego siebie - chyba dosyć mocno tego nie lubiła. "Odrzuć też od siebie wszelki służalczy lęk, bowiem Kościół nasz potrzebuje ludzi okrutnych dla siebie, a litościwych dla niego". Przyznam, że trochę ciarki po plecach przechodzą, ale tak jest napisane.

Te słowa przygotowują Rajmunda do walki, do bitwy. Najważniejsze jest to, żebyś zmierzał do przodu, żebyś maszerował, wykonywał te zadania, które są do zrobienia. Nie nacieszysz się celą materialną, czyli właściwie nie będzie takiej sytuacji, żebyś mógł usiąść i zanurzyć się w tej wymarzonej przez Ciebie kontemplacji, ale równocześnie tę celę serca możesz nosić ze sobą, bo tam w środku nikt do nas nie wchodzi. Wątek dotyczący celi własnego serca to jest taka licentia poetica św. Katarzyny, jej własny pomysł, przynajmniej ona ciągle o tym mówi. Cela duszy, cela poznania samego siebie. To jest jedna z odpowiedzi na pytanie, jak było możliwe, że Katarzyna, chociaż musiała przebywać na dworach królewskich, zasiadać za obfito zastawionym stołem (wtedy również prowadzono rozmowy i negocjowano, jedząc wykwintne dania), równocześnie cały czas nie wychodziła z celi swojego serca, czyli takiego miejsca, o którym Pan Jezus mówi "gdy chcesz się modlić, zamknij drzwi swojej izdebki i zostawaj sam na sam ze mną".

"Mieszkaj stale w celi swojej duszy. Cela ta jest jak studnia zawierająca wodę i ziemię. Dzięki ziemi możemy zrozumieć naszą nędzę, możemy poznać siebie jako tych, którzy sami z siebie nie istnieją, ale wiemy, że nasze istnienie zostało nam dane przez Boga. O niewymowna, płomienna Miłości, widzę, że w studni jest ziemia oraz woda żywa, to znaczy prawdziwe poznanie słodkiej i świętej woli Boga oraz pragnienie tylko naszego uświęcenia. Zejdźmy przeto wgłąb tej studni, a gdy zamieszkamy w niej, to niewątpliwie poznamy siebie i dobroć Boga. Poznawszy zaś siebie jako coś, co nie jest, stajemy się pokorni, a dzięki pokorze wchodzimy w rozpalone, płomienne serce, otwarte jak okno pozbawione zasuwy, które się nigdy nie zamyka. O Miłości, słodka Miłości, otwórz nam, otwórz pamięć aby przyjęła i zachowała tę wielką dobroć Boga i abyśmy poznali. Kiedy bowiem poznamy - kochamy, a gdy kochamy - jesteśmy zjednoczeni ze źródłem miłości i przemienieni przez miłość. Wchodzimy i przechodzimy przez bramę Chrystusa Ukrzyżowanego." - w tym tekście najistotniejsze wątki mistycznego życia Katarzyny zostały już nazwane. Po pierwsze: cela poznania siebie, zwracanie się do swojego własnego wnętrza, zatrzymanie się, rozważanie tajemnicy, spoglądanie na siebie, zadawanie pytania o samego siebie, o życie, o istnienie, o sens. Rozważanie tajemnicy, jaką jestem, w takiej perspektywie, że człowiek patrzy na życie i nie znajduje żadnego argumentu, żadnej racji dla swojego istnienia. Gdybym miał wytłumaczyć, dlaczego jestem i dlaczego istnieję, to właściwie nie mam takiego wytłumaczenia i w dodatku, gdy patrzę na kruchość swojego życia to widzę, że w każdym momencie ono może być zdmuchnięte. Gdy się zastanawiam, dlaczego żyję ja, a inni ludzie nie - szczególnie, gdy się wydarzają tragedie, gdy giną młodzi ludzie, nasi rówieśnicy - często pojawia się pytanie - dlaczego oni, a nie ja.

Wtedy można zobaczyć kruchość życia i to, co w innym momencie Katarzyna wyraża słowami: "zważaj na czas, bo czas jest krótki i może być Ci jutro zabrany" - to Ewangelia o dniu Pańskim, który przychodzi niespodziewanie i nie wiadomo kiedy przyjdzie. Jeżeli zaczniemy tak rozważać samych siebie spoglądając na swoje serce, to zauważymy, że racja, argument mojego istnienia czy źródło mojego istnienia musi być na zewnątrz. Mam życie dane nie od siebie. Tę samą intuicję wiele wieków wcześniej nazwał św. Augustyn - jest to tak zwana iluminacja św. Augustyna - który patrząc na siebie, na swoje serce, zastanawiając się "dlaczego ja jestem, skąd jestem, gdzie jest źródło mojego istnienia?" nagle odkrył, że musi być jakieś istnienie poza nim, które daje mu życie. Musi być Ktoś taki, kto zawsze jest istnieniem, komu nigdy to istnienie nie jest zabrane, bo w przeciwnym razie cały ten świat nie ma sensu, jest pieśnią wariata. Jeżeli zaś jest sens, jeżeli jest miłość, jeżeli jest porządek, to znaczy, że on pochodzi z zewnątrz. W związku z tym Katarzyna wypowiada słowa, które są jakby kluczem do jej duchowości: "ja jestem tą, która nie jest, a Ty jesteś Tym, Który jest". W ten sposób, kiedy się zastanawiam nad sobą, to zaczynam zmierzać do zachwytu - bo jeżeli istnieję, to jedynym sposobem wytłumaczenia mojego istnienia jest miłość Pana Boga. Jeżeli ja jestem, to znaczy, że jestem kochany. Istnieję dlatego, bo mnie ktoś kocha i pojawiłem się na tym świecie dlatego, bo ktoś mnie pokochał, zanim jeszcze powstałem.

Wrócę jeszcze do takiego tekstu, w którym Katarzyna mówi, że Pan Bóg zakochał się w swoim własnym stworzeniu i nasze istnienie, nasze życie jest nie tylko dowodem na istnienie Boga, ale równocześnie jest dowodem na Jego miłość. Jeżeli jestem, to znaczy, że jestem kochany, jestem podtrzymywany w istnieniu. Stąd wątek celi poznania samego siebie, czy takiej celi ciszy, tajemnicy, gdzie ja mogę patrzeć na samego siebie, rozważać nie tyle siebie co swoją słabość, tak jak robił to Rajmund wtedy, kiedy się wycofał z drogi. Nie o to chodzi. Chodzi o takie patrzenie na siebie, które zadaje pytania i idzie nieustannie do przodu. W ten sposób odbywa się również marsz ku Panu Bogu, bo mówi Katarzyna, że człowiek w pewnym momencie musi spojrzeć na Chrystusa na krzyżu i zadać pytanie o przebity bok Zbawiciela. Dlaczego krzyż, co to znaczy krzyż Zbawiciela i co to znaczy ta Jego krew, która wypłynęła z boku. Prawie w każdym liście Katarzyny pojawiają się sformułowania: "Zanurz się w krwi Chrystusa, obmyj się krwią Chrystusa, spożywaj krew Chrystusa, pij krew Chrystusa". Przyznam, że sam się zastanawiałem, co dokładnie one oznaczają i teraz spróbuję to wytłumaczyć.

Zacznę od pytania, które mi zadano, o skazańca Nicolo Tuldo, któremu Katarzyna towarzyszyła w ostatnich chwilach: czy wiedziała, kim on jest, dlaczego został skazany, czy to był zbrodniarz? Katarzyna o tym nie wspomina, natomiast w komentarzu do listu autorstwa Ludmiły Grygiel, która jest chyba największym polskim znawcą tekstów św. Katarzyny, znajduje się informacja, że Tuldo został skazany za spisek, trudno jednak stwierdzić, czy Katarzyna ma świadomość, jakich dokładnie czynów się dopuścił. Inny list, równie ważny to list do prostytutki z Perugii, napisany na prośbę jej brata. Zawiera on znowu wątek krwi Chrystusa oraz wskazuje na niezwykłe pokrewieństwo ze św. Faustyną, ponieważ właściwie jest to list o miłosierdziu, w którym Katarzyna używa jednego ze swoich kluczowych zwrotów: "zważ na czas, ponieważ czas nie będzie ci dany w nieskończoność". Czas jest na teraz, na dzisiaj i Twoje dni mogą się skończyć, rozważ to. To nie jest straszenie piekłem - tutaj chodzi o bycie świadomym. Dlatego Katarzyna mówi: "zwróć się do celi poznania samego siebie", bo jak się zastanowisz, to rzeczywiście zobaczysz, że przeświadczenie o tym, że będzie dzień jutrzejszy, opieramy tylko na statystyce. Dotychczas zawsze był dzień wczorajszy i wydaje się, że czasu starczy. Nie mamy jednak pewności. To jest też ta Ewangelia, gdzie Pan Jezus mówi: "pojednaj się ze swoim przeciwnikiem, dopóki jesteś z nim w drodze, bo może być za późno", czyli aby dzisiaj zrobić to wszystko, co jest do zrobienia, a przynajmniej, żeby zapragnąć, by to się już odbyło.

Katarzyna pisze do tej kobiety lekkich obyczajów: "Czy nie widzisz, że jesteś kochana i kochasz miłością przekupną, która doprowadza Cię do śmierci? Czy nie rozumiesz, że tyle kochasz i tyle jesteś kochana, ile otrzymujesz lub dajesz rozkoszy i korzyści? Gdy kończy się przyjemność i przetrwoni się zapłatę, miłość znika, gdyż nie jest oparta na Bogu, tylko na szatanie." Zaprasza tę kobietę do tego, aby się na chwilę zatrzymała i żeby rzeczywiście porozmawiała ze swoim sercem i mówi: "Jeżeli zwrócisz się do tych prawdziwych intuicji, to one Cię wyprowadzą na zewnątrz, ku dobru, bo zatęsknisz za miłością. A jeżeli Ci się to wyda zbyt trudne, zwróć się do Maryi, która jest matka litości i miłosierdzia. Ona Cię weźmie, zaprowadzi przed oblicze swego Syna i pokazawszy na pierś, która Go karmiła, skłoni Go do okazania Ci miłosierdzia." Bardzo piękny obraz: Maryja przypomni Jezusowi, pokazując na swoją pierś - to ja Cię wykarmiłam, to ja jestem Twoją mamą, ja o Ciebie dbałam i dlatego bądź miłosierny dla tej kobiety, która teraz do Ciebie przychodzi. Inny obraz to jest miła i kochająca Maria Magdalena, która była dokładnie w tej samej sytuacji, co adresatka listu. "Ona jest z Tobą w przyjaźni, ona Ci pokaże miłosierdzie", mówi Katarzyna i pisze, co stanie się, jeśli tak kobieta zdecyduje się pójść za swoimi prawdziwymi pragnieniami: "Jako córka i niewolnica wykupiona krwią schowasz się w ranach Syna Bożego, gdzie znajdziesz tyle ognia niewymownej miłości, że ogarnie Cię on całą, spalając wszystkie Twoje nieprawości i grzechy. Wykąp się córko we krwi, aby oczyścić się z trądu grzechu śmiertelnego i brudu nieczystości, w jakim tak długo żyłaś. Zobacz, że Twój słodki Bóg na pewno nie będzie się Tobą brzydzić" - to słowa do kogoś, kto, jak podejrzewam, mógł mieć bardzo wielką trudność w myśleniu o sobie z godnością - "ponieważ krew Jego to jest ogień, który spali wszystko." Jest taki piękny tekst św. Teresy od Dzieciątka Jezus, brzmiący dokładnie jak słowa Katarzyny: "Nawet jeżeli bym popełniła wszystkie możliwe zbrodnie świata, nigdy nie przestanę ufać, bo wiem, ze one płoną w ogniu Twojego miłosierdzia, jeżeli tylko zdecyduję się wrzucić je do tego ognia".

Jedno ze znaczeń krwi Chrystusa to jest właśnie miłosierdzie. W dialogu o Bożej Opatrzności Katarzyna zadaje Panu Jezusowi wprost pytanie o przebity bok i otwarte serce - dlaczego było to potrzebne, "Czemu więc zechciałeś by Twoje serce zostało tak zranione i otwarte?". Odpowiedź Pana Jezusa jest bardzo piękna - otóż mówi ona o miłości: "Chciałem w ten sposób wam pokazać, jak bardzo was kocham, ponieważ miłość moja była nieskończona". Tutaj mamy do czynienia z dość trudną teologią, spróbuję ją krótko streścić. Pan Jezus odpowiada Katarzynie w ten sposób, że gdyby tylko było to cierpienie fizyczne, które Mu się przydarzyło na krzyżu, to ono byłoby skończone i ta miłość jakby była skończona, w tym znaczeniu, że ona się wydarzyła tylko w tym jednym momencie. Natomiast fakt, że na krzyżu cierpiał jednocześnie Bóg i człowiek (to jest dogmat naszej wiary - Pan Jezus jest jeden w dwóch naturach, a zatem ma naturę człowieczą i naturę Bożą i te natury są ze sobą zjednoczone) świadczy o tym, że Bóstwo wchłonęło i przyswoiło sobie cierpienie, tak jakby przyjmując to cierpienie człowieczeństwa Chrystusowego jako swoje. Dlatego dzieło odkupienia nazywa się dziełem nieskończonym, a krew, która się wylewa z boku Chrystusa i Jego otwarte serce są opowieścią o tej nieskończonej miłości Pana Boga do człowieka. Pan Jezus mówi: ta krew to jest moja opowieść, mój symbol, znak, dar, który pokazuje, jak bardzo was kocham, a kocham was bardziej niż mogę to okazać przez skończone cierpienie. Krew przelana została z miłości i dlatego Katarzyna w "Dialogu" rozróżni - to przedziwna koncepcja, ale bardzo piękna - dwa chrzty: mówi, że jest jeden chrzest z wody - to ten, w którym wszyscy doznajemy odrodzenia i powracamy do nowego życia, ale równocześnie jest też chrzest krwi pojęty na dwa sposoby - jeden gdy ktoś oddaje życie dla Chrystusa w męczeństwie, ale znacznie częściej, a może zawsze, odbywa się to w sakramencie pokuty. Jeżeli człowiek przychodzi do Pana Jezusa, przyprowadzony zresztą przez Matkę Miłosierdzia - Maryję, żeby wyznać swoje grzechy, to doznaje chrztu krwi, a zatem ta krew obmywa z grzechów, tak jak napisała Katarzyna do niewiasty lekkich obyczajów: "Jakkolwiek byłyby wielkie Twoje grzechy, jakkolwiek wielki Twój brud, to krew płonie ogniem i wszystko to zostaje spalone i nie pozostanie już nic w Tobie z tego brudu". Powiedziałem, że kontemplowanie tych tajemnic w celi własnego serca jest czymś w rodzaju drogi mistycznej, którą Katarzyna pokazuje wszystkim ludziom.

Katarzyna zdawała sobie sprawę z tego, że ludzie mogą mieć różne trudności. Jest taki bardzo piękny list napisany do pewnej niewiasty, jakiejś księżnej czy królowej z Włoch, z którą Katarzyna jakby prowadzi dialog, przewidując jej obiekcje: "Gdybyś mi powiedziała, czcigodna matko - nie ma we mnie miłości, a skoro bez miłości nic nie mogę zrobić, to jak mam ją zdobyć?" . To zasadnicze pytanie, bo Katarzyna pokazuje, że początkiem zmierzania ku Panu Bogu jest zwrócenie się do prawdy swojego serca, a zatem do prawdziwej miłości, która jest wewnątrz człowieka. Pamiętacie, cytowałem list do kobiety lekkich obyczajów, gdzie Katarzyna mówi - zastanów się nad swoją prawdą, zatrzymaj się na chwilę i zobacz, że wszystko, czym dotychczas żyłaś, jest jak słoma - przeminie i nic nie zostanie; tak naprawdę jesteś nieszczęśliwa, a zatem zwróć się do tego, co rzeczywiście w Tobie jest. Teraz, pisząc list do innej niewiasty, rozumie, że może pojawić się pytanie: "Ale jeśli tego we mnie nie ma? Jeżeli we mnie nie ma takiego prawdziwego brzmienia, takiej prawdziwej miłości, tęsknoty, pragnienia, to co mam zrobić?" I odpowiada: "A ja Ci mówię, że miłości nie zdobywa się inaczej, jak tylko miłością. Zatem ten, kto chce być kochany, powinien najpierw pokochać, to znaczy mieć wolę miłości" - zatem, ten kto chce być kochany, powinien najpierw sam pokochać, mieć wolę miłości, poszukać w sobie swojego największego pragnienia i zwrócić się ku niemu, obudzić je w sobie, poprzez dialog, zadawanie pytań: "Czy chciałbyś, żeby tak było, jak mówi nam nasza wiara? Czy chciałbyś, żeby było niebo? I czy chciałbyś, żeby Pan Bóg był miłosierny? Czy takie jest pragnienie serca? Czy chciałbyś, żeby była taka miłość, która jest miłością nieskończoną? Czy chciałbyś, żeby rzeczywiście było tak, że argumentem Twojego istnienia jest miłość? Że wytłumaczeniem Twojego życia jest miłość? Że na tym świecie wszyscy pojawiliśmy się z miłości?". Odpowiedź brzmi: "tak, bo to jest piękne, bo to jest wspaniałe, bo to jest coś, co rzeczywiście jest trwałe. Wszystko inne na tym świecie jest nietrwałe, wszystko inne się kończy. Właściwie nic tutaj nie jest prawdziwym oparciem".

Jeżeli zwrócimy się ku woli tej miłości, która w nas jest, to ona nas poprowadzi. Jeżeli zwrócimy się ku rozważaniu tej przedziwnej prawdy, że ja jestem tym, którego nie ma, a Bóg jest tym, który jest, ono nas poprowadzi do Pana Boga. To miałem na myśli mówiąc w Radiu Józef, a o co mnie podczas przerwy pytano, że właściwie pragnienie wiary już jest wiarą i pragnienie miłości już jest miłością.

W psalmie 122, Psalmie Stopni, znajdujemy takie słowa: "Uradowałem się, gdy mi powiedziano - pójdziemy do domu Pańskiego. Już stoją nasze nogi w Twym bramach, o Jeruzalem". Dlaczego cytuję te słowa? Ponieważ można je rozumieć na dwa sposoby: autor po odbytej pielgrzymce opowiada, że gdy mu powiedziano, że pójdzie do Jerozolimy, do świętego miejsca, które jest odzwierciedleniem nieba na ziemi, doznał radości i czuł się jakby już był w tym świętym miejscu, w związku z czym mówi: "już stoją nasze stopy w Twoich bramach, o Jeruzalem". Można ten palm też zrozumieć inaczej (ja sądzę, że tak jest bardziej prawdziwie) - autor mówi jeszcze przed wyruszeniem do Jerozolimy: "Uradowałem się, gdy mi powiedziano - pójdziemy do domu Pana i nawet kiedy jeszcze nie wyruszyliśmy, już stoją nasze stopy w Twoich bramach". Samo pragnienie wyruszenia jest już dojściem. To ogromnie istotne - dlaczego? W świetle tego, co mówiliśmy o Panu Bogu, dostrzegającym i nagradzającym staranie serca, a nie owoc - to jest bardzo ważne, ponieważ czasami może być tak, że pewnych rzeczy się nie zdąży zrobić. Na przykład jeśli jestem z kimś w konflikcie i nie zdążę się pojednać przed zakończeniem czasu - ten psalm, psalm 122, a również słowo Katarzyny tak rozumiane, dają odpowiedź - pragnienie pojednania, jeśli się ku niemu zwracam, to już pojednanie. Dlatego takie słowa są ogromnie istotne, bo często pojednanie nie zależy tylko i wyłącznie od czasu, ale również od tej drugiej osoby. Może być tak, że ten ktoś, z kim jestem w konflikcie - chociaż ja bardzo bym chciał pojednania - nie chce się ze mną pojednać, nie chce ze mną rozmawiać, zamyka się w sobie. A jeżeli nie ma pełni pojednania, czy to znaczy, że zejdziemy z tego świata i Pan Jezus nam to wypomni? Otóż nie - pragnienie pojednania właściwie już jest pojednaniem.

Te słowa można też w jakiś sposób odnieść do innej rzeczywistości - do ruchu ekumenicznego. Podział chrześcijan to skandal, to ogromne utrudnienie naszego świadectwa - ludzie, którzy wierzą w Chrystusa, nie są jednością. Nasze świadectwo, kiedy mówimy o miłości, można bardzo łatwo sfalsyfikować: jak wy się kochacie, jeśli się nie kochacie, jeśli pomiędzy wami nie ma jedności? Zresztą, po co mówić o ruchu ekumenicznym - jedności nie ma w naszych wspólnotach, w parafiach, w Kościele. Powiedziałem, że i tak żyjemy w dobrych czasach, bo gdy Katarzyna umierała, było dwóch papieży i nie wiadomo było, który jest tym właściwym. Jednak jej pragnienie jedności Kościoła już było jego jednością. Dlatego też i nasze pragnienie zjednoczenia chrześcijan już jest zjednoczeniem chrześcijan, chociaż jest jeszcze potrzebny czas do dojrzewania, takiego dojrzewania, o którym Katarzyna mówiła Rajmundowi z Kapui. Miał 40 lat - mówiła mu: "jeszcze jesteś dzieckiem", miał 50 lat - mówiła mu: "jeszcze jesteś niedojrzały"

Wracam do tego, że ten, kto chce być kochany, ten zaczyna sam kochać, zaczyna się zwracać ku woli miłości. Ten, kto chce wierzyć, zaczyna się zwracać do woli swojej wiary. Tak dokładnie postępowała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Kiedy w ostatnich chwilach życia przeżywała potężne trudności wiary, nawet starała się o tym za bardzo nie mówić swoim siostrom, bo kiedy mówiła, doznawały dziwnych uczuć; nie spodziewają się po Teresie takich doświadczeń. Teresa opisywała, że widzi mur sięgający aż do gwiazd, że wydaje jej się, że nie ma nieba, że niebo jest zamknięte, że słyszy taki głos w swoim sercu, że to wszystko jest bez sensu. Znalazłem też i takie słowa, że kiedyś wydawało jej się, że nauka wszystko wytłumaczy i okaże się, że to wszystko, w co wierzyła, to po prostu była mrzonka, jedna wielka bajka. Takie to zmagania miały miejsce w jej sercu. Wreszcie kiedyś Teresa ujawniła je jednej z sióstr, widocznie bardziej przygotowanej do przyjęcia tej prawdy, ale i ta mimo wszystko zareagowała takimi słowami: "ale przecież, siostro, te wszystkie pieśni, które piszesz, te pieśni uwielbiające Pana Boga, chwalące Go. Przecież tam jest tak dużo wiary." Teresa odpowiedziała: "Śpiewam o tym, w co chcę wierzyć, ponieważ w przeciwnym wypadku byłoby ze mną bardzo krucho". Niesamowite słowa - oznaczają trwanie decyzją przy wierze. Podejmuję decyzję, odwołując się do tego, co jest we mnie najgłębsze i najbardziej prawdziwe. I tak samo pojmuje to św. Katarzyna: "Ten, kto chce być kochany, powinien najpierw pokochać, to znaczy mieć wolę miłości. Gdy zaś już odnajdzie te wolę, powinien otworzyć oko poznania i rozejrzeć się, gdzie i jak znaleźć tę miłość. Znajdzie ją w sobie samym."

Powracam tu do rozważania, które kazało Katarzynie powiedzieć - ja jestem tą, której nie ma, Ty jesteś Tym, Który jest, to znaczy jeżeli istnieję, to istnieje tylko dzięki miłości Bożej i zwracając się do siebie, rozważając tajemnicę celi mojej duszy, okrywam, że w niej jest miłość. Bo gdyby nie było tej miłości Bożej, to mnie by nie było, to ja bym przestał istnieć. Jeżeli istnieję, to znaczy, że cały czas we mnie jest miłość, ona podtrzymuje mnie w istnieniu. Katarzyna mówi: " Jeżeli tak będziemy rozważać swoją tajemnicę to odkryjemy, że Bóg patrząc w siebie zakochał się w pięknie swojego stworzenia. Poruszony ogniem bezgranicznej miłości zaczął działać tylko po to, żeby stworzenie miało życie wieczne i cieszyło się nieskończonym dobrem, jakim cieszył się Bóg w sobie samym. O nieogarniona, niewysłowiona miłości, jak wspaniale okazałaś swoja miłość." Pan Bóg patrząc na siebie doznał zachwytu - widzicie, tu ludzkie słowa są trochę ograniczone - i chciał się podzielić tym zachwytem, rozdał ludziom siebie przez miłość i stąd zaczęliśmy istnieć. W poznaniu siebie, dzięki któremu widzimy siebie jako coś, co samo z siebie nie istnieje, zarazem poznajemy, że istnienie zostało nam dane przez Boga z miłości i z miłosierdzia: " Gdy nasze poznanie pojmie tę dobroć, wytryśnie w nas żywe źródło łaski, z którego wypłynie czysta woda głębokiej pokory, nie pozwalająca nam upaść, ani unieść się pychą z powodu zajmowanego urzędu czy zdobytej sławy."

Te słowa są odpowiedzią na pytanie, w jaki sposób Katarzyna znajdowała odwagę, bezkompromisowość, absolutny brak tego, co dziś nazywamy political correctness, chociaż równocześnie była bardzo roztropna. Są takie listy, gdzie pisze: "Gdybym teraz się pojawiła, to moje pojawienie się przyniosłoby zły skutek, zatem nie przyjadę". Równocześnie nie ma w niej światowych kalkulacji, bo zobaczyła już, że na tym świecie wszystko w pewien sposób nie istnieje - podobnie jak w filmie "Matrix" - wszystko jest pewną ułudą, niby jest, ale naprawdę tego nie ma. Staramy się o tytuły naukowe, karierę, małżeństwo, a potem przychodzi taki dzień, kiedy kończy się czas - co z tego zabierzemy na drugą stronę? Jeśli te wszystkie starania biorą się z tego, że wydaje się, że to wszystko trwa, powodują one zniewolenie, człowiek myśli, że jeśli czegoś nie zrobi, to nie wie, co będzie dalej. Jeśli jednak biorą się z tego, że wszystko to jest z Boga i dla Boga, bo On jest jedynym, który naprawdę istnieje, to zobaczcie, jak zmienia się perspektywa. Katarzyna powiedziała Rajmundowi: "zrób wszystko, co jest do zrobienia", a zatem jeżeli masz zrobić doktorat -rób doktorat, jeżeli masz zrobić habilitację - rób habilitację, jeżeli masz wyjść za mąż - wyjdź za mąż, jeżeli masz się ożenić - żeń się, jeśli tylko jest to sposób chwalenia Boga, uczestniczenia w Jego istnieniu. Jeżeli zaś tak się sprawy mają, nie jest istotne, co będzie dalej i jaki będzie rezultat.

Gdyby za czasów Katarzyny ludzie narzekali, tak jak narzekają dzisiaj, to Katarzyna byłaby bardzo rozdrażniona i powiedziałaby: Jak to, dlaczego chrześcijanie robią coś po to, aby odnosić sukcesy, żeby coś osiągnąć? Przecież wszystko robimy z miłości do Pana Boga, nawet jeśli by się okazało, że jutro wszystko zostanie zburzone. Żyjemy w wolnej Polsce właśnie dzięki ludziom, którzy dokładnie tak pojmowali życie. To jest być może wytłumaczenie Powstania Warszawskiego, wobec którego ciągle się zadaje pytanie, dlaczego ono wybuchło, po co ono było, skoro i tak nie dało się nic zmienić, tylko zniszczono całą Warszawę. Dlatego wybuchło, że ludzie wierzyli, że jest coś takiego, co jest ważniejsze niż życie - jakaś miłość, jakaś godność, jest coś, co jest wiecznością i dla tego czegoś warto nawet życie stracić. Ten wątek ciągle powtarza się też w pismach Papieża, tych, które opowiadają o powołaniu, nawiązując do Ewangelii o bogatym młodzieńcu, który odszedł zasmucony, gdy mu Pan Jezus powiedział: "Rozdaj wszystko, co masz". Powiedział mu, że warto jest stracić całe życie dla czegoś, co jest ważniejsze niż życie. Warto się zaangażować do końca. To samo mówi Katarzyna - jeżeli człowiek będzie nieustannie nakierowany na to ziarno wieczności, które jest we nim, w innych i w świecie, to powoli będzie w nim coraz mniej strachu, lęku, niepokoju wobec ludzi, wobec struktur, wobec sytuacji. Tak, że kiedyś pojedziecie negocjować z papieżem, z królami, z prezydentami; staniecie i powiecie: "Ma być tak i tak", ponieważ to właśnie Pan Jezus tak by powiedział.

Jeszcze ważniejsze niż stworzenie, dla Katarzyny w Bożej miłości do człowieka, jest odkupienie. Tutaj przechodzimy do najistotniejszego elementu w drodze duchowej Katarzyny - krwi, czyli krzyża Pana Jezusa. Katarzyna mówi, że człowiek wznosi się do Boga po moście, a tym mostem jest Chrystus ukrzyżowany. Człowiek wznosi się do Boga kontemplując, jednocząc się z Ukrzyżowanym. Możemy to sobie wyobrazić jako takie przytulanie się do Krzyża, podobnie jak robi to święty Dominik na obrazach Fra Angelico. Taką wizję Katarzyna opisuje też w "Dialogu": najpierw przytulamy się do stóp Pana Jezusa - to jest poziom uczuć człowieka, tutaj są one oczyszczane. Potem wznosimy się do przebitego boku Pana Jezusa i tutaj oczyszcza się wola człowieka. Wreszcie - to jest przedziwne w tej wizji - usta Pana Jezusa, a żeby ich dosięgnąć, trzeba wstać, a potem wspiąć się na krzyż. To jest ten moment mistycznego zjednoczenia, kiedy "już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus", jak napisał św. Paweł. Wtedy dochodzi do doskonałości polegającej na tym, że człowiek wychodzi na zewnątrz i zaczyna robić to wszystko, co jest do zrobienia.

Teraz można zadać pytanie - czy mamy czekać aż do tego momentu doskonałości, żeby wyjść na zewnątrz? Oczywiście, że nie, bo w każdym schemacie jest tak, że każdy z tych etapów jest już zawarty w innym etapie. A zatem na pytanie o to, czy czekać na pełnię doskonałości, żeby wyruszyć, Katarzyna odpowiedziałaby tak, jak odpowiedziała Rajmundowi i tym cytatem zakończę nasze spotkanie: "Czy potrafisz uwierzyć, mój ojcze, że nigdy nie pragnęłam niczego innego, jak tylko życia twej duszy? Gdzież się podziała wiara, którą zawsze miałeś? Gdzież pewność, że zanim cokolwiek zrobimy, Bóg widzi wszystko i o wszystkim decyduje. A widzi nie tylko Twoją misję, która jest tak bardzo ważna, ale każdą najmniejszą rzecz. Gdybyś był wierny, ojcze, nie kroczyłbyś chwiejnym krokiem, nie drżałbyś ze strachu przed Bogiem i przede mną, ale jak wierny i posłuszny syn, poszedłbyś naprzód i zrobił to, co się da zrobić. Drogi mój ojcze, jeżeli nie możesz iść wyprostowanym - idź na czworakach, jeżeli nie możesz iść w stroju zakonnika - idź w ubraniu pielgrzyma, jeżeli braknie Ci pieniędzy - proś o jałmużnę. Owo wierne posłuszeństwo więcej znaczy w oczach Boga i w sercach ludzi, niż wszystkie ludzkie ostrożności."

w listopadzie 2003


[powrót]