Jan Andrzej Kłoczowski OP
Wykład II
Teraz o sumieniu, skoro już mówiliśmy, czym jest poczucie winy. Potem będę starał się zestawić te dwa pojęcia.
Sumienie nie jest tylko pojęciem religijnym, aczkolwiek występuje oczywiście w Piśmie Świętym. Sumienie jest pojęciem, które zrodziła i przekazała nam kultura grecka. Wszyscy pamiętamy te tajemnicze słowa Sokratesa zapisane w Dialogach platońskich, które mówią o Dajmonionie, czyli tym boskim głosie, który słyszy się w sobie i który stawia pewne wymagania, zaleca pewne postępowanie, ocenia czyny itd. Bez mała sporny przykład Antygony Sofoklesa, gdzie tytułowa bohaterka mówi do Kreona, który zakazał jej pochować brata, a jest to ukaz boski:
"Ja nie mniemałam, że ukaz twój ostry
tyle miał wagi i siły w człowieku,
abyś miał łamać święte prawa boże,
które są wieczne. I trwają od wieków,
że ich pokątnie nikt zbadać nie może.
Ja też nie chciałam ulęknąć się człeka
i za złamanie praw tych
kiedyś bogom zdawać tam sprawę".
Sofokles ustami Antygony wyraźnie mówi: jest jeszcze trudny do określenia trybunał, którego wie, że nie może nie słuchać. Albowiem w innym wypadku, gdy nie będzie słuchała, nie spełni tego, co nakazują bogowie, będzie kiedyś przed bogami odpowiadała. Obecność w tradycji biblijnej - poprzestanę na jednym tylko cytacie z Listów do Rzymian rozdział 2 werset 14. "Bo gdy poganie, którzy prawa pisanego z obecnego w Starym Testamencie nie znają, idąc za naturą, czynią to, co nakazuje prawo". Sami dla siebie są prawem. Wykazują oni, że sama treść prawa wypisana jest w ich sercach. Gdy zatem sumienie wstaje jako świadek, a myśli są na przemian oskarżające i uniewinniające, co tu jest ważne? Treść prawa wypisana jest w sercach. Serce dla starożytnych, zarówno Hebrajczyków jak Greków, to nie przedmiot nielicznych wzdychań wiosennych, lecz to, co stanowi najintymniejszą tajemnicę człowieka, jest jego osobowym "być". Serce każdego jest inne. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Człowieczeństwo jest nam wspólne. Ale serce to jest ta najgłębsza tajemnica ciebie jako ty, który mówisz do mnie "ja".
W nowoczesnej terminologii powiedzielibyśmy w egzystencji. Soren Kirkegaard, wielki myśliciel duński, religijny, protestancki, koncentrował się przede wszystkim na tajemnicy człowieka jako osoby i niepowtarzalnym bycie, mówił o egzystencji. Biblia mówi czasem o imieniu, że imię dał ci Bóg jeszcze przed wiekami, bo chciał ciebie takim, jakim ty jesteś. Rodzice chcieli chłopca albo dziewczynkę, ale taki jaki ty jesteś z tym imieniem, tylko ty jesteś. I w tym sercu wypisane jest w tobie prawo. Prawo, które masz odczytać. Prawo ciekawe. Prawo to po grecku nomos. To prawo odczytuję w sobie, nie jest ono narzucone, za przekraczanie go będę odpowiadał przed Bogiem. Nie jest heteronomiczne, nie jest czymś obcym, ale autonomicznym. Prawo brane z siebie, sami dla siebie są prawem. Tam, bowiem odczytuje się to, co Bóg zapisał.
Klasyczne stanowisko reprezentowane przez teologię chrześcijańską nie jest tylko stanowiskiem autonomicznym, to znaczy że człowiek odczytuje prawo, ale nie jest sprawcą tego prawa. To sumienie jest teunomiczne. Ani hetero- ani auto- tylko teunomiczne. Poczucie winy u Freuda wynikało z tego, że to uczucie powinności, ideał, został narzucony z zewnątrz. Super-ego jest narzuconym cenzorem, w którego wpisane są słowa powinności. W klasycznej doktrynie chrześcijańskiej prawo jest wpisane w sercu, i jest czymś pośrednim między tymi stanowiskami.
Ponieważ również w wielkiej tradycji myśli chrześcijańskiej problem sumienia był podnoszony i dyskutowany, chciałbym tutaj państwu przedstawić doktrynę Tomasza z Akwinu. Niedawno w Gazecie świątecznej ojciec Tadeusz Bartosz przypomniał tę
doktrynę, właśnie św. Tomasza. Tomasz wiąże pojęcie sumienia z życiem umysłowym człowieka. Życie umysłowe to poznanie i działanie, czyli umysł - mens - słowo to oznacza i rozum i wolę. Poznanie to jest intelekt, więcej niż rozum. Posługiwać się intelektem to intus lege - czytać błędy. Intelekt może być spekulatywny, czyli rozumujący i praktyczny. Spekulatywny dąży do poznania, praktyczny natomiast jest częścią moich władz umysłowych, które kierują moim działaniem. Co to znaczy intelekt praktyczny? Praktyczny to mniej więcej tyle: jesteś z młodzieżą w górach, robi się burza, a ty nie wpadasz w panikę tylko trzeźwo organizujesz jakąś samopomoc; w związku z piorunami sadzając wszystkie dzieci pod drzewami... Intelekt praktyczny - to jest to, co każe mi tak na trzeźwo działać w sytuacji trudnej. Coś bardzo bliskiego, tej najważniejszej z wszystkich cnót moralnych, czyli sprawności moralnych.
Słowo cnota - to jest to słowo, które trzeba odzyskać, gdyż kojarzy się z chronicznym brakiem okazji. Cnota to chroniczny brak okazji? Cnota to jest dzielność etyczna. I najważniejsza z tych dzielności jest roztropność. Roztropność, inwencja. Roztropny - to nie cwaniaczek, roztropność to umiejętność tropienia, jest bardzo ważną umiejętnością moralną człowieka, mianowicie zasady etyczne są niezmienne, ale człowiek żyje w zmiennych sytuacjach. Znamy wszystkich tych takich superetycznych, którzy wdziękiem swoim przypominają czołg. "Jedie pa wsiem", przejedzie po wszystkich. To nie jest człowiek etyczny, człowiek etyczny jest sprytny, roztropność to jest etyczny spryt. Jak znaleźć rozwiązanie kierując się niezmiennymi wartościami dla konkretnych sytuacji. Sytuacji międzyludzkich jest nieskończona ilość.
Nam grozi w tej chwili, ponieważ zapomnieliśmy o roztropności, że zaczynamy pisać kodeks. Znam takiego profesora, taki czerwony był jak nie wiem, teraz zbielał, pisze teraz kodeks pracownika wyższej uczelni. I pisze i propaguje, zjechali się samorządowcy, zawołali mnie w Krakowie, żebym powiedział, jak zrobić kodeks samorządowca. Powiedziałem: kurcze blade, mamy dziesięć przykazań i rozum w głowie. Nie mnóżmy tych przepisików, przecież tego nikt nie będzie czytał, nikt tym się nie będzie kierował. Bo zawsze już nie będzie aktualne następnego dnia, jak to ułożycie. Trzeba porządkować głowy. Wszyscy teraz narzekają, że mamy bałagan moralny. Wynika z tego, że mamy bajzel, burdel w głowie. I dlatego jesteśmy tacy pogubieni jak świrowcy.
Więc jesteśmy przy roztropności i dlatego mówię, że sumienie jest tak niesłychanie ważną rzeczą. Czym ten rozum praktyczny jest? - ja bym powiedział - trzeźwe myślenie, takie do bólu rzeczywiste, otwarte na rzeczywistość , ale na całą rzeczywistość, to znaczy także na rzeczywistość prawa Bożego. I na całą rzeczywistość, na niezmienne wartości, po to, żeby umieć w tej sytuacji odczytywać. Każda sytuacja ma swoją prawdę etyczną. Umie odczytać, odnaleźć, jaka jest prawda. Dlaczego uważam, że to jest niesłychanie ważne? Dlatego, że o sumieniu mówi się różne rzeczy: że sumienie to taki głos. Od Sokratesa mówią o tym głosie. Tylko że Sokrates był w miarę normalny, jeżeli w ogóle wielki człowiek może być normalny... Ale był w miarę normalny, on potrafił rozróżnić, określić ten głos. Ale co zrobić z człowiekiem nerwicowcem, który ma trzy głosy naraz? Czym on ma się kierować? Poczuciem winy? - biegnie wtedy do terapeuty czy do księdza, że on musi być ręcznie sterowany, że sumienie mu dokucza, bo w dzieciństwie zjadł mamie słoik konfitur. Już chciał iść do komunii Świętej, ale Pan Jezus mu zabronił.
Wracamy do sprawy sumienia. Sumienie jest aktem rozpoznania prawdy moralnej czynu w danej sytuacji, w danych okolicznościach. Wydaje mi się, że ta definicja, że sumienie to to jestem ja, który myślę, to jest akt mojego myślenia, odnoszący się bardzo praktycznie do mojego postępowania. Wydaje mi się, że ta definicja jest bardzo praktyczna tak dla terapeutów, jak i dla duszpasterzy, którzy też się spotykają z bardzo trudnymi wypadkami bardzo trudnych sumień. I tutaj odpowiednia pomoc, to jest właśnie uruchomienie myślenia, czyli umiejętności orientacji w tych bardzo skomplikowanych sprawach. Natomiast bardzo często w praktyce mylimy owo poczucie winy z głosem sumienia. I doprowadza to czasami do bardzo bolesnych nieporozumień. Niedawno moja rozmowa z miłą bardzo dziewczyną, która ma głębokie poczucie winy, że nie może zakochać się w chłopaku, który kocha ją już pięć lat. Ja mówię: Może masz poczucie winy, ale grzech byś miała, gdybyś za niego wyszła. Bo bez sensu jest ta sytuacja.
A przełóżmy to na sytuacje rodzinne. Jakże często rodzice sprawują władzę nad swymi dziećmi przez wprasowywanie im poczucia winy: - Ja tyle dla ciebie zrobiłem/zrobiłam, a ty taki niewdzięczny i chcesz odejść. No po to jest, żeby odszedł, bo dzieci ma się po to żeby odchodziły. A poczucie winy to taka smycz, na której można trzymać człowieka bez końca. Każdy z nas może przecież opowiedzieć z bezpośredniego swojego oświadczenia wypadki zmarnowanych żyć na tej zasadzie, że ta właśnie smycz poczucia winy tak była zaciśnięta. Ale dziś tak jest - w tym względzie zgodzę się z ojcem Tadeuszem - że za mało w kościele my mówimy do chrześcijan o sumieniu, więcej o prawdzie, posłuszeństwie, a nie o sumieniu, kształtowaniu dojrzałych sumień, które są fundamentalnym miejscem opisu, i no tego właśnie co jest zupełnie istotnego. I w tym sensie nie można pomylić sumienia z owym głosem super-ego, z owym poczuciem winy. Oczywiście w sensie psychologicznym, w świadomości grzechu, który popełniłem, zła, które czynię, może bardzo chwalebnie jest, jeżeli towarzyszy to poczucie winy, ale może towarzyszyć to jest ta emocjonalna otoczka, która może towarzyszyć tej w miarę możności jasnej i klarownej świadomości zła, które uczyniłem. Jeżeli kogoś skrzywdziłem, to nie wystarczy, że mam poczucie winy. Masz świadomość krzywdy i to jest przede wszystkim zasadniczy układ orientacyjny.
Myślę, że tutaj na marginesie warto by powiedzieć, że zgadzam się z ojcem Bocheńskim, który przypomniał jak bezsensowne są pojęcia egoizm i altruizm. To są pojęcia nowożytne, wprowadził je Comte - taki pozytywista, który próbował świat na nowo zbudować. Mówił on, że egoizm to jest miłość siebie, altruizm to jest miłość drugiego. Myślę, że znacznie prostsze jest sformułowanie przykazania: Miłuj bliźniego, jak siebie samego. Czyli musisz kochać siebie, żeby kochać drugiego. Często człowiek obarczony poczuciem winy i wynikającymi z tego komplikacjami i nerwicami, staje się straszliwym egocentrykiem, który nienawidząc siebie, nieustannie sobą się zajmuje. Przyznam, że wolę zdrowego piknika, radośnie egoistycznego, niż takiego zaklętego egocentryka, który nieustannie zajęty sobą stale tylko o sobie rozważa i swoje rozmaite okropności przeżywa. Znowu brak tutaj tej dobrej orientacji sumienia.
Często właśnie takie złe poczucie winy dobiera się do twórczego życia. Można zestawić ze sobą to właśnie, jak wygląda poczucie winy i ego. Na przykład właśnie sumienie będzie mnie uczyło twórczego podejścia do życia, będzie mnie uczyło tego, że mam żyć przede wszystkim po to, aby pomnażać zasób dobra w świecie. Sumienie, które jest mylnie utożsamiane z poczuciem winy jest nieustannym obarczaniem i odbieraniem człowiekowi radości z życia. I tego, co umożliwia działanie. Bardzo ważną rzeczą - w relacji między terapeutą a spowiednikiem, bo to są często wspólni klienci, to są ludzie z sumieniami powikłanymi, a więc np. skrupulatni w tych charakterach, o których państwu przypominałem. Jest jedna z pań terapeutek warszawskich, która zatytułowała swój esej słowami wziętymi z wiersza księdza Twardowskiego o skrupulantach, którzy stale przepisują swoje sumienie tam i z powrotem. Z czystego na brudne. To bardzo ciężka choroba. Często powiązana z różnymi nerwicami, poczuciami winy i tutaj często konieczna jest współpraca terapeuty ze spowiednikiem. Często spowiednicy popełniają błędy, terapeuci też. Gdzie takiego uwikłanego w ten ból skrupulanckiego sumienia, które jest pewną formą nerwicy natręctw, czy nerwicy lęków, nieroztropny spowiednik może wziąć za winnego i będzie obciążał. Mógłbym tu wiele przykładów przytaczać, takiego błędu sztuki, nie zorientowania się odpowiedniego z kim mam do czynienia. No bo co mam powiedzieć człowiekowi, który skarży się, że nieustannie ile razy wejdzie do kościoła i popatrzy na Matkę Boską, to ma myśli nieczyste. No przecież nie to, że on jest brudny, czy ma jakieś skojarzenia. On jest chory po prostu.
To nie znaczy, że jak już przeczytałem państwu ten pierwszy fragment z "Charakterów", mamy tak łatwo doprowadzić do sytuacji psychologicznego rozgrzeszenia i traktowania wszystkiego jako choroby. Myślę, że psychologia nauczyła nas wielu rzeczy, których nie rozumieliśmy z psychicznej warstwy życia człowieka, potrafimy teraz to precyzyjniej rozróżnić, to co przynależy do warstwy psychologicznej czyli psyche, do warstwy duszy, i to co należy do ducha. To chyba ważne rozróżnienie. Na tej podstawie myślę, że słuszne może być to moje rozróżnienie, że dojrzałość psychiczna to jest dojrzałość psychiki, duszy, a konieczność przekroczenia tego to jest sfera ducha, pneuma, to już jest duch, coś więcej. Ale żeby duch mógł się rozwijać prawidłowo, to musi być przynajmniej zaleczone, umocnione, owo ego. Bez tego to będzie wszystko bardzo jakoś niebezpiecznie zawieszone wśród różnych niepotrzebnych spraw. Bardzo ważne jest to, że człowiek kierujący się sądami sumienia a nie poczuciem winy, jest nastawiony twórczo, to znaczy nastawiony jest na dawanie. I tu jest ten moment przechodzenia do tej dojrzałości już duchowej. Stąd podkreślana przez wszystkich teoretyków terapii konieczność - to bardzo pięknie się nazywa u Jaspersa - rozjaśniania egzystencji. To już jest to głębsze porozumienie na poziomie duchowym. I zarówno terapeuta, jak i spowiednik, niewątpliwie ważne jest, aby zdawali sobie sprawę z tego, że w tej relacji z innymi ludźmi muszą być przejrzyści i nie może w nich być nic z woli jakby zawładnięcia. Pewne podobieństwo pomiędzy terapeutą a spowiednikiem, przy zasadniczej odmienności funkcji, którą pełnią, jest to, że mają przed sobą człowieka bezbronnego, bardzo bezbronnego. Najbardziej ranimy - naszymi ranami. Nie ranimy kantami, od kantów można się obronić, a wobec cudzych ran jesteśmy bardzo bezbronni. Szczególnie w takiej relacji bezbronności, jaka jest między terapeutą a klientem, a między spowiednikiem a penitentem. To bardzo ważna jest ta rzecz pracy wewnętrznej jednych i drugich, w tym, by nie ranić i nie niszczyć.
Mówi się o bardzo poważnym niebezpieczeństwie tego, że psychologia czasem wkracza na miejsce religii. Albo chce jakoś odgrywać bardzo podobną rolę. Moja znajoma przed wielu laty jeszcze łączyła się z pewnym ruchem terapeutycznym, który miał poprowadzić do zdrowia przez ćwiczenie się w spontanicznym płaczu i krzyku. W grupie było wiele osób, wśród nich para kochanków, żyli ze sobą i ona zaszła w ciążę. Byli bardzo młodzi i dziecinnie niezaradni. Zwrócili się po radę do psychoterapeuty, i tak zaczął się dramat. On kazał chłopcu odejść od tej dziewczyny, dlatego, że jest za młody i odbierze mu tą odpowiedzialność, zdejmie z niego tę piękną cechę jego spontaniczności. To miało miejsce naprawdę, bo ta moja znajoma od tego momentu przestała płakać i krzyczeć. Ona sama mi przytoczyła zdanie byłego psychoanalityka, który powiedział: Psychoanaliza jest systematycznym trenowaniem nieumiejętności podejmowania decyzji. Uważam to za niesprawiedliwy osąd, natomiast uważam, że bardzo trafnie wskazuje na pewne niebezpieczeństwa, które związane są właśnie z nadużyciem kompetencji, albowiem terapeuta dążąc do wzmocnienia i uzdrowienia ego nie ma prawa stawać się ojcem duchowym tego człowieka i np. sugerować mu jakąś swoją własną hierarchię wartości. Z tego co się orientuję i co bardzo mocno podkreśla także Jaspers, większość współczesnych szkół terapeutycznych bardzo mocno na to zwraca uwagę. I tu będzie fundamentalna różnica pomiędzy terapeutą a spowiednikiem, którego zadaniem jest w dużym stopniu pomóc człowiekowi, penitentowi w tym wypadku, w procesie uzdrawiania sumienia i odkrywania odpowiedzialności i dojrzałego podejmowania swojego życia w sposób, który byłby tutaj jak najbardziej skuteczny i prawdziwy.
Jeżeli zadaniem terapii - ogólnie rzecz biorąc - miało by być wzmocnienie ego, a duchowe życie owocuje praktyką tego, że uczymy się przekraczać ego, to być może już nam się zaczyna rysować jakaś różnica pomiędzy zabiegami terapeutycznymi, leczącymi, a tym postępowaniem, które jest całym procesem (tu nie chodzi o spowiedź, spowiedź jest tylko elementem procesu nawracania, czyli metanoi) odmiany nie tylko postępowania, ale i sposobu myślenia. Jeżeli powiedziałem, że źródłem zła jest bałagan w głowie, to również jestem przekonany, odwołując się nawet do rozumienia tego terminu - nawrócenie - metanoia, od słowa nous - tzn. umysł, że nawrócenie to zmiana biegu myśli, zmiana myślenia. Także spowiedź to nie tylko wyklepanie swoich grzechów: z pierwszego nic, z drugiego nic, z trzeciego nic.... Tak można też. Albo ta starsza pani, która się spowiadała: grzechów nie mam, sama mieszkam. Oczywiście można się zaśmiać. Ale to też jest wielki problem, np. ustawienie sumienia, bo już nie ma okazji. Pytam, czy przynajmniej kwiaty mu nosisz na cmentarz? Na Wszystkich Świętych zanoszę. Więc niewątpliwie tutaj ta sprawa to cały wielki proces, podobnie jak leczenie emocji, to jest związane z kwestią świadomości. Sądzę, że dla praktycznej służby człowiekowi i ludziom, którzy wymagają pomocy jest bardzo wskazana współpraca, polegająca na nie przekraczaniu kompetencji żadnej z dwóch stron. I bardzo praktycznie polegająca na tym, że można sobie podsyłać wzajemnie ludzi. Mniej więcej gdyby terapeuta wiedział, w którym kościele nie krzyczą w konfesjonale. A z kolei gdybym ja mógł odesłać kogoś, kto ma poważne trudności i będę miał tę pewność, że trafi na dobrego człowieka, który mu pomoże, natomiast żeby nie trafił do jakiejś sekty.
Mniej więcej tak by wyglądała sprawa naszego sumienia. O sumieniu można bardzo wiele fundamentalnych rzeczy powiedzieć. Wymaga niewątpliwie wychowania, to znaczy odpowiedniego ustawienia, uczenia się, tak jak nam to pozwala roztropność. Sumienie musi być prawdziwe, to znaczy nie można naginać, bo to się wyćwiczy w naginaniu sumienia. Sumienie jest to jednak żelazna powinność i ta żelazna powinność zobowiązuje. I wbrew pozorom nie tak łatwo siebie oszukać. Nie wiem już kto to powiedział, ale naprawdę jest bardzo trudno zostać świnią, bez sumienia. Naprawdę. Są rozmaite choroby sumienia, skrupulanckie, ale są też i szerokie sumienia. Jak mówił mój wykładowca teologii moralnej: "sumienie szerokie jak rękaw mnicha". I tutaj jest następna sprawa - niewątpliwej współpracy i pomocy wzajemnej w formowaniu tego właśnie sumienia.
Mamy więc tło, chodzi nam o problem dojrzałości, jak w pracy o tę dojrzałość może pomóc terapeuta, w jakim sensie współpracy z Bogiem moim pomocnikiem może być duszpasterz. Tak stawiam, nie konkurencyjnie, ale wręcz dopełniająco, sprawę tego, co organizatorzy tego spotkania nazwali kokieteryjnie kozetką, nie konfesjonałem. A konkretnie o kozetce i konfesjonale chciałbym powiedzieć jutro.
w grudniu 2003
[powrót]
|