Jan Andrzej Kłoczowski OP
Wykład IV
Początkiem spowiedzi nie są sakramenty pojednania, nie jest fakt podnoszony przez niektórych zapalonych kaznodziei, że św. Józef pierwszy robił konfesjonały, bo był cieślą. Ogłaszam tutaj zasadniczą demitologizację - nie był twórcą konfesjonału. Ten mebel stosunkowo późno, po Soborze Trydenckim, znalazł się w kościołach. Sakrament - jak katolicy i prawosławni wierzą - ustanowiony został przez Chrystusa w dniu Zmartwychwstania, kiedy mimo drzwi zamkniętych wszedł do Wieczernika i tchnąwszy w nich Ducha Świętego, powiedział - Komu grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, komu zatrzymacie, są im zatrzymane. Trzeba pamiętać o tym, że obraz Chrystusa Miłosiernego "Jezu ufam tobie" w zamyśle teologicznym przedstawia ten właśnie moment, kiedy wchodzi i ustanawia sakrament pojednania. Stąd, według dzienniczka św. Faustyny, dniem miłosierdzia ma być druga niedziela Wielkanocy, bo wtedy czyta się tę Ewangelię, i wszyscy mówią kazanie o Tomaszu niewiernym. Ale ważniejsze, bo dotąd aktualne, od Tomasza niewiernego jest ustanowienie tego właśnie sakramentu.
Zatem Kult Bożego Miłosierdzia nie jest tylko sprawą pobożności pewnej zakonnicy, tylko jest to sprawa leżąca w samym sercu teologicznej świadomości Kościoła. Natomiast forma sprawowania tego sakramentu miała swoją historię. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa byli tacy, którzy głosili, że kto się już raz ochrzcił, nie ma właściwie prawa do nawrócenia. Czyli ewentualnie może to zrobić jeden raz. Stąd były praktyki, że niektórzy z chrztem czekali do momentu śmierci. Ochrzczą go - i już do nieba. Byli ochrzczeni, którzy zaparli się Chrystusa składając ofiary Cezarowi, to było symboliczne rzucenie jakiegoś ziarna na jakiś ołtarz, oddawano cześć Cezarowi - czy lapsi czyli upadli mają prawo do powrotu? Czy już całkowicie są wyrzuceni, pozbawieni praw? - była bardzo długa, namiętna debata na ten temat.
Ostatecznie przyjęło się stanowisko biskupa Kartaginy Cypriana - III wiek - który powiedział, że niewątpliwie lapsi po odbyciu pokuty mają prawo bycia w Kościele. W ten sposób Kościół stał się Kościołem powszechnym, w którym jest miejsce dla grzeszników także. I tym Kościół różni się od sekty. Kościół nie jest sektą doskonałą, lecz jest w nim miejsce także dla grzeszników, czego dowodem jest nasza tu obecność. To, co było charakterystyczne dla pierwszych wieków chrześcijaństwa, to, że pokuta poprzedzała rozgrzeszenie. Jeżeli grzech, zły czyn, miał charakter publiczny, wyznanie grzechów również odbywało się publicznie. Gdy jeden z cesarzy spadł, biskup Ambroży z Mediolanu nie pozwolił mu wejść do kościoła, kazał mu czekać w worku pokutnym przed wejściem.
Historycy przypominają, że były również różne grupy pokutników: płaczący, których miejsce było przed drzwiami kościoła, słuchający w przedsionku, klęczący z tyłu nawy, i półstojących, czyli takich, których nie dopuszczano do Komunii.
Dopiero około piątego wieku zaczęła się rozwijać praktyka indywidualnej spowiedzi, czyli wyznawania grzechów najpierw Bogu, potem Kościołowi, którego reprezentował kapłan. Ale nie publicznie, lecz w formie prywatnej rozmowy. Zawsze ta zasada wyznania przed Bogiem i Kościołem, lecz wobec upoważnionego do tego kapłana, w bezpośrednim kontakcie. Wiele dokumentów - to bardzo charakterystyczne - polecało, aby kapłan, który przyjmował wyznanie, pokutował razem z penitentem. Czyli w pewnym sensie brał na siebie winy i grzechy wyznane przez penitenta. Zachowały się takie penitancjarne dokumenty, przepisy, obyczaje związane z celebrowaniem tego sakramentu. I np. penitencjał francuski polecał, by w odpowiedzi kapłan razem z tym, którego spowiadał leżeli krzyżem przed ołtarzem odmawiając psalmy pokutne.
Można powiedzieć, że są dwa modele sprawowania spowiedzi. I to jest ważne. Pierwszy to był bardzo wyraźnie model sądu, w którym winny przyznawał się do winy i otrzymywał wyrok kary. Nacisk kładziono na stronę jurydyczną prawdy. Drugi model - odmienny, nazywał się medicina salutis, czyli zbawczą medycyną: chodziło bardziej o to, aby udzielić pomocy człowiekowi, który wyznaje winę i poprzez nawrócenie pragnie zmienić swoje bycie. W XVI wieku odbył się w wyniku dramatu reformacji Sobór Trydencki, który w wyniku koronnego przemyślenia przez Kościół katolicki swojej tożsamości nacisk kładł przede wszystkim na stronę jurydyczną. Ówczesna teologia zakładała, że spowiednik jest sędzią, który ma powinność by sądzić. Najpierw ustalić, jaka była prawda materialna, potem osądzić, nałożyć pokutę. I to do dziś w dużym stopniu w praktyce wyznacza praktykę sprawowania tego sakramentu. Ten nacisk może być bardzo spłycający całe zagadnienie.
Chcę zilustrować to opowieścią o pewnym dżentelmenie, który zabił swojego ojca, przestraszył się, uciekł do Anglii, ale ciążyło to na nim strasznie, poszedł do księdza anglikańskiego, wyznaje Bogu ten grzech. - Proszę na policję się zgłosić, tutaj się nie zajmujemy mordercami. Wrócił do Polski, jedzie przez Niemcy, patrzy, stoi kościół protestancki. Podchodzi, mówi: mein Fater, zabiłem ojca. - Synu, wierz, wierz, Jezus umarł za wszystkich, i za ciebie też, twoja wina jest zgładzona. Tak uczciwie go pocieszał, ale psychicznie niewiele mu to pomogło. Dojeżdża do Polski, kościółek zaraz za granicą, klęka, ksiądz akurat spowiada. Mówi: -Ojcze, grzech straszny popełniłem, zabiłem własnego ojca. - Ile razy?
W gruncie rzeczy to bardzo smutne. Bardzo ważne jest, aby współczesny kościół coraz bardziej odkrywał sakrament pojednania jako właśnie tę zbawczą medycynę, która dąży do wyleczenia, ocalenia. Ważny jest opis tego wydarzenia, które jest pojednaniem jako wydarzenia religijnego. Ważne jest, żeby terapeuta zdawał sobie sprawę, o co chodzi wierzącemu katolikowi w momencie, gdy podaje się tej próbnej procedurze. Oczywiście w tym względzie niesłychanie istotny jest i ważny obraz Boga. Niewątpliwie ten jurydyczny styl sprawowania sakramentu pojednania był bardzo związany z obrazem Boga srogiego, który jest przede wszystkim sędzią. "A kiedy Ojciec rozgniewany siecze" - jak mówi tradycyjna polska, polsko- katolicka pieśń - "szczęśliwy, kto się do Matki uciecze". Szczególnie gdy ta Matka - Żydówka.
Bardzo ważne więc jest odejście od tego "modelu strachu". Prof. Delumelau, znakomity historyk francuski, bardzo dużo mówi o strategii strachu stosowanej w duszpasterstwie, te kazania o diable w Pabianicach. Bardzo ważną rzeczą jest uświadomienie sobie przez nas wszystkich kim jest sędzia, to jest Jezus. Jedyna twarz, w której widać Boga. Boga nigdy nikt nie widział. Ale Jezus powiedział: Kto widzi mnie, widzi Ojca. Kto mnie sądzi, to jest sąd, który kończy się egzekucją sędziego. Bo jesteśmy tutaj w samym sercu tajemnicy odkupienia. Bóg przyszedł na świat, aby przeprowadzić sąd, a to bardzo dziwny sąd. W procesie odkrywania własnej ułomności, winy, ważne żebyśmy sobie uświadomili, że sąd kończy się egzekucją sędziego a nie zbrodniarza. Sąd ma na celu ocalenie tego, który uświadomił sobie ułomną prawdę o sobie.
W pismach założycielskich chrześcijaństwa, czyli Nowym Testamencie mowa jest, św. Paweł o tym pisze, czyńcie prawdę z miłością. Sama prawda, bez miłości może zabić. Miłość bez prawdy staje się czułostkową glebą. Czyńcie prawdę z miłością. Prawdy przecież my sami często używamy jako argumentu przeciwko drugiemu. Najczęściej jak się małżonkowie pokłócą, to mówią sobie prawdę. Tylko po co? Po to, żeby zniszczyć, żeby zadać ból. Sakrament pojednania ma być takim stanięciem w prawdzie, ale wobec miłości. Proces tej przemiany, tej metamorfozy, tej odmiany mojego myślenia, zaczyna się od rachunku sumienia. Oczywiście budzi to złe skojarzenia, zwłaszcza słowo rachunek, które ma księgowe odniesienia. A można mówić obrachunek, obrachunek z samym sobą. Przypominam co mówiliśmy o sumieniu: nie masz ścigać twego poczucia winy, masz rozumnie, mądrze rozeznać się w twojej sytuacji etycznej, które czyniłeś, w krzywdzie, którą zadałeś i osądzić swoje czyny. Ale nie chodzi tylko o rozpatrywanie, chodzi o podjęcie stanowiska, podjęcie decyzji. Podjęcie też odpowiedzialności. Teraz to taki uzus językowy jest fajny: się kradnie, się pije. Mówię: kto? Się pali, się robi. I co, i się spowiada? Konkretnie powiedz: ja. Ja to uczyniłem. To jest prawda. Stanąć wobec prawdy.
Fryderyk Nietzsche twierdził, że to kapłani, księża wymyślili wolną wolę, aby obarczyć ludzi odpowiedzialnością. Religia jest dziełem księży... bardzo trafna uwaga, tym bardziej że wiemy, że kolej wymyślili kolejarze. Więc tutaj niewątpliwie chyba zdajemy sobie sprawę, że podjęcie odpowiedzialności wobec swojego własnego sumienia jest czymś bardzo istotnym i ważnym. Ten rachunek sumienia: stanąć w prawdzie. Dalej jak nas uczyli w katechizmie - żal za grzechy. Żal za grzechy, oczywiście, to nie jest coś, co ma przebiegać w sferze emocji. Ale gdy przygotowywałem ten wykład, to parę razy przeczytałem sobie z Pasji św. Jana - Sebastiana Bacha taki niezwykły fragment, kiedy to Bach opowiada jak Pan odwrócił się, spojrzał na Piotra i Piotr zapłakał. Przepiękne. To inny rodzaj płaczu. To nie sentymentalne pochlipywanie, tylko spojrzał mu w oczy, i jak ten Piotr zobaczył, co zrobił, że skrzywdził Pana, który jest bezbronny, i w tym sensie - żal, zrobiłem krzywdę. Żal, którym jest jasna świadomość tego, że nie mogłem sobie dać przebaczenia. To intuicja, że przebaczenie musi do mnie przyjść, nie ja mam sobie przebaczyć, tylko musi do mnie przyjść. Piękny jest fragment "Fedona" u Platona, gdzie Sokrates opowiada, że niektórzy, którzy muszą cierpieć, za świat, za czyny, które popełnili, dostąpią odpuszczenia, jeżeli odpuści im ten, którego skrzywdzili. To pewna koncepcja czyśćca. Tak długo będziesz w czyśćcu siedzieć, aż ci przebaczy ten, którego skrzywdziłeś.
A ja mam taką heretycką koncepcję czyśćca; wedle mojego przekonania w czyśćcu dostaniemy to wszystko, co nam przeszkadzało w drodze do Pana Boga. Alkoholik będzie miał do dyspozycji parę gorzelni, seksoholik - nie muszę opowiadać, co będzie miał, taki cudowny aparat do symulowania ...
Ale wracamy do tego żalu. To, co najważniejsze, z przebaczeniem jest jak z innymi wielkimi sprawami w życiu. Przychodzą do nas jako dar. Miłości nie kupisz, przyjaźni nie kupisz. Przebaczenia nie kupisz. To musi przyjść jako dar, od kogoś, kto kocha. Ale to zobowiązuje. Stąd mocne postanowienie poprawy. "A chciałabym". Jak to - chciałabym czy chcę? Rozważanie nie w trybie przypuszczającym. Każdy chciałby być lepszy, natomiast właśnie co zrobić, żeby ... Z początkiem każdego nawrócenia jest tak jak w opowieści o synu marnotrawnym. Zastanowił się nad sobą. Wszedł w siebie, podjął decyzję. Mocne postanowienie poprawy to jest decyzja. Mówi się czasami, że wszystko by się dało załatwić, gdyby była decyzja polityczna. Znaczy, żeby wiedzieli, o co chodzi. Mocne postanowienie poprawy to jest wiedzieć, o co chodzi w moim życiu. Czy wiesz o co chodzi, czy nie. Czy w związku z tym jest w tobie to mocne postanowienie. Skoro mówi się o spowiedzi - to trzeba to powiedzieć - często niewydolność, nieskuteczność naszych spowiedzi polega na tym, że my siedzimy okrakiem na naszej decyzji. Jedną nogą tu, drugą tu, i dlatego nic się nie dzieje, nie ma żadnej poprawy. Wyznanie, czyli spowiedź. Dlaczego pomiędzy Bogiem a mną staje drugi człowiek? Racja teologiczna - komu grzechy odpuścimy są mu odpuszczone. Racja druga - żaden grzech nie jest grzechem prywatnym. Każdy jest publiczny. Bowiem każdy grzech odbija się w drugim człowieku jakąś raną. My ranimy innych naszymi grzechami. Stąd to jest to głębokie związanie nas we wspólnocie Kościoła i na dobre i na złe. I jeżeli rozumiemy, czym jest tajemnica wspólnoty Kościoła, że nie jest to tylko zakład świadczący usługi religijne w szerokim zakresie, a publiczność przechodzi aby doznawać tych usług. Jeżeli to jest moja wspólnota życia, to ja ranię też i innych. I dlatego ponieważ ranię też tę międzyludzką przestrzeń, poprzez którą przychodzi Boże światło i Boża moc, też i to przebaczenie musi przejść przez tę przestrzeń ludzkiej wspólnoty jaką jest właśnie Kościół. Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone. Z punktu widzenia oczywiście przeżyć penitenta, ale weźcie pod uwagę spowiednika, to jest trudny moment.
Spowiadam 30 parę lat, ktoś szepcze - niemało. Bałem się, bardzo się bałem przed spowiedzią. Bałem się, że będę siedział pod jakimś rynsztokiem ludzkich grzechów i świństw. I mogę to z całą otwartością mogę wam wyznać, że bałem się tak jak lekarz. Nie, moje doświadczenie jest nie grzeszności, tylko doświadczenie ludzkiej biedy. Podstawowe doświadczenie jest takie: ludzie są dobrzy, a grzechy są cholernie nudne. Siedzisz tak dwie godziny. Simone White powiedziała, że kłamstwo literatury polega na tym, że to, co złe w literaturze wydaje się interesujące, człowiek w sztuce interesujące i ciekawe, a co dobre jest nudne. A w życiu jest odwrotnie. I tego doświadczam naprawdę. Prawdy, wielkiej prawdy. No mój Boże, ten cudowny mężczyzna po pięćdziesiątce który miał przygodę na delegacji. Co za szczyt wyrafinowanego pomysłu. I mniej więcej tak wyglądamy, jak tak popatrzeć. Oczywiście, ludzie czynią zło, tylko zło nie ma dojścia do samego rdzenia człowieczeństwa i dlatego nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bogu muszę sądzić czyny, nie wolno sądzić człowieka. Słusznie powiedziane - słabość zła polega na tym, że zło musi udawać dobro, żeby nas kusić. Bo człowiek na samo zło nie pójdzie. Dopiero jak tu mu się coś przestawi i pomyli, zło, że to jest właśnie dobro. I muszę powiedzieć, że dla spowiednika to też jest ważna rzecz.Ojciec Piotr Rostworowski, wspaniały Benedyktyn, kameduła, doświadczony, powiedział mi: tak siedzisz - in persona Christi - to znaczy w osobie Chrystusa, w miejscu Chrystusa to pamiętaj co Chrystus zrobił z naszymi grzechami, wziął je na Krzyż. A ty masz pokutę. To jest bardzo fundamentalna sprawa. Bowiem wtedy będąc surowy w ocenie grzechów jesteś bardzo delikatny i łagodny w stosunku do człowieka. Szczególnie w tak trudnych relacjach, gdzie ten człowiek jest bardzo bezbronny. I to jest chyba taki bardzo praktyczny sposób na to, żeby sakrament pojednania był sakramentem rzeczywiście pojednania i medycyny zbawczej.
No i wreszcie bardzo ważna rzecz - zadośćuczynienie. Zawsze przypominam sobie opowieść Tuwima, który pokazując swoją podręczną biblioteczkę powiada przyjaciołom: - To są książki pożyczone na słowo honoru, te bez słowa honoru, a tutaj to moje. Więc prosta sprawa - oddać książki. Nie wystarczy się wyspowiadać się z tego, że nie oddałeś książki, ale trzeba ją oddać. Nieraz jest to moment nie do naprawienia np. wszystkie słowa, które się nieopatrznie powiedziało, to bardzo to niebezpieczne i bardzo złe. Jaka jest relacja, by porozmawiać z jakimkolwiek praktykującym terapeutą, potrafi wyliczyć bardzo wiele wypadków, w których przychodzili ludzie do niego poranieni, czyli ta spowiedź może mieć czasem przebieg nerwicogenny. Religia jest miejscem szczególnie bezbronnym na różne złe działania. Z tym, że trzeba tutaj spojrzeć w to wszystko głębiej i nie chodzi o łatwe przystosowywanie się do tzw. współczesności. Uważam za bardzo pożyteczną sprawę, że w Polsce zachowaliśmy obyczaj ósmej spowiedzi, czyli tej osobistej. W wielu kościołach zbyt łatwo odpuszczono to, co jest bardzo ważne, z tym że trzeba zwrócić uwagę, żeby to nie było tylko rytualne oczyszczanie się. Tylko żeby to był element pracy z sobą przed Bogiem, żeby moja religijność owocowała w życiu, nie tylko moim osobistym, ale też rodzinnym i publicznym wręcz. Trzeba udrożnić, żeby to było rzeczywiście coś, co bardzo pomaga rozwijać. Może się bowiem zdarzyć, że nieroztropny spowiednik nie rozpozna skrupulata, który ma postać nerwicy i wyśle go do piekła, i ten już się nadaje tylko na kliniczne leczenie. Ale może się też zdarzyć w drugą stronę - ktoś niezbyt wprawny czy delikatny terapeuta nie rozpozna autentycznego problemu egzystencjalnego, który ma człowiek i nie będzie, nie nawiąże się żadna egzystencjalna komunikacja, by posłużyć się tym językiem Jaspersowskim, tylko taka próba zaklepania ad hoc i rozładowania jakiegoś napięcia bez sensu.
Myślę, że istnieje powinność współpracy pomiędzy terapeutą a duszpasterzem przy zachowaniu świadomości odrębności. Są dwie różne rzeczy: psychoterapia, choćby ją uprawiał bardzo wierzący i praktykujący katolik - nie powinna być miejscem ewangelizacji, takie jest moje zdanie. W każdym razie bezpośrednio w procesie terapeutycznym. Natomiast ksiądz nie powinien po dyletancku wpychać paluchów w cudze powikłania i emocje. On się na tym nie zna. I nie powinien po dyletancku uprawiać takiej psychoterapii. Terapeuta gdy rozpozna, że istotny problem egzystencjalny klienta, to właśnie jest problem duchowy, powinien odesłać do kogoś z tej tradycji religijnej, w której ktoś uczestniczy - katolika skierować do księdza, choćby sam był buddystą. Nie można mieszać tych dwóch działań, bo pomieszanie ich byłoby bardzo niebezpieczne. Bardzo niebezpieczne jest też, jeżeli terapeuta próbuje budować swoją własną aksjologię, czyli teorię wartości i buduje jakiś religiopodobny światopogląd, i tworzy jakąś namiastkę duchowego kultu. W epoce new age'u bardzo dużo takich spraw możemy obserwować. To jest ze szkodą dla całej terapii i ze szkodą dla ludzi. Musimy o jednym pamiętać - najważniejszą troską i duszpasterza i terapeuty powinien być przede wszystkim człowiek, ten oto cierpiący czy właśnie grzeszny. W czym ma mu pomóc terapeuta - w osiągnięciu dojrzałości. Dojrzałości emocjonalnej przez wzmocnienie ego i dojrzałości duchowej, która polega na przekroczeniu ego. Wtedy rzeczywiście człowiek dochodzi do swej dojrzałości.
Dziękuję państwu za uwagę.
w grudniu 2003
[powrót]
|