Jakub Gonciarz OP

Wykład I - Gdzie Boga można spotkać i jakie warunki trzeba spełnić.



Na początek - kilka słów odnoszących się do tytułu. Nie było celem sięganie tylko do metafor - nie wiadomo po co. Sformułowanie to zostało zaczerpnięte z listu Ojca Świętego. "Wypłynięcie na głębię", odnajdujemy w liście Ojca Świętego, wprowadzającym w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa, pokazującym to, co jest najważniejsze dla Kościoła, dla chrześcijan obecnego czasu. I oczywiście to "wypłynięcie na głębię" zostało zaczerpnięte z ewangelii św. Łukasza. Tam było to zaproszenie dla uczniów Jezusa, żeby jeszcze raz zdecydowali się zarzucić sieci. Wypłynęli na głębię i połów okazał się niesłychanie obfity. W naszych modyfikacjach tego tematu i kolejnych punktów ten wątek rybacki został bardziej zamieniony przez wątek żeglarski, ale myślę, że po to, żeby podkreślić bardziej drogę, którą trzeba przebyć, czas, który jest potrzebny do tego, żeby na głębię wypłynąć. To jako słowo wstępu i wyjaśnienie tematu.

Pierwszy wykład, skoro mamy mówić o duchowości, warto zacząć od określenia, czym ta duchowość jest. Spróbuję zdefiniować to pojęcie, bo w dzisiejszych czasach słowo duchowość jest obecne w bardzo różnych sytuacjach, w bardzo różnych kontekstach, często różnych od tych, które mogą się od razu kojarzyć z chrześcijaństwem i z naszą wiarą, z relacją z Bogiem. W naszej wierze mamy duchowość chrześcijańską - możemy ją rozdzielić na duchowość kapłańską, duchowość zakonną, duchowość małżeńską, ale także możemy to słowo znaleźć w kontekstach, sytuacjach, które z chrześcijaństwem nie mają bezpośrednio wiele wspólnego, jak np.: duchowość hinduska czy też, w innych złożeniach, np.: duchowość feministyczna, duchowość wolności czy też w końcu duchowość komputerów. Myślę, że różnorodność zastosowania tego słowa pokazuje, że rzeczywiście w przeróżny sposób można je definiować.

Ja chciałbym zwrócić uwagę na trzy najczęściej występujące określenia czy definicje tego słowa, to, co się pod tym słowem rozumie. - Pierwsze, najczęściej rzucające się skojarzenie do głowy, to jest to, że jeżeli patrzymy na siebie samych, jeżeli patrzymy na człowieka, to dosyć tradycyjnie jesteśmy w stanie zauważyć w sobie ten wymiar, który byśmy nazwali wymiarem cielesnym, materialnym. Nasze ciało, ale także cały wymiar duchowy to, co odróżnia nas od zwierząt, to, co uzdalnia nas do jakiejś refleksji, do zajmowania się pojęciami abstrakcyjnymi, to, co pozwala nam podejmować wolne wybory to jest wymiar ludzkiego ducha. Jest to dziedzina obroniła się, która przy różnych próbach wykluczenia tego elementu duchowego w człowieku, została. Doświadczenie pokazało, że jednak oprócz samego ciała wymiar duchowy w człowieku jest i od tego słowa można wydobywać nazwę duchowość.

A więc to wszystko, co jest w jakiś sposób związane z wymiarem niematerialnym człowieka, z wymiarem właśnie związanym z duchem, z duszą i przyglądając się chociażby różnym religiom, myślę, że możemy tutaj odnaleźć wspólną płaszczyznę, bo w tych różnych religiach można mówić o doświadczeniu religijnym, o jakimś zaangażowaniu duchowym, o, w pewnym sensie, mistykach, którzy są obecni także w innych tradycjach religijnych. Jest jakieś poszukiwanie szczęścia, poszukiwanie wieczności, jest pragnienie przekroczenia tego, co tymczasowe, co związane jest bardzo wyraźnie z naszym ciałem, z naszą przemijalnością. I w tym znaczeniu to słowo może występować w odniesieniu do wszystkich religii, do wspólnego poszukiwania doświadczenia religijnego, do tego pragnienia szczęścia, pragnienia wieczności, które możemy odnaleźć jako podstawowe wpisane w serce człowieka. Badaniem duchowości na tym poziomie przede wszystkim zajmują się takie nauki jak: religioznawstwo, psychologia religii, filozofia religii, socjologia religii. Czyli nauki obecne na Uniwersytetach, nauki, w które są zaangażowani naukowcy, poważnie traktujący przejawy religijności, przejawy wymiaru duchowego widziane z zewnątrz.

- Drugie skojarzenie, które przychodzi z tą nazwą nie tyle odnosi się do wymiaru ludzkiego (do ludzkiej duszy), ale bardziej jest dostępne w kontekście chrześcijańskim, gdzie zwracamy uwagę na Ducha Świętego. Duchowość - słowo wywodzące się od Ducha Świętego, czyli można byłoby określić to jako pewnego rodzaju jakość życia. Życie, które jest prowadzone pod wpływem Ducha Świętego. Doświadczenie konkretnej rzeczywistości ścisłej więzi z Duchem Świętym, ścisłego prowadzenia z Jego strony. Doświadczenie, które pozwala rozpoznać chrześcijanom to, co jest dobre. I nie tylko pokazuje, co warto czynić, ale także Duch Święty przychodzi z mocą do wykonania tego, co zostało rozpoznane jako dobre. To rozumienie duchowości zawęża bardzo mocno znaczenie tego słowa, ponieważ staje się ono dostępne na gruncie chrześcijańskim, tj. tu gdzie możemy poznać Ducha Świętego, gdzie możemy Ducha Świętego przyjąć. Moment, kiedy zaczyna zamieszkiwać w ludzkim sercu, to jest moment chrztu. Duch Święty dawany jest już w momencie chrztu św. Dlatego można mówić o duchowości w odniesieniu do każdego człowieka, który chrzest przyjął. I z drugiej strony można by pewnie dodać, że ogromne zamieszanie z duchowością zaczyna się w tym momencie, kiedy dar Ducha Świętego jest przez człowieka odrzucony, gdy człowiek odwraca się od Boga, gdy chrześcijanin rezygnuje z tego daru, który otrzymał na chrzcie, wkracza w grzech ciężki, śmiertelny. Oznacza to, że zabija obecność Ducha Świętego w swoim życiu. W tym momencie można powiedzieć, że kończy się rzeczywistość duchowości w rozumieniu chrześcijańskim. Duchowością w tym znaczeniu zajmują się również te nauki, o których wspomniałem: religioznawstwo, psychologia religii, filozofia, socjologia. Ale główną dziedziną, która zajmuje się duchowością w tym rozumieniu, jest teologia, bo chodzi bezpośrednio o poznanie Boga i rozpoznanie całej rzeczywistości w odniesieniu do Boga.

- I kolejne, trzecie, znaczenie tego słowa duchowość, które jest jakby konsekwencją tego, co przed chwilą mówiłem to pewnego rodzaju uogólnienie. Ktoś kto szczególnie doświadczył prowadzenia Ducha Świętego próbuje uogólnić swoje doświadczenie, próbuje uogólnić zasady swojego życia i w ten sposób powstają różne duchowości, różne szkoły. Jakby w tym kontekście możemy mówić o duchowości benedyktyńskiej, ignacjańskiej, karmelitańskiej, o przeróżnych innych duchowościach także, nie tylko w odniesieniu do poszczególnych zakonów, ale i też poszczególnych stanów życia - myślę duchowość małżeńska, duchowość kapłańska czy duchowość zakonna, bo to też może wyznaczać inne nieco sposoby obecności Ducha Świętego w życiu chrześcijanina, w zależności od tego jaką drogą swojego życia idzie. Duchowość, jeżeli jeszcze zajmujemy się tym słowem tak teoretycznie, właściwie dopiero w ciągu ostatnich dwóch wieków stała się taką szczególniejszą dziedziną badań. Wcześniej wystarczała ogólnie teologia. Potem ona się rozdzieliła na teologię dogmatyczną i moralną. Dopiero w połowie XVIII wieku pojawiła się oddzielna dziedzina - duchowość. Niektórzy komentatorzy mówią, że to zaczęło się w momencie, kiedy teologowie przestali wierzyć, a przynajmniej ich wiara przestała być żywa. Zaczęli oni wymyślać różne teorie, gdy nie mieli odniesienia do żywego Boga. Dlatego, żeby ratować cokolwiek z teologii, trzeba było zająć się duchowością.

Po tych wstępnych uwagach o duchowości chciałbym przejść do pierwszego pytania o to, gdzie Boga można spotkać, jakie warunki trzeba spełnić. Zacznę od cytatu z książki ojca Jana Andrzeja Kłoczowskiego, który, nie tak dawno, był również obecny na Szkole Wiary. Wydał on książkę - rzekę. Wywiad z ojcem Joachimem Badenim. Tytuł: "Boskie oko". Tam można spotkać taką wypowiedź: "...Pewna pani spytała się dzieci chrześcijańskich i hinduskich, gdzie mieszka Bóg. W niebie - odpowiedziały dzieci chrześcijańskie. W sercu wskazały dzieci hinduskie. A ja powiadam, mówi ojciec Jan, że ani tu ani tam lecz w twarzy drugiego człowieka". Jest to piękne określenie. Myślę, że z t podejściem poetyckim i duszpasterskim. Natomiast nie wchodząc w wielką polemikę z moim profesorem, myślę, że każda z tych odpowiedzi, która padła, jest odpowiedzią prawdziwą, bo przyjęcie tego, że Bóg mieszka w niebie przypomina niesłychanie istotną prawdę, że Bóg rzeczywiście przekracza to wszystko co człowiek jest w stanie ogarnąć swoim rozumem, swoimi możliwościami intelektualnymi, że rzeczywiście można powiedzieć: Bóg jest Bogiem. Bóg jest kimś kto istnieje wiecznie, kto jest nieskończony, wszechmocny, kto jest najdoskonalszy, kto jest święty. Bardzo często o tym zapominamy, że właściwie my Panu Bogu do szczęścia nie jesteśmy potrzebni. Cały świat nie dodaje nic do jego doskonałości, że On rzeczywiście sam w swojej istocie jest dla człowieka zupełnie niedostępny, że jest kimś zupełnie niepoznawalnym. W Starym Testamencie próbowano to jakoś wytłumaczyć w ten sposób, że nikt Boga nie może zobaczyć, bo gdyby Go zobaczył, to by umarł. Tak wielka jest doskonałość Boga. O tym często zapominamy. Może mamy w pamięci różne obrazki staruszka z brodą i zatrzymujemy się na tym z myślą, że to jest pewnie ktoś taki. Przypomnienie, że Bóg jest w niebie, przypomnienie jego transcendencji, tego, że rzeczywiście przekracza nas we wszystkimi, że jest dla nas zupełnie niedostępny w swojej istocie, jest kimś niesłychanie ważnym - pozwala zrozumieć, że takiego Boga człowiek o własnych siłach nie jest w stanie nigdy spotkać, nie jest w stanie nigdy poznać, nie jest w stanie nigdy ogarnąć. "Bóg mieszka w twarzy drugiego człowieka". W swej niepojętej zupełnie bezinteresowności Bóg zapragnął stworzyć świat i człowieka. I ponieważ całe stworzenie jest dziełem Boga, więc On jako autor jest w pewien sposób obecny w całym stworzeniu. On jest tym, który podtrzymuje cały ten świat w istnieniu. To nie jest tak, że gdzieś tam dawno temu świat został stworzony i Pan Bóg przestał się interesować jakby już świat przestał być od niego zależny. W każdej chwili Bóg podtrzymuje ten świat w istnieniu. W każdej chwili Bóg pamiętając chociażby o nas tu obecnych sprawia, że jeszcze jesteśmy, a nie znikamy. To dzięki niemu jesteśmy podtrzymywani w istnieniu, że skoro zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo, to rzeczywiście wpatrując się w drugiego człowieka możemy rozpoznać coś z tajemnicy Boga. Wpatrując się w dzieło stworzenia możemy próbować rozpoznawać, kim Bóg jest, możemy Go w pewien sposób poznać, spotkać w jego dziełach. To jest dostępne nie tylko dla chrześcijan, to jest dostępne dla każdego człowieka, niezależnie od jego tradycji, od kultury, w której się wychował, religii w której wzrastał. Ten poziom poznania, spotkania Boga jest dostępny każdemu człowiekowi. I w końcu to słowo "Bóg mieszka w sercu człowieka". To, co brzmi jako piękna metafora w ustach dzieci hinduskich, przynajmniej w ujęciu ojca Jana, w doświadczeniu chrześcijanina, jest rzeczywistością. To nie jest już tylko metafora, to nie jest tylko piękne poetyckie ujęcie, ale w życiu chrześcijanina to jest rzeczywistość. Bóg mieszka w sercu człowieka. Łaska chrztu świętego nie tylko wydobywa człowieka z jego grzechu pierworodnego, czy z każdego innego grzechu, ale rzeczywiście Duch Święty zaczyna zamieszkiwać w sercu człowieka ochrzczonego. Jest tam obecny rzeczywiście. A skoro jest jedna Osoba Boska - Duch Święty, to w takim razie można z całą pewnością zakładać, że także jest obecny Ojciec i Syn. To, co może się wydawać w niektórych ujęciach określeniem poetyckim, metaforycznym, w życiu chrześcijanina staje się faktem. To jest rzeczywistość, w której mamy jako chrześcijanie możliwość uczestniczenia. Duch Święty rzeczywiście jest dawany w sakramencie chrztu. Przede wszystkim po to, aby uzdolnić człowieka do rozpoznania w Bogu swojego kochającego Ojca, w Jezusie swego brata, w Duchu swego uświęciciela i źródło mocy.

I myślę, że w tej perspektywie można zauważyć pierwszy warunek do tego, żeby Boga można było spotkać. To jest łaska Ducha Świętego, to jest przyjęcie tego Ducha. To się dokonuje przez sakrament chrztu, to jest normalny sposób przybywania Ducha Świętego do ludzkiego serca, ale w takim razie także w konsekwencji to jest troska o to, żeby łaska chrztu świętego przez całe życie chrześcijanina nie została w tym sercu zabita, nie została z tego serca wyrzucona. Jak wspomniałem, grzech śmiertelny jest tym krokiem, który podejmuje człowiek tą decyzją, która zabija obecność Ducha Świętego w sercu człowieka ochrzczonego. Zatem jeżeli ktoś pragnie rzeczywiście spotkać Boga, jeżeli ktoś pragnie rzeczywiście przebywać w jego obecności, to pierwszy podstawowy warunek: troska o to, żeby łaska chrztu była w nim cały czas żywa, przechowywana, nieniszczona. Można by po tych słowach odnieść takie wrażenie, że sprawa chrztu świętego załatwia wszystkie problemy. Jest to forma jakiejś metody, żeby Boga poznać, Boga złapać, Boga ogarnąć, Boga uchwycić. Całe szczęście tak nie jest. Nie wystarczy tylko sam chrzest, ponieważ w tej relacji między Bogiem a człowiekiem nic nie dzieje się w sposób automatyczny. Jest to relacja osób. Zatem dokonuje się ona z uszanowaniem wolności obu stron, zarówno wolności Boga jak i wolności człowieka. Dlatego nie ma tutaj miejsca na żadne automatyczne działanie, na żadną metodę, która zawsze stu procentowo jest skuteczna.

Drugim elementem do tego, żeby spotkanie Boga było możliwe, jest wiara człowieka w początkach chrześcijaństwa oraz teraz osób dorosłych. Jest ono warunkiem udzielenia chrztu. Najpierw w sercu musi pojawić się wiara, najpierw musi być decyzja wiary, żeby sakrament był udzielony. Po wprowadzeniu praktyki chrztu dzieci, która ma wielki sens, to decyzja wynikająca z wiary w Boga została przesunięta i tak na później. Najpierw jest udzielany chrzest, a dopiero potem liczy się na to, że zostanie podjęta decyzja wiary. Właściwie od podjęcia tej decyzji zależy owocność sakramentu chrztu.

Skoro jesteśmy na spotkaniu w szkole wiary, to myślę, że warto w takim razie na chwilę nad samym tematem wiary się zatrzymać. Jeżeli popatrzymy na różne opisy z ewangelii, możemy spotkać bardzo wiele sytuacji, w których konkretne osoby, które spotykają Jezusa są zaproszone do tego, żeby w Niego uwierzyły. Jednym z lepszych, bardziej rozbudowanych opisów tego, o co by chodziło w uwierzeniu w Jezusa możemy odnaleźć w ewangelii św. Jana, w rozdz. 6. Zaczyna się ten rozdział od opisu rozmnożenia chleba. Potem Jezus zostawia tłum, a sam z Apostołami, przedostaje się na drugą stronę jeziora. Tam jest poszukiwany przez ludzi. Tłumy biegną, żeby znowu Jezusa spotkać, próbują dostać się do Niego. Jezus zaczyna dosyć prowokacyjnie rozmowę z nimi, bo mówi: "Nie szukacie mnie dlatego, że widzieliście znaki, (o. Gonciarz: czyli dlatego, że uwierzyliście), ale dlatego, że jedliście do sytości." Zaczyna się długa rozmowa, dialog Jezusa z tłumem. Jezus próbuje wprowadzić tych, którzy byli uczestnikami cudu rozmnożenia chleba. Próbuje ich wprowadzić w tajemnicę Eucharystii. Zaczyna mówić o pokarmie, który daje życie wieczne, o pokarmie, który zstępuje z nieba, o pokarmie, który pochodzi od Boga i zaczyna mówić słowa coraz trudniejsze. Mówi, że Jego ciało jest prawdziwym pokarmem a Jego krew jest prawdziwym napojem. I warunkiem do tego, żeby mieć życie w sobie jest karmienie się jego ciałem i jego krwią. Słowa te były na tyle trudne dla słuchaczy, że wielu powiedziało: "trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać". I od tej pory wielu od Jezusa odstąpiło. Jezus wówczas zadaje pytanie Piotrowi i innym uczniom: "Czy i wy chcecie odejść". Pytanie o ich decyzje. Co zrobią w tej konkretnej sytuacji wobec słów, które Jezus wypowiedział, wobec znaków, które uczynił. Piotr odpowiada: "Panie Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy poznali i uwierzyli, że jesteś Świętym Boga". Poznaliśmy i uwierzyliśmy. Znali Go dokładnie z innej strony - z codziennego przebywania. Powstawały relacje przyjaźni. Razem pracowali, razem spożywali posiłki, razem robili mnóstwo rzeczy. Dokładnie znali znajomych, krewnych i Matkę Jezusa, pewnie znali też historię Jego życia, skąd przychodzi i jak to wszystko wyglądało w Jego dzieciństwie. Znali Go jako syna Maryi. Ale spróbowali uwierzyć, że jest jeszcze wymiar, który nie jest dostępny tylko do poznania rozumowego, że te słowa, które Jezus wypowiadał, mimo że brzmią właściwie w sposób szalony - daje swoje ciało do jedzenia - słowa mogą mieć jakiś sens, że skoro wypowiada je ktoś taki jak Jezus, to znaczy spróbowali uwierzyć, że te słowa nie są szaleństwem, ale, że rzeczywiście są słowem prawdy. I być może nie rozumieją tych słów w tym momencie i nie potrafią jakoś sobie wytłumaczyć tego, co Jezus mówi, ale wierzą, że Jezus wie, co mówi, że rzeczywiście musi to być jakoś poukładane, że może za jakiś czas Jezus im wyjaśni więcej. Poznali rozumowo, usłyszeli słowo, ale także uwierzyli i dlatego przy Jezusie zostali. Nastąpiła decyzja wiary, wyjścia z porządku dostępnego dla rozumu w przestrzeń, która jest dostępna właściwie tylko wtedy, gdy człowiek zgodzi się na niewiadomą, na pewnego rodzaju niepewność na to, co przekracza możliwości naszego rozumu. I nie tyle jest to przeciwne rozumowi, co można powiedzieć wkracza na poziom wyższy niż rozum, jest w stanie wyjaśnić, ogarnąć. I ta wiara Piotra, jak widzimy dalej, zmienia całe jego życie. On zostawia miejsce swojej pracy, zostawia swoich bliskich, zajmuje się rzeczami, które ewidentnie pokazują, że uwierzył słowu Jezusa. Dalej Mu towarzyszy, mimo że to słowo, które usłyszał nie było dla niego do końca zrozumiałe w tamtym momencie. Taka wiara jest podstawą podejmowanych decyzji przez Piotra. Bywały chwile zwątpienia, ale wiara w Niego przynaglała Piotra do tego, żeby od razu spróbował swoją więź z Jezusem odbudować. Sprowadzając to na nasze doświadczenie, na naszą praktykę codzienności, dosyć często można spotkać ludzi którzy bez problemu mogą powiedzieć, że wierzą w Boga. Jest to stosunkowo powszechne zdanie. Jeżeli są robione różne badania, to osób deklarujących się w Polsce jest dziewięćdziesiąt parę procent. I można przyjąć, że rzeczywiście uznaje te dziewięćdziesiąt parę procent przynajmniej to, że istnieje byt doskonały, absolutny, ktoś kto dał początek temu wszystkiemu, ktoś dzięki któremu to wszystko, co jest wokół istnieje, kogo można przekupić przez dobre postępowanie, zasłużyć na jego względy ale także można właściwie dużo rzeczy podejmować na własną rękę, bo w sumie ten Bóg gdzieś jest bardzo daleko i jeżeli jest to nie koniecznie musi w tym momencie zwracać na mnie uwagę. O takiej wierze pisze Apostoł Jakub, że złe duchy też wierzą i drżą. Można by nazwać taką wiarę "wiarą złych duchów". One też wierzą dokładnie w to, że Bóg istnieje natomiast w bardzo niewielki, a przynajmniej nie w pozytywny sposób wpływa to na ich postawę. Taka wiara jest wiarą, która nie pozwala spotkać Żywego Boga i można powiedzieć, że jakby sprawdzianem tego, jaka to jest wiara jest codzienność, konkretne decyzje, postawy, które się podejmuje. Wtedy też nie ma co dziwić statystykom. Badania wśród ludzi deklarujących się jako wierzący w Boga pokazują, że np. jeżeli chodzi o prawdy dogmatyczne, to w życie wieczne wierzy już zdecydowanie mniej, w zmartwychwstanie ciała jeszcze mniej osób. Niektóre wyniki wyraźnie schodzą poniżej 50%. I podobnie jest w odniesieniu do zasad moralnych. Jeżeli się pojawia trudny temat to bywają środowiska zdeklarowanych wierzących, które np. w 50% popierają chociażby aborcję. To jest wiara złych duchów, która nie przekłada się na codzienne postępowanie.

Wierzę w Boga to znaczy wtedy, gdy wierzę w to, co o nim uczy ewangelia. Można powiedzieć, że jest to krok dalej, krok w tę stronę, że nie tylko wierzę w istnienie jakiegoś Boga ale ten Bóg ma oblicze Jezusa Chrystusa, czyli jest dokładnie znana ewangelia. Jest znany i przyjmowany z zasad, które Jezus głosił, sposób życia, do którego On zapraszał. I to zazwyczaj owocuje w dosyć regularnej, intensywnej religijności. To się przejawia w ten sposób, że wydaje się rzeczą oczywistą niedzielna Eucharystia, wydaje się wtedy rzeczą potrzebną codzienna modlitwa. Wiele kroków, które się podejmuje jest naznaczonych nauką Jezusa, jest naznaczona tym, czym żyje Kościół w danym momencie. Jest to ewidentnie krok naprzód w porównaniu z tym, o czym mówiłem na początku. Ale bywa, że w takim podejściu brakuje żywej wiary w sytuacjach, kiedy zaczyna się coś komplikować. W sytuacjach, gdy pojawia się coś trudnego, gdy pojawia się jakaś choroba, cierpienie, tragedia, niepowodzenie, ktoś kogoś zostawił, coś się rozpadło. Wtedy Bóg staje się Bogiem złym - Bogiem, który nie pamięta. Bogiem, który zapomniał. Bogiem, który się ode mnie odwrócił. Bogiem, który mnie nie rozumie, ponieważ nie było żywego spotkania z Bogiem. Zabrakło wiary w Boga takiego jakim jest naprawdę.

Trzeci etap i można powiedzieć to, co stanowi istotę, to nie tylko wierzyć w Boga, nie tylko wierzyć w prawdy wiary zawarte w Ewangelii, zawarte w nauczaniu Kościoła, ale przede wszystkim uwierzyć w to, że rzeczywiście Bóg mnie kocha. Ten, który jest Miłością rzeczywiście z tą Miłością przychodzi do mnie, że to jest Bóg, który mnie kocha w każdej sytuacji, który z Miłości mnie stworzył z Miłości podtrzymuje moje życie, który pragnie w imię swojej miłości do mnie przemienić mnie w siebie.

Ta wiara, wiara w Miłość, wiara w to, że jest się przez Boga kochanym to jest wiara podobna do wiary piotrowej, która pozwala nawiązać żywą więź z Bogiem, która pozwala nawiązać żywą relację z Nim. Doświadczyć tego, że jest się przez Boga kochanym. Wiara ta prowadzi do doświadczenia, do tego, że Bóg jest kimś rzeczywiście żywym, jest Osobą, którą mogę spotkać. Jest Osobą, z którą mogę się zaprzyjaźnić. Jest Osobą, z którą mogę nawiązać prawdziwą relację. To, że taka wiara w tym momencie nie jest potrzebna do tego, żeby chrzest został udzielony, bo chrzest jest udzielany dziecku, zakłada pewnie to, że pojawia się dopiero w miarę naszego dorastania. I nic dziwnego, że to dopiero może po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach swojego życia człowiek w pewnym momencie zaczyna dopiero odkrywać to, że można wejść na ten poziom relacji z Bogiem, że nie jest to tylko czysta formalność, nie jest to tylko zbiór obrzędów, jakiś zwyczaj, który się pielęgnuje, ale jest to prawdziwa relacja. I to, że nie przychodzi to od razu, pokazują także świadectwa świętych, ich życie. Chociażby można to odnaleźć w pismach Teresy od Dzieciątka Jezus. Ona w swoich rękopisach autobiograficznych wspomina coś takiego: na początku mojego życia duchowego mniej więcej w wieku trzynastu -czternastu lat (warto przy tym mieć w pamięci to, że przecież dostała ona bardzo dobre wychowanie religijne, chrześcijańskie, gorliwie się modliła, wcześniej, przystępowała do sakramentów, otrzymała też nadzwyczajne łaski - w czasie uroczystej Komunii św. została cudownie uzdrowiona), ale to było jeszcze cały czas jakby życie w tym, co robili jej najbliżsi. To było cały czas jeszcze naśladowanie swoich rodziców i swojego rodzeństwa jakby brakowało osobistej decyzji. I dlatego dla niej to wielkie szczęście, gdy w wieku mniej więcej trzynastu czternastu lat rozpoczęła swoje życie duchowe świadome. Zadecydowała i spotkała kogoś żywego, prawdziwego Boga. Bywa, że ten moment się odwleka, bywa, że ten moment w życiu chrześcijanina w ogóle się nie pojawia. Może być tak, że ktoś przez całe swoje życie pozostaje na etapie (poziomie) chrześcijańskiego wychowania. Zachowuje pewne zwyczaje, regularnie może uczestniczyć we Mszy św., może w miarę regularnie odmawiać pacierz, może wstąpić do zakonu, więcej - może złożyć śluby zakonne, ofiarnie służyć ludziom i Bogu. Może ktoś taki przyjąć święcenia kapłańskie, głosić kazania, udzielać sakramentów i tak dalej, ale jeszcze nie spotkał Boga Żywego. Może się tak zdarzyć. Nie chcę osądzać i mówić, że się tak zdarza, ale może się tak zdarzyć. I dlatego to wszystko, co jest zawarte w tajemnicy chrztu św., to rozpoznanie obecności Ducha Świętego w swoim sercu, spotkanie Boga Żywego, staje się czymś właściwie nieznanym. Czyli to, co jest istotą chrześcijaństwa, co jest istotą duchowości, jest nie przyjmowane przez człowieka, jest nie podejmowane. I trudno mówić, co będzie dalej z takimi ludźmi. Czy ich życie jest zmarnowane czy też nie. I pewnie w swoim życiu mnóstwo dobra zrobili. Trudno się spodziewać, że Pan Bóg będzie zły na nich z tego powodu, ale można powiedzieć, że nie rozpoznali tego, co w chrześcijaństwie najważniejsze, nie sięgnęli do istoty.

Może przyjść w takim razie do głowy pytanie jak z człowieka wiedzącego o Jezusie stać się człowiekiem wierzącym czyli takim, który go spotkał. Idąc trochę za myślą chociażby Ojca św. można wskazać na odpowiedź Jezusa, którą On udzielił Piotrowi, gdy Piotr w innym miejscu wyznał, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym. I Jezus mówi do Piotra: "Nie ciało i krew ci to objawiły (tzn. nie rozpoznałeś tego własnym wysiłkiem, ludzkimi możliwościami, swoim własnym wysiłkiem), ale Ojciec mój, który jest w niebie". Przypomnienie, że to jest wszystko łaską, to wszystko jest darem. Bóg jest wolny w udzielaniu tego daru. Ponieważ bardzo nas kocha można zakładać, że rzeczywiście pragnie przychodzić ze swoją miłością i pragnie dać się spotkać każdemu człowiekowi. Natomiast należy się zgodzić, że to On wyznacza czas, On wyznacza miejsce, On wyznacza sposób. Z drugiej strony, tzn. ze strony człowieka, może być tylko pragnienie, że ja naprawdę chcę. I może być tak, że jest całe życie religijne codziennie prowadzone, modlitwa, przynajmniej niedzielna Msza św., w miarę regularna spowiedź, a gdzieś ten Bóg wydaje się odległy i cały czas jest kimś teoretycznym. Co wtedy?

Pragnąć. Pragnąć doświadczenia Miłości. Pragnąć spotkania Boga żywego. Pragnąć, aby Jezus, który Zmartwychwstał i żyje ukazał się także nam. Pragnąć. Bóg zawsze odpowiada na takie pragnienia, ale odpowiada w swojej wolności, tzn. On wyznacza czas i sposób swojego przychodzenia.

w styczniu 2004


[powrót]