Jakub Gonciarz OP

Wykład II - Od brzegu i co dalej. O budowaniu relacji z Bogiem.



Przejdziemy teraz do drugiego pytania, do drugiego tematu tj. "odbijamy od brzegu" i co dalej? Pytanie, w jaki sposób odbijamy od brzegu i co dalej, czyli w jaki sposób można budować relacje z Bogiem. W jaki sposób to, co nastąpiło w chwili spotkania Boga żywego może być rozwijane.

Myślę, że nigdy nie będzie dość przypominania o tym, że budowanie relacji z Bogiem zawsze jest darem ze strony Boga. Zawsze jest to dar, z którym Bóg przychodzi. Człowiek sam z siebie nie jest w stanie wymyślić żadnej metody, żadnego niezawodnego sposobu dzięki któremu mógłby Boga uchwycić, przez który mógłby nad Bogiem zapanować zmuszając do tego, żeby On stał się obecny, żeby On udzielił łaski, żeby obdarzył jakimś dobrem. Tym, który uświęca tym, który przemienia jest zawsze Duch Święty. I dlatego wszelkie ludzkie wysiłki, które są podejmowane, wszelkie ludzkie starania jakieś ćwiczenia, metody, jeżeli są podejmowane bez Niego, bez Ducha Świętego właściwie są pozbawione większego sensu. Dobro, które człowiek czyni sam z siebie zachowuje swoją wartość. Natomiast ewidentnie nie da się, nie jest możliwe budowanie relacji z Bogiem bez Ducha Świętego. Tym bardziej, że chodzi tutaj o relacje z innymi osobami, ponieważ chodzi tutaj o przyjaźń między osobami. Może ona zaistnieć tylko wtedy, kiedy będzie odbywała się w wolności, kiedy nie da się nikogo do niczego zmusić, nie da się podejmować żadnej próby manipulacji, bo to nie będzie budowanie przyjaźni. I przechodząc teraz po tych ogólnych przypomnieniach zasad właśnie do tego jak można tę relację z Bogiem budować, próbując jednak pokazać jakieś środki, które mogą nam pozwolić tę relację utworzyć i w niej trwać, rozwijać się. Myślę, że można by wspomnieć teraz o tym skąd wziąłem temat dzisiejszego spotkania: "Jak wypłynąć na głębię" czyli dokument papieski mówiący o programie dla Kościoła na trzecie tysiąclecie. Atmosfera końca roku 2000 była napiętą atmosferą oczekiwania. Wiadomo było, że powstaje dokument, że zostanie opublikowany tekst, który przekaże program duszpasterski i jakieś rozpoznanie sytuacji Kościoła, potrzeb Kościoła w wieku XXI. Czy to w mediach, czy też w różnych środowiskach Kościelnych zastanawiano się - "co ten Papież teraz wymyśli, czym nas zaskoczy, jaka będzie jego diagnoza, czym spróbuje pociągnąć nie tylko chrześcijan, ale cały świat do tego, żeby ten wiek XXI był jakoś szczególnie naznaczony obecnością Boga". I można powiedzieć, że wielu spodziewających się czegoś nadzwyczajnego, jakichś nowych rozwiązań, rewelacji, mogło być zawiedzionych. Zawiedzionych, bo papież powiedział: "Żadnego nowego programu nie ma. Jest jeden program. Poznanie Jezusa Chrystusa, przyjęcie Jego darów, Jego łaski, zaprzyjaźnienie się z Nim". To jest program sprawdzony od dwóch tysięcy lat. To jest jedyny dobry program, dlatego Kościół niczego nowego nie chce wymyślać. Nie ma żadnych rewelacji, żadnych nowych sposobów, metod, które by spowodowały, że nagle Bóg stanie się bliższy człowiekowi niż do tej pory był dostępny. I dalej, gdy papież mówi o poznawaniu Jezusa, wskazuje przede wszystkim na sakramenty, szczególnie Eucharystia i pokuta. Dalej mówi o słuchaniu słowa, po prostu o życiu chrześcijańskim. To są te sposoby wypływania w głąb. To są te sposoby budowania żywej relacji z Bogiem. To są te sposoby, które pozwolą dobrze wykorzystać czas nadchodzącego wieku, tysiąclecia. Ponieważ Papież nie wymyślił niczego nowego, ja również nie zamierzam wprowadzać żadnych rewelacji. Chcę zatrzymać się na tym, co zostało przez niego zaznaczone, przy szczególnym wydobyciu tego, co rzeczywiście w tych propozycjach papieskich może być dostępne dla naszego praktycznego życia. W jaki sposób w tym wszystkim potrafimy się odnajdywać.

Zaczniemy od Eucharystii. Od tego, co jest najważniejsze. Zatem wracamy do tych słów, które Jezus wypowiedział w ewangelii św. Jana w rozdz. 6. Jezus mówi: "Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa Moje Ciało i pije Moją Krew trwa we Mnie a Ja w nim". Nas już te słowa nie rażą tak jak tych, którzy słuchali Jezusa dwa tysiące lat temu. Co gorsze jesteśmy niesłychanie przyzwyczajeni do tych słów. Można powiedzieć, że tak bardzo przyzwyczajeni, że zupełnie albo w niewielkim stopniu robią na nas wrażenie. No bo przecież w czasie każdej Mszy św. to się dzieje. W czasie każdej Mszy św. ciągle jest to samo. Pamiętam swoich uczniów ze szkół budowlanych jak mówili: "ale po co iść do kościoła przecież zawsze jest to samo". I właśnie dokładnie zawsze jest to samo. Te słowa są wypowiadane w czasie każdej Eucharystii, ale zupełnie jakby spływają bardzo często po tych, którzy w tej Mszy św. Uczestniczą, bo przyzwyczailiśmy się już do nich. One dokładnie oznaczają to, co jest w nich zawarte. "Kto spożywa Moje Ciało, pije Moją Krew trwa we Mnie a Ja w nim". I nie jest to posługiwanie się jakimiś metaforami. To już nie jest jakieś porównywanie. Te słowa oznaczają rzeczywistość. Oczywiście ta rzeczywistość nie jest dostępna dla naszych oczu, dla naszego smaku, dla naszego dotyku, bo widzimy kawałek chleba, biały opłatek, widzimy kielich, w którym to, co możemy posmakować ma smak wina a Jezus mówi: "To jest Moje Ciało, to jest Moja Krew". Rzeczywiście Jezus staje się obecny, rzeczywiście Jezus - prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, ten, który w normalnych warunkach zupełnie jest nie do ogarnienia, który w swojej istocie jest nierozpoznawalny, niedostępny dla nas. Staje się dostępny w Eucharystii jako pokarm. Staje się tak bardzo bliski, że jest możliwe dotknięcie Go rękami, wzięcie Go do ust, przełknięcie. Jest możliwe karmienie się Bogiem Żywym. Nie ma doskonalszego spotkania s z Bogiem prawdziwym. Nie ma doskonalszej okazji do tego, żeby z Bogiem Żywym się zjednoczyć, żeby go spotkać. On staje się, jest tak bardzo bliski. Ten, który stwarza cały ten świat, podtrzymuje w istnieniu. Ten, który wymyka się możliwościom naszego rozumu, pozwala się przyjmować jako pokarm. Pozwala się przyjmować tak jak każdy inny pokarm, tzn. to, co spożywamy staje się w nas jakoś zasadą życia, siłą ożywiającą. Dlatego człowiek chcąc nie chcąc, codziennie sięga po coś do jedzenia, codziennie sięga po coś do picia.

I tak samo Jezus im bardziej z wiarą jest przyjmowany, tym bardziej zaczyna przemieniać nas w siebie samego. Życie człowieka staje się coraz bardziej życiem naznaczonym boskością, coraz bardziej przekraczającą wymiary ludzkiej możliwości, ludzkiego poziomu doświadczania, ludzkiej wartości. Coraz bardziej wkracza się w rzeczywistość Bożą. Staje się tak bliskie spotkanie człowieka z Bogiem, że człowiek coraz bardziej przez Boga jest przemieniany. Nie dziwi zatem, że Papież i inne opracowania przede wszystkim na Eucharystię zwracają uwagę. Przede wszystkim na Eucharystię zwraca się uwagę, bo nie ma możliwości dla człowieka tutaj na ziemi spotkać lepiej, doskonalej Boga niż jest to dostępne w Eucharystii. To jest czas, kiedy rzeczywiście możemy całym sercem, całą duszą ze wszystkich sił, całą sobą zjednoczyć się z Nim. Papież w encyklice o Eucharystii zwraca także uwagę na inny aspekt tej tajemnicy. Mówi tak: "Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne. I dokonuje się dzieło naszego odkupienia. To, co wydarzyło się dwa tysiące lat temu, śmierć Jezusa na krzyżu i trzy dni potem Jego zmartwychwstanie, a następnie udzielenie pięćdziesiąt dni potem daru Ducha Świętego, to miało swoje miejsce w historii. Można podać konkretne daty. Ale ponieważ było to dzieło dokonane przez Boga- człowieka, można powiedzieć, że w boskim "teraz" to cały czas trwa. Dlatego ci, którzy uczestniczą w liturgii ci, którzy sprawują Eucharystię mogą, w wymiarze duchowym, dokładnie stać się uczestnikami śmierci, zmartwychwstania, zesłania Ducha Świętego. Tajemnica paschalna staje się obecna w momencie sprawowania Eucharystii. I nie tylko jako wydarzenie, przy którym możemy być obecni. Nie tylko jako wydarzenie, którego możemy być świadkami, ale także jak zauważa Ojciec Święty, dokonuje się dzieło naszego odkupienia. Wiemy dobrze, że Jezus umarł za nasze grzechy, wiemy dobrze, że pokonał śmierć wiemy, ale dosyć często się zdarza, że próbujemy sami pokonać swój własny grzech. I właściwie dopiero wtedy, gdy jakoś podporządkujemy własne życie, dopiero wtedy, gdy damy sobie radę z naszymi słabościami, dopiero wtedy, gdy jest wprowadzona jakaś harmonia w naszym życiu, czujemy się godni żeby przed Bogiem stanąć, przystąpić do spowiedzi, aby uzyskać potwierdzenie naszych wysiłków, naszej ciężkiej pracy. W czasie Mszy św. dokonuje się dzieło naszego odkupienia. Ten grzech, który być może do tej pory nie dawał mi spokoju, ta słabość, która ciągle wracała i pojawiała się ciągle na nowo, zostaje zdruzgotane przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Dzieło zbawienia dokonuje się w czasie Mszy św. Nie tylko ogólnie dla jakiegoś grzechu świata, nie tylko dla grzechu i zła tych ludzi, którzy towarzyszyli Jezusowi w Jego czasach, ale dzieło odkupienia staje się obecne w czasie każdej Eucharystii. Czyli wyzwolenie ze zła i wyzwolenie z grzechu rzeczywiście staje się działające, aktualne, czynne w momencie każdej Mszy. Czy ja osobiście, czy każdy kto we Mszy uczestniczy może doświadczyć zbawienia, może doświadczyć odkupienia. Rzeczywiście wyzwolenia ze zła i z grzechu, z którym sam sobie do tej pory nie dawałem rady. Następuje rzeczywiście przemiana, przemiana człowieka. To, co do tej pory go zniewalało, to, co do tej pory było dla niego utrapieniem i czymś, co go może straszliwie upokarzało jest przez Eucharystię - która jest uobecnieniem śmierci i zmartwychwstania Chrystusa - jest przemieniane, jest uświęcane. Rany, które człowiek sam sobie zadał przez swoją głupotę, przez swój grzech. Rany, które zostały zadane przez grzech innych, są leczone przez rany Chrystusa. W Jego ranach jest nasze zdrowie.

I te słowa, które powtarzane są na każdej Mszy św. "bierzcie i jedzcie z tego wszyscy to jest bowiem Ciało Moje, które za was będzie wydane. Bierzcie i pijcie z niego wszyscy to jest bowiem kielich Krwi Mojej, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów", stają się aktualne w momencie, gdy są wypowiadane. Dokonuje się zbawienie, odpuszczenie grzechów. I dlatego Eucharystia jest stawiana na pierwszym miejscu. Dlatego przede wszystkim o niej się mówi.

Śmierć Jezusa na krzyżu staje się w czasie Eucharystii skutecznym lekarstwem na mój własny grzech i na moje słabości. I o tym, że tak jest przypominamy sobie za każdym razem, gdy we Mszy uczestniczymy, gdy przygotowujemy się do przyjęcia Komunii św. Wypowiadam wtedy słowa: "Panie nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie ale powiedz tylko słowo a będzie uzdrowiona dusza moja". I oczywiście w tym słowie dusza zawiera się cały człowiek. Nie jest to tylko ten wymiar duchowy gdzieś tam nasza głębia. To jest cały człowiek. Zostaje uzdrowiony mocą Komunii św., mocą przyjmowanego Ciała i Krwi Jezusa. W czasie Eucharystii dokonuje się dzieło naszego odkupienia.

Wyraźnie widać w tym wszystkim dwa konieczne warunki jakie musi spełnić człowiek, aby cokolwiek z Eucharystii, czyli zbawczej ofiary Chrystusa było dla niego owocne, żeby Eucharystia stała się dla niego skuteczna.

Pierwszy podstawowy warunek to jest stan łaski uświęcającej, a więc posiadanie serca wolnego od grzechu ciężkiego. Dopiero wtedy do Komunii św. można przystąpić. Papież przypomina, że zbawcza skuteczność ofiary urzeczywistni się w pełni, gdy w Komunii przyjmujemy Ciało i Krew Pana. Wtedy, gdy przyjmujemy staje się ta ofiara rzeczywiście skuteczna. Dlatego pierwszy warunek - serce czyste, wolne od grzechu ciężkiego i dopiero wtedy jest możliwość właśnie przyjęcia Ciała i Krwi Jezusa.

Drugi warunek to pragnienie, pragnienie ze strony człowieka, ponieważ można powiedzieć, że od niego zależy owocność przyjmowanej Komunii św., owocność Eucharystii. Bo Msza, nawet jeżeli sprawuje ją niegodny kapłan w stanie grzechu ciężkiego, ale jeżeli tylko chce sprawować Mszę św., to Msza staje się zawsze ważna. Bo władza która jest udzielana w święceniach kapłańskich działa skutecznie i jeżeli kapłan tą władzą zaczyna się posługiwać, kiedy zaczyna przyzywać Ducha Świętego nad chlebem i winem, to Duch Święty zawsze przemienia ten chleb i wino nawet, jeżeli kapłan, ten który wypowiada słowa, nie jest człowiekiem godnym do wypowiedzenia tych słów.

Natomiast przemiana, która dokonuje się w człowieku, jest przemianą uzależnioną od naszej wolności. Dopiero wtedy, gdy człowiek zgodzi się na działanie Ducha Świętego, gdy człowiek zapragnie mocy Ducha Świętego, Duch Święty może zstąpić. To, że w każdej Mszy jest modlitwa, żeby Duch Święty zstępował na wszystkich uczestniczących, to jest to w naszej świadomości. Każda modlitwa eucharystyczna zawiera fragment, który jest poświęcony przyzywaniu Ducha Świętego nad tymi, którzy są zgromadzeni razem w Świątyni. Odwołanie do Ducha Św. może występować w sposób bardzo widoczny, jak np. w piątej modlitwie eucharystycznej, gdy słyszymy: "Boże Ojcze miłosierdzia daj nam Ducha Świętego, Ducha Miłości, Ducha Twojego Syna." Może być to sposób mnie widoczny, jak chociażby w trzeciej modlitwie eucharystycznej. Zawsze jednak to przyzywanie Ducha Świętego jest obecne nad tymi, którzy uczestniczą we Mszy św.. Skuteczność jego przyjścia zależy od pragnienia człowieka, od jego zgody na to, żeby został przemieniony, żeby dzieło zbawcze w nim się dokonało.

Nie tyle to pragnienie polega na tym, żeby rozbudzać w sobie jakieś uczucia, żeby czuć, że Duch Święty przychodzi. Jest to bardziej na poziomie woli, że ja rzeczywiście bardzo pragnę, że ja chcę, żeby On na mnie wstąpił, że ja chcę, żeby ta Ofiara Jezusa Chrystusa na krzyżu stała się owocna w moim życiu, żeby On zechciał w swojej miłości przyjść do mnie i mnie przemienić. Oczywiście uczucia, które bywa, że się pojawiają w takiej sytuacji, mogą pomóc w modlitwie. Ale nie są one wcale konieczne do tego, żeby w sercu było autentyczne pragnienie, żeby było autentyczne zaproszenie Ducha Świętego i żeby z całym wewnętrznym nastawieniem, dobrym pragnieniem przystępować do Komunii św. i żeby ta Komunia oznaczała dzieło naszego zbawienia. Tym, co umożliwia dostęp do Eucharystii dla tych którzy zmarnowali w sobie łaskę chrztu św., a więc dary Ducha Świętego, który został udzielony jest sakrament pokuty. Zdarza się nam niestety grzeszyć. Bywa, że jest to świadome i dobrowolne odejście od Boga w rzeczy ważnej dotyczącej przykazań Bożych, czy przykazań kościelnych. I wtedy taką decyzję, którą człowiek podejmuje, takie odwrócenie się od Boga, nieuporządkowane zwrócenie się do wartości tego świata, nazywamy grzechem ciężkim. Gdy człowiek świadomie i dobrowolnie z Boga rezygnuje. Wyrzuca go ze swego życia. I można powiedzieć teoretycznie, że jest to zupełnie nie zrozumiałe, bo przecież jeżeli ktoś rozpoznał prawdę o Bogu, że jest dobry, że jest Miłością, że naprawdę zależy mu na moim szczęściu, na moim dobru - to właściwie można powiedzieć teoretycznie, że jest to niemożliwe żeby człowiek zgrzeszył. Żeby zgrzeszył, gdy rozpoznał wielkość Bożej Miłości, to kim Bóg jest. Jednak praktyka pokazuje, że jesteśmy w stanie zrezygnować nawet z tak wielkiego Dobra, że pozorne inne dobra, różne świecidełka są w stanie przykuć naszą uwagę i jesteśmy w stanie zapomnieć o Bogu prawdziwym. Pójść za tym, co chwilowo wydaje się użyteczne, przyjemne, co od Boga nas oddziela. Sami z siebie wtedy nie jesteśmy w stanie naprawić więzi z Bogiem. ,

Człowiek sam nie jest w stanie wyjść ze swojego grzechu, nie jest w stanie sprawić tego, że nagle Bóg stanie się kimś bliskim. Relacje z Bogiem może naprawić On sam przez swoje przebaczenie, przez sakrament pojednania. Wtedy, gdy uznajemy własny grzech, gdy bierzemy za niego odpowiedzialność, gdy prosimy o przebaczenie Bóg przychodzi za każdym razem z łaską przebaczenia. Do tego, żeby przystępować do sakramentu pojednania nie trzeba mieć grzechów ciężkich, także grzechy powszednie, grzechy codzienne zaniedbania dobra, zaniedbania miłości, marnotrawienie czasu ponieważ wstrzymują nas w drodze do Boga, mogą być powodem tego, żeby pojawić się przy konfesjonale i żeby także te codzienne, powszednie grzechy Panu Bogu oddać, prosić o wyzwolenie z tych naszych codziennych grzechów i słabości. W związku z tym przypomina mi się wrażenie, które pojawiło się gdy sięgnąłem po raz pierwszy, przed laty po wspomnienia różnych mistyków. Trochę z podejrzliwością czytałem ich słowa, gdzie oni ewidentnie traktowali siebie jako największych grzeszników jacy istnieli w historii świata. Sądziłem, że pewnie liczyli, że czytelnik naiwnie do tego podejdzie i się wzruszy, że ktoś tak się potrafi upokorzyć i stanąć jako ostatni. Jakaś pewnego rodzaju kokieteria tego czytelnika, może fałszywa pokora, bo to dobrze zabrzmi jeżeli ktoś się nazwie największym grzesznikiem jaki istniał. Ale, w ujęciu tych ludzi, to było bardzo autentyczne sformułowanie. Mimo tego, że byli na szczytach doskonałości zjednoczenia z Bogiem, to jednak widząc kim Bóg jest, widząc nieskończone Dobro do którego mają dostęp, nawet najmniejsza niedoskonałość w nich powodowała świadomość tego zła. Nie dlatego, że jakby w takim ujęciu naszym ludzkim ten grzech był czymś straszliwie wielkim. Natomiast w odniesieniu do doskonałości Boga rzeczywiście robił wrażenie, bo w porównaniu z tą doskonałą nieskończonością każdy najmniejszy grzech jest czymś wielkim. Można powiedzieć, że jeżeli ktoś zastanawia się nad swoimi grzechami robiąc rachunek sumienia, dochodzi do wniosku, że grzechów nie ma, to bardziej świadczy to o tym, że grzechów nie widzi, niż że ich rzeczywiście nie popełnił.

Kolejnym etapem, kolejnym sposobem, do którego podprowadza nas Ojciec Święty i który jest od zawsze obecny w tradycji chrześcijańskiej to jest modlitwa. Modlitwa, która jest spotkaniem człowieka z Bogiem, ale przede wszystkim jest dziełem Ducha Świętego. To, że człowiek sam jakoś naturalnie odkrywa w sobie potrzebę modlitwy to, że wypowiada jakieś słowa, formuły to, że podejmuje jakieś ćwiczenia jakiś schemat działania jeszcze samo z siebie modlitwy nie tworzy. Może być znakiem naszej naturalnej religijności, ale w ten sposób jeszcze nie dociera się do Boga Żywego. Może być tak, że ktoś ma pewne doświadczenie religijne, można powiedzieć, że czuje że się modli, ma w związku z tym przyjemne miłe uczucia różnego rodzaju doznania jakby wydaje mu się, że jest słuchany przez kogoś. Ale, jeżeli w tym wszystkim brakuje Ducha Świętego, to można powiedzieć, że jest to modlitwa pogan ponieważ sami z siebie modlitwy prawdziwej nie jesteśmy w stanie sprawić.

To dar Ducha Świętego, który został nam dany na chrzcie św. uzdalnia nas do tego żebyśmy mogli się modlić. Dopiero od tego wydarzenia, od naszego chrztu i od obecności Ducha Świętego w nas zależy skuteczność, wartość naszych wysiłków. Może być tak, że przez całe życie ktoś się modli i zupełnie mu do głowy nie przyszło, żeby przyzywać Ducha Świętego albo żeby przypominać sobie o Nim. Jego modlitwa może być jak najbardziej dobra, bo to nie chodzi o to, żeby na siłę czy w sposób sztuczny wracać myślą do tego że Duch Święty jest i że On musi być przyzywany by cokolwiek znaczyło to, co robimy. Możemy wcale o nim nie pamiętać. Może być tak, że zaczynamy się modlić bez jakiegoś wspomnienia na jego obecność, a może być to dobra modlitwa bo nawet wtedy gdy nie potrafimy się modlić, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami, jak mówi Paweł Apostoł.

Zdarza się jednak, że pojawia się grzech, że odwracamy się od Boga, rezygnujemy z Jego Miłości, czyli rezygnujemy z obecności Ducha Świętego w nas i w takim razie można powiedzieć, że wtedy modlitwa przestaje być możliwą. Może być podejmowana ta sama działalność. Człowiek wypowiada te same słowa, tak samo sięga po różaniec, ale jeżeli przez grzech ciężki odłączył się od Boga to właściwie jest to tylko wypowiadanie słów. Może nie jest to do końca zmarnowany czas, ponieważ innych głupot w tym czasie nie robi, ale trudno powiedzieć, żeby to była prawdziwa modlitwa. Zatem warunkiem tego, aby modlitwa była prawdziwa jest stan łaski uświęcającej. Oczywiście można wspomnieć, że jak najbardziej autentyczną, prawdziwą i dobrą modlitwą jest modlitwa grzesznika o przebaczenie jego grzechów, ale to już zakłada decyzję człowieka, jego nastawienie, że chce wrócić do Boga. Wie, że sam z siebie nic nie może uczynić. Jaka ta modlitwa powinna być. Papież określa to w ten sposób: "modlitwa nie polega jedynie na błaganiu Jezusa o pomoc, ale wyraża się też przez dziękczynienie, uwielbienie, adorację, kontemplację, wsłuchanie w żarliwość uczuć aż po prawdziwe urzeczenie serca. Jesteśmy zaproszeni do takiej modlitwy, która nie tylko jest błaganiem Jezusa o pomoc, ale która jest odpowiedzią na pragnienie Jezusa, bo tak naprawdę w modlitwie nie chodzi o to żeby wypełniać jakąś swoją wolę czy wypełniać też jakieś zasady, w których zostaliśmy wychowani, ale żeby odpowiedzieć na pragnienie Jezusa. I nie chodzi o to żeby znaleźć czas na modlitwę wtedy, kiedy samemu się ma na to ochotę albo kiedy jest jakaś potrzeba, kiedy wydaje mi się to potrzebne i sprzyja klimat bo jestem w górach akurat świetny śpiew i miłe towarzystwo.

Ważniejsze jest to żeby odpowiedzieć na pragnienie Jezusa, żeby modlitwa była wtedy, kiedy On pragnie się ze mną spotkać żeby być do jego dyspozycji. Być dostępnym wtedy, kiedy On chce mnie zobaczyć, bo rzeczywiście to On jest najważniejszy w tym spotkaniu, to z Nim mam się spotkać, a nie mam realizować tylko swoich planów. Ponieważ modlitwa jest dziełem Ducha Świętego, ponieważ jest odpowiedzią na pragnienie Jezusa to zazwyczaj dzieje się tak, że człowiek, który się modli tak zazwyczaj po ludzku nic z tej modlitwy nie ma. Mimo, że cały czas próbuje się modlić walczy z sennością. Może być tak, że ma cały czas wrażenie, że w sumie nie potrzebne jest to wszystko marnowanie czasu, bezsensu siedzenie żadnego odczucia, że się pomodlił. Może nie widzieć najmniejszego sensu siedzenia w kaplicy i tracenia czasu w ten sposób. Może być szereg rozproszeń ciągłego myślenia o sobie, o najbliższych, o pracy, o obowiązkach, które czekają. Może być tak, że już na poziomie świadomości jakby cały czas ciągle się coś przewija, myśli jakieś przechodzą przez głowę, myśli, nad którymi nie jesteśmy w stanie zapanować. To właściwie nie jest problem na modlitwie, bo jeżeli człowiek tego nie zaplanował, jeżeli na modlitwę nie przyszedł po to żeby, np. zrobić budżet na najbliższy rok, czy opracować kolejny projekt czegoś, co musi przygotować, oddać na uczelnię czy gdziekolwiek indziej, jeżeli z takim nastawieniem nie szedł na modlitwę a cały czas to ma w głowie to mogę powiedzieć, że to może być dobra modlitwa. Gorzej jeżeli zaplanował sobie albo źle przygotował sobie czas wcześniej. Pamiętam opowieść kogoś kto próbował się modlić po spędzeniu kilku godzin na grach komputerowych. I właściwie, gdy zatrzymywał się w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem, cały czas widział ludziki, które do siebie strzelają i nie był w stanie ani na moment się skoncentrować. Nic dziwnego. Tu można powiedzieć jasno, że jest to błąd człowieka. Myślę, że po spędzonym długim czasie przy komputerze, np. na grze komputerowej, lepiej od razu za modlitwę się nie brać. Znakiem tego, że wiem o co chodzi w modlitwie jest wierność, tzn. że codziennie znajduje się czas na spotkanie z Jezusem i nie jest to czas jakiś beznadziejny, resztka dnia w zabieganiu, przy okazji czegoś. Tylko, że jest to czas specjalnie zarezerwowany na spotkanie z Jezusem. Wierność jest znakiem tego, że wiem kto jest najważniejszy i że pragnę odpowiedzieć na Miłość tego którego spotkałem. Bardzo często wytłumaczeniem braku modlitwy jest to, że po prostu się nie ma na nią czasu. Ale z drugiej strony bardzo dobrze wiemy o tym, że jeżeli na kimś nam zależy to wszystko jesteśmy w stanie zawalić a na spotkanie z tą osobą jesteśmy. Wszystko przestaje być ważne i można przesunąć na kiedy indziej. Ważne, że jest spotkanie z tą osobą, którą kocham.

Wierność w modlitwie jest znakiem tego, że człowiek wie po co na modlitwie staje, że rzeczywiście chce spotkać tego, którego bardzo kocha i chce swoją miłością odpowiedzieć na miłość, z którą Jezus do niego przychodzi. Dla tego kto jest ważny, dla tego kogo się kocha zawsze się znajduje czas. Byliśmy zazwyczaj wychowywani do modlitwy rano i wieczorem. Bywa tak, że ktoś w ostatniej chwili goni na autobus żeby zdążyć na uczelnię albo do pracy. Bywa, że wieczorem jest już tak wykończony, że właściwie nawet jeżeli próbuje się pomodlić to od razu oczy mu się zamykają i koniec. W środku nocy budzi się z uwierającym różańcem. Dlatego skoro wiadomo, że rano nie mamy szans się pomodlić, a wieczorem jesteśmy zmęczeni, to powinniśmy poszukać w ciągu dnia dobrego czasu na modlitwę. Nie to jest ważne, aby modlić się rano i wieczorem, ale ważne jest żeby czas na modlitwę był. Każdy powinien taki czas znaleźć, czas, który może dać, który jest do jego dyspozycji, który w rytmie jego życia jest dla niego dostępny.

Może pojawić się takie pytanie o to, czy są jakieś sprawdzone metody modlitwy? Ojciec Święty wskazuje, że modlitwa to nie tylko prośba, ale i dziękczynienie, adoracja, kontemplacja, słuchanie, żarliwość uczuć aż po prawdziwe urzeczenie serca. Dalej mamy cały list o różańcu. To pokazuje, że nie ma jakiejś jednej sprawdzonej metody modlitwy. Ta modlitwa może być niesłychanie różnorodna. Jest mnóstwo sposobów budowania tej relacji. Właściwie każde spotkanie może być inne, ponieważ każdego dnia my jesteśmy inni i każdego dnia możemy przychodzić na modlitwę w innym nastroju albo bardzo radośni po tym wszystkim, co nas spotkało, albo zupełnie zdołowani, bo pogoda jest beznadziejna i nie udało się zdać egzaminu. Wiele jest form modlitwy, ale w całej tej różnorodności jednak zwróciłbym uwagę na jedną formę modlitwy, która wydaje się, że w ostatnich latach nabiera nowej popularności. Staje się rzeczywiście dla bardzo wielu osób ulubioną formą modlitwy.

To, na co chciałbym zwrócić uwagę, to adoracja Najświętszego Sakramentu. Najświętszy Sakrament, czyli Jezus Chrystus, który jest obecny. Można powiedzieć, że nie trzeba sobie wymyślać jego obecności, nie trzeba jakoś specjalnie się skupiać i koncentrować się, jakby przyzywać tego, żeby On był. On po prostu już jest. W takim razie wystarczy spędzić trochę czasu wraz z Nim. Bywa, że jest to mówienie do Niego, bywa, że jest to słuchanie przez to, co On chce powiedzieć w naszym sercu czy też przez słowa Pisma Świętego a bywa, że po prostu zgadzamy się na to by On patrzył na nas, byśmy my patrzyli na Niego, żeby On swoją Miłością nas ogarnął, ponieważ On jest prawdziwy Bóg, prawdziwy człowiek. Wszelkie kombinowanie już tutaj jest niepotrzebne. Całkowita prostota spotkania. Bycie przy tym, którego się kocha. Doświadczanie obecności tego, który mnie tak bardzo ukochał.

Ojciec Święty wskazuje jeszcze na element taki jak słuchanie słowa bożego. Wydaje się, że w naszych czasach, zwłaszcza w tradycji katolickiej, to element duchowości katolickiej, który został gdzieś zagubiony, który jeszcze nie został odkryty na nowo, który wymaga na nowo zrozumienia wartości. Pismo Święte, czyli księga, która powstała pod natchnieniem Ducha Świętego, która zawiera historię przedstawiania się Boga człowiekowi. Cały cel tej opowieści zawartej w Piśmie Świętym jest jeden, żeby poznać Boga, bo wtedy gdy go poznam mogę Go prawdziwie pokochać. Poznać Boga i On się przedstawia w ten sposób na kartach Pisma Świętego, dlatego Bóg chce opowiedzieć o sobie abyśmy Go mogli lepiej poznać i bardziej pokochać. I podobnie jak osobista modlitwa jest konieczne do tego, żeby móc owocniej uczestniczyć we Mszy św. tak samo indywidualna lektura Pisma Świętego pozwala owocniej przeżywać każdą Mszę św. Gdy czytamy Pismo św. zazwyczaj jest tak, że słowo które słyszymy na Mszy św. nie spływa po nas bez najmniejszego zrozumienia. Gdy odpowiadamy: "Bogu niech będą dzięki" to pamiętamy, co było przed chwilą czytane i mimo, że słowo jest skomplikowane, jesteśmy z nim obyci na tyle, że je rozumiemy. Stąd potrzeba osobistej lektury. Gdy się słyszy to słowo w czasie liturgii lub w innym kontekście np. we wspólnocie, to słowo staje się bardziej żywe, bardziej przemawia. Odwołuje się już do tego, co w sercu człowieka się dokonało, tej refleksji która już miała miejsce, do tego poznania, które już nastąpiło w indywidualnej lekturze. Jednym z elementów życia chrześcijańskiego, do których wzywa chociażby Paweł Apostoł, jest wezwanie do przemieniania się w naszym myśleniu. To jest miarą nawrócenia, to jest miarą wzrastania w życiu chrześcijańskim. I przemieniamy się w naszym myśleniu pod wpływem różnych bodźców, informacji, słów, którym pozwalamy docierać do naszej świadomości, do naszego umysłu. Może być tak, że ktoś się przemienia w swoim myśleniu pod wpływem, np. papki telewizyjnej czy gazetowej lub muzyki pop. Przemiana taka jest do zaobserwowania. Ale - my do takiego przemienienia w myśleniu nie jesteśmy zaproszeni. Jesteśmy wezwani do tego żeby nasza przemiana w myśleniu dokonywała się na podstawie słowa Boga, słowa, które jest prawdziwe, słowa, które zawiera prawdziwą mądrość. Tylko słuchając tego słowa będziemy w stanie rzeczywiście odpowiedzieć na to wezwanie Pawła Apostoła, żeby się dobrze w swoim myśleniu przemieniać.

Reasumując: Trzy elementy, o których wspomniałem - sakramenty, modlitwa indywidualna, słuchanie słowa to fundament, podstawa, to jest sposób budowania relacji z Bogiem, ponieważ Jego samego spotykamy w tym wszystkim. Możemy zatem coraz bardziej Go poznawać i rzeczywiście sprawiać, że ta więź z Nim jest żywa, coraz głębsza. To jest tak jak z budowaniem przyjaźni - trwa to latami, właściwie do końca życia człowieka. To tak samo budowanie relacji z Bogiem, budowanie relacji przyjaźni z Nim trwa do końca życia człowieka. To są środki, które pomagają, czy umożliwiają spotkanie Boga i wsłuchanie się w Jego słowo. W tym wszystkim jednak nie można zapominać o staraniach człowieka. Staraniu między innymi o to, żeby jego życie było moralnie dobre. Oczywiście doskonałość moralna nie powinna być celem samym w sobie i jest źle jeżeli ktoś w całym swoim nastawieniu pobożnościowym, religijnym, stara się dojść tylko do doskonałości moralnej, ale o tym będzie trochę jutro. Życie moralnie dobre jest konsekwencją przyjaźnienia się z tym, który jest dobry, tzn. staram się czynić to, co Jezusowi może sprawić przyjemność to, co jest dla Niego ważne, staje się i dla mnie ważne. To dobro, do którego On zaprasza staje się istotnym dla mnie, ponieważ ważny jest On sam dla mnie. Stąd troska o życie moralnie dobre i to życie moralnie dobre jest sprawdzianem relacji z Bogiem. Jan Apostoł mówi to bardzo prosto: "Jeśli ktoś mówi, że kocha Boga a nienawidzi brata swego ten jest kłamcą". Jeśli ktoś kocha dawcę życia, powinien także kochać tego, który życie od tego dawcy otrzymał. Nasza zewnętrzność, codzienne czyny, relacje z innymi ludźmi są miarą tego jak blisko jesteśmy w relacji z Bogiem.

I ostatnia rzecz, która w ostatnich czasach jest nieco umniejszana, zapominana jakby nie zwraca się za bardzo na to uwagi podkreślając element darmowości z jaką przychodzi Duch Święty i działanie łaski. Trochę zapominamy w naszych czasach o czymś takim jak asceza, czyli wszelkiego rodzaju wymaganie od siebie. Nasza ludzka troska, żeby coś z siebie dać, żeby pokazać Bogu, że rzeczywiście mi na Nim zależy, żeby kształtować też w sobie silną wolę. I prawdę mówiąc nie przypominam sobie zbyt wielu sytuacji, np. żebym gdzieś słyszał kazanie o postach, umartwieniach, wymaganiu od siebie. Jak przypominam sobie własne kazania to też niezbyt często się to pojawiało, ale dlatego myślę że warto na koniec wspomnieć o tym środku. O tym, że to rzeczywiście jest ważne. Chociażby dlatego możemy zobaczyć i pamiętać o tym, że przez XX wieków Chrześcijaństwa te metody się sprawdziły, czyli są w jakiś sposób skuteczne. Są to sposoby walki z grzechem, które zostały pozytywnie wypróbowane. Można powiedzieć, że teraz nie ma się co dziwić, np. tym, że często jesteśmy bezradni w walce z pokusą jeżeli nie kształtowaliśmy silnej woli, jeżeli nie ma w nas tej naturalnej siły do tego, żeby trwać przy dobru, które wcześniej rozpoznaliśmy. Słaba wola nie pozwala nam sięgać po to, co naprawdę jest cenne. I stąd ewidentnie potrzeba przypominania sobie o tych wszystkich narzędziach związanych z ascezą. O różnorodnych umartwieniach, wyrzeczeniach, zostawiania czegoś, postach. To ma również znaczenie w budowaniu relacji z Bogiem. Oczywiście przez te wszystkie działania ludzkie Boga samego się nie zdobędzie, potrzeba Jego łaski, ale te ludzkie działania mogą przyczynić się do tego, że będziemy bardziej gotowi do przyjęcia daru, z którym przychodzi Duch Święty.

w styczniu 2004


[powrót]