Jakub Gonciarz OP

Wykład III



Pragnę powitać wszystkich bardzo serdecznie, bo jestem pełen podziwu dla tych, którzy w niedzielę skoro świt zerwali się, żeby pojawić się na kolejnych wykładach "Szkoły wiary". Zdaję sobie sprawę, że mogło to kosztować nieco trudu i wyrzeczenia, ale skoro wczoraj było o wyrzeczeniu to może to już jest taki pierwszy sygnał, że słowo dotarło.

Wczoraj, dla tych, którzy nie byli oraz dla przypomnienia pozostałym, próbowaliśmy w kilku słowach podać definicję co to jest duchowość. W centrum naszego zainteresowania było określenie co to jest wyrażenie - duchowość jako jakość życia, życia prowadzonego pod wpływem Ducha Świętego. Stąd ta nazwa "duchowość" - od Ducha Św. Dalej mówiliśmy o tych warunkach, które należałoby spełnić, żeby Boga móc spotkać. Zaczyna się to właśnie od momentu chrztu i wyznania wiary, żywej wiary w Boga. Druga część wczorajszych wykładów była poświęcona tym środkom, które mogą pomóc nam spotkać Boga Żywego, w czasie których rzeczywiście spotkanie, zjednoczenie, budowanie przyjaźni z Bogiem jest możliwe. Przede wszystkim chodzi o: Eucharystię, inne sakramenty, modlitwę indywidualną, słuchanie Słowa. Także została zwrócona uwaga na te wszystkie techniczne pomoce, jakimi są właśnie różne wyrzeczenia, czy asceza.

Dzisiaj przechodzimy do dwóch kolejnych etapów. Pierwszy będzie poświęcony różnym trudnościom, czy problemom, które się mogą pojawiać w budowaniu relacji z Bogiem. Myślę, że ci wszyscy, którzy budowali przyjaźń, jakąkolwiek przyjaźń, ci wszyscy, którzy próbują budować miłość małżeńską, czy też właśnie zbudowali jakąś relację przyjaźni z innymi lub budowanie różnych przyjaźni im nie wyszło, wiedzą dobrze, że nie jest to zadanie łatwe. Nie tylko w odniesieniu do spotkania z drugim człowiekiem, ale także w odniesieniu do spotkania z Bogiem. Mogą pojawiać się różne trudności, mogą pojawiać się różne zawirowania, mogą pojawiać się problemy. Pewnie gdybyśmy próbowali znaleźć jakąś ogólną odpowiedź dlaczego pojawiają się różne trudności w budowaniu naszej relacji z Bogiem, można by znaleźć odpowiedź dosyć prostą, jednoznaczną, która jest jakby u podłoża wszelkich innych problemów, konkretnych problemów, które się mogą pojawiać. Problemy zaczynają się pojawiać wtedy, kiedy tracimy z oczu Boga Żywego, kiedy On przestaje być rzeczywiście kimś najważniejszym, kiedy miejsce Boga zajmuje człowiek, zajmują różne sprawy stanowiące treść naszego codziennego życia. Wtedy zaczynają się problemy, bo zamiast budować relację z Bogiem i zamiast stawiać Go na pierwszym miejscu ktoś inny albo coś innego zajmuje to miejsce. Zdaję sobie sprawę, że wypowiedzenie tego w formie tak ogólnej może być - no właśnie, w sumie bardzo prostą odpowiedzią dla postawionego problemu.

Natomiast w konkretnych naszych sytuacjach życiowych bardzo trudno jest coś takiego zauważyć. Bardzo trudno też przez to do czegoś takiego się przyznać. Dlatego postaram się nakreślić kilka wydaje się, że dosyć często zdarzających się sytuacji, najbardziej powszechnych w takim praktycznym przeżywaniu, budowaniu relacji z Bogiem. Zanim zacznę o tych konkretach mówić myślę, że potrzebne będą jeszcze dwie uwagi techniczne.

Pierwsza - pamiętam jak kiedyś po lekturze książki na temat nerwic religijnych, czułem się przez długi czas bardzo źle, bo właściwie każdy przypadek, który był opisany w tej książce byłem w stanie odnaleźć w sobie. Tych przypadków zostało opisanych kilkanaście, a ja przy każdym stwierdzałem: "No dokładnie, właściwie to wszystko jest tutaj." Myślę, że jeżeli ktoś słuchając opisu różnych problemów w budowaniu relacji z Bogiem, dojdzie do wniosku, że właściwie jest jakimś szczególnym koncentratem tych wszystkich problemów i że wszystkie akurat na niego spadły; poodnajduje w sobie dokładnie to wszystko o czym jest mowa, to nie mówię, że nie trzeba się w takim razie tym słowem przejąć, ale zachęcam do zdrowego dystansu. Szczególnie podkreślam, że to co mówię jest trudne i niekoniecznie od razu tak w stu procentach trzeba to brać do siebie.

A druga uwaga techniczna jest taka, że ja zdaję sobie sprawę, że opisywanie po kolei różnych problemów może być dla niektórych osób nużące, zwłaszcza jeśli ich te sprawy nie dotyczą i zdaję sobie sprawę, że jak gdyby ten wykład może być nieco trudniejszy niż na przykład to co było wczoraj - trudniejszy do słuchania, ponieważ będę koncentrować się tylko na całym wymiarze mniej pozytywnym, bardziej problemowym. A to może chociażby psuć nastrój. Po tych wszystkich wstępach przechodzimy do konkretnych sytuacji, które zdarzają się w życiu. Kolejność tych problemów, które będę wymieniał nie znaczy o ich randze, wynika z kolejności w jakiej mi się przypominały.

Sytuacja 1. Gdy celem jest własna doskonałość moralna.
Zacznijmy od tego, że dosyć często zdarza się, że w poszukiwaniu naszej więzi z Bogiem tak na prawdę człowiekowi zależy na tym, żeby dojść do własnej doskonałości moralnej. Stosunkowo często zdarza się spotkać ludzi, którzy czy to w wyniku własnego wychowania, czy w wyniku własnego wyboru, pragną być we wszystkim prymusami, pragną być we wszystkim najlepsi - także w dziedzinie moralnej. Gotowi są zatem podejmować walkę z każdą swoją słabością, z każdym swoim grzechem. Ta walka jest podejmowana dosyć często z tego względu, żeby nikt nie miał wobec nich żadnego zarzutu, żeby po prostu nikt nie mógł im niczego złego przypisać, niczego wypomnieć. Mają nadzieję, że przez swoją doskonałość zasłużą sobie na przychylność otoczenia, bo nie będzie żadnego powodu żeby ich odrzucić, bo będą już doskonali i bez najmniejszej słabości. W konsekwencji całe ich poszukiwanie Boga, cała ich pobożność nastawiona jest na to, żeby oni sami stawali się coraz bardziej doskonali. Właściwie Bóg staje się środkiem do osiągnięcia celu, jakim jest doskonałość moralna, wolność od wad, wolność od własnych słabości, od jakichś zahamowań, blokad wewnętrznych. Bóg staje się środkiem do celu, który, można powiedzieć, z Bogiem aż tak dużo wspólnego nie ma. Skutki takiego działania można rozpoznać dosyć szybko, bo sytuacja się sama komplikuje. Zazwyczaj, jeśli ktoś chce być kimś doskonałym to zamiast być przyjmowanym coraz lepiej przez ludzi, staje się coraz mniej lubianym przez innych. Nikt z kimś sterylnie czystym nie chce mieć do czynienia, ponieważ ten ktoś nigdy nie jest sobą, nigdy nie jest naturalny, zawsze jest jakoś przewrażliwiony na punkcie swojej doskonałości. Można powiedzieć, że im bardziej ktoś taki się stara o swoją doskonałość moralną, tym bardziej jest odrzucany przez innych. Nie da się z kimś takim budować głębokich relacji, nie da się wejść w jakąś ścisłą więź, ponieważ zazwyczaj ktoś stawiający na swoją doskonałość przytłacza innych swoją doskonałością. Bywa tak, że niesłychanie często wchodzi w rolę sędziego, który wytyka błędy innym, który jest w stanie co chwila pokazywać, że ten jest taki a ten taki. Zazwyczaj robi to niezbyt delikatnie i nie zawsze słusznie. Z drugiej strony ktoś, kto poszukuje własnej doskonałości, po okresie walki (gdy jest sobie w stanie poradzić z wieloma mniejszymi własnymi problemami) dociera do takiego momentu, kiedy przestaje mu starczać sił. Wtedy dochodzi do momentu, że napotyka swoje własne słabości, których nie jest w stanie pokonać. Wtedy może się pojawiać podwójne działanie - może zacząć się samousprawiedliwianie, to znaczy mówienie sobie, że w sumie w porównaniu z innymi jestem niezły, jestem dużo lepszy; w dodatku nawet, jeżeli popełniam jakiś błąd, nawet, jeśli dochodzi do głosu jakaś słabość to nie dlatego, że mi się nie udało tylko dlatego, że otoczenie było takie, że nie dało się inaczej zachować. To ci ludzie mnie sprowokowali, to ten świat jest taki zły, to sytuacja innym się wymknęła z rąk i w ogóle to nie jest moja wina. A bywa i tak, że jeżeli ktoś jest w stanie się trochę do tego przyznać i próbuje jakoś z tym walczyć, dochodzi do wniosku, że nie daje rady. Woła wtedy do Boga, żeby go ratował, woła wtedy do Boga, żeby przyszedł mu z pomocą. Bywa, że bardzo często zaczyna korzystać z sakramentu pojednania z nastawianiem takim, że muszę zostać wydobyty ze swojej słabości. Może być tak, że stara się bardzo i ciągle ten sam grzech powraca. Stara się bardzo i ciągle ta sama słabość go upokarza. Wtedy dochodzi do wniosku, że albo Bóg jest za słaby, żeby zaradzić coś na jego grzechy i słabość, albo dochodzi do wniosku, że nie jest godny, żeby przyjąć bożą miłość, że po prostu jest kimś złym, że Bóg o nim zapomniał, ponieważ nie zasłużył sobie na boże działanie. W takich sytuacjach należy przypomnieć sobie podstawową zasadę, że świętość nie polega na doskonałości moralnej. Świętość polega na pogłębianiu przyjaźni z Bogiem. To, że jesteśmy ludźmi grzesznymi, to, że jesteśmy ludźmi słabymi, wcale Bogu nie przeszkadza działać. Więcej - można w tym przypadku powiedzieć, że właśnie ze względu na nasz grzech Bóg zdecydował się zadziałać. To ze względu na nasz grzech przyszedł Jezus nasz Zbawiciel. To On umarł za nas gdyśmy byli jego nieprzyjaciółmi, gdyśmy byli grzesznikami. On wtedy oddał za nas życie, więc cała nasza niedoskonałość, cała nasza grzeszność nie jest przeszkodą dla dobra, jeżeli tylko nie zatrzymujemy się na tej naszej grzeszności i świadomie się na nią nie zgadzamy.

To właśnie ze względu na naszą grzeszność możemy liczyć na nieskończone zaangażowanie Boga w nasze życie. Jemu jeszcze bardziej niż nam samym zależy na tym, żebyśmy byli wolni od grzechu. I to nie my czynimy siebie ludźmi doskonałymi moralnie, nie my jesteśmy w stanie wydobyć się sami z własnych grzechów, ale to Bóg sam jest tym, który nas uświęca. To Bóg sam jest tym, który wydobywa nas z naszych grzechów.

Zatem jeśli ktoś rozpoznaje w sobie tego typu postawę, konieczna jest zmiana celu. Nie jest celem duchowości wzrastanie własnej doskonałości moralnej, ale celem jest spotkanie Jezusa i budowanie przyjaźni z Nim. Spotkanie Jezusa, który kocha nas niezależnie od naszych walorów moralnych.

Sytuacja 2. Gdy celem jest rozwiązanie swoich problemów.

Kolejna sytuacja, która podobnie jak poprzednia zdarza się dość często, to szukanie Boga, szukanie jakiejś duchowości w tym celu, aby rozwiązać swoje problemy. Szukanie pewnego rodzaju pokoju, jakiegoś odpoczynku, szukanie wyciszenia. Kojarzy mi się tutaj taka sytuacja, która zdarzyła się w pewnym z klasztorów karmelitańskich. Zgłosiła się do tego klasztoru kandydatka, którą matka przeorysza pyta: dlaczego pragnie wstąpić do klasztoru, dlaczego pragnie w klasztorze zostać. Kandydatka pełna zapału mówi: "Szukam ciszy." Na to matka przełożona mówi jej: "No to, kochane dziecko, idź do lasu. Tam znajdziesz ciszę." I tak jak wstępowanie do Karmelu nie jest związane z szukaniem ciszy i nie jest to powód wstępowania do klasztoru, tak samo we wszystkich tych naszych poszukiwaniach duchowych, w naszej duchowości nie powinno to być celem. Zdarza się, że dla ludzi żyjących w ciągłym stresie, dla ludzi, którzy są zmuszani przez sytuację, w której się znajdują, do brania ogromnej odpowiedzialności za jakieś wielkie dzieła, zdarza się, że ludziom, którym powikłało się życie osobiste, duchowość jawi się jako ratunek, który pozwoli im zrzucić cały balast codzienności. Zaczynają podejmować różne poszukiwania duchowe w tym celu, żeby po prostu przeżyć, żeby to, co zdarza się na co dzień, cały wir życia, stres - żeby to nie doprowadziło ich do zwariowania. Szukają więc jakiegoś ratunku w wymiarze duchowym. Szukają sposobów, metod, ludzi, którzy byliby przewodnikami, którzy są w stanie doprowadzić ich do jakiegoś wewnętrznego pokoju, do wewnętrznej ciszy, do poukładania wszystkiego w sobie. Celem ich poszukiwań jest przede wszystkim ta cisza, pokój, wewnętrzne uspokojenie. Bóg gdzieś schodzi na bok. I znowu - można zapytać jaka jest rola Boga w takiej sytuacji? To ewentualna odpowiedź jest taka, że jest On środkiem, który ma doprowadzić do pokoju mojego serca, który ma zapewnić mi wewnętrzne poukładanie i poczucie bezpieczeństwa. Bóg staje się tym, który ma uporządkować moje życie, ewentualnie modlitwa ma być czynnością, ćwiczeniem, które wprowadza harmonię wewnętrzną. Bywa, że takie zabieganie, takie wewnętrzne zamieszanie rzeczywiście prowadzi do spotkania Boga Żywego. Ale bywa też, że człowiek po prostu dochodzi do zatrzymania się na sobie samym. Zaczyna tak bardzo koncentrować się na własnych odczuciach, na własnym szukaniu wewnętrznego wyciszenia i pokoju, że nie jest w stanie odnaleźć Boga Żywego - po prostu zaczyna się kręcić wokół siebie samego. Właściwie wtedy staje się dla niego dobrym to, co go uspokaja, złym będzie to, co wprowadza niepokój. Dobrem będzie to, co wprowadza go w stan przyjemności, złem staje się to, co nieprzyjemne. Można powiedzieć, że w jakiś sposób człowiek sam zaczyna być tym, który wyznacza granice dobra i zła w zależności od tego jak on się czuje w danej sytuacji (a nie w odniesieniu do obiektywnego dobra, które można rozpoznać w różnych rzeczach, w różnych wydarzeniach). I pewnie tutaj rozwiązaniem jest próba odkrywania ciągle na nowo, że pokój serca lub rozwiązanie problemów nie jest celem życia, nie jest celem duchowości, nie powinno być celem żadnej religii. Celem jest spotkanie Boga Żywego. Dokonuje się ono w wierze, że nawet w najtrudniejszych chwilach, nawet w sytuacjach największego zamieszania Bóg jest obecny przy mnie, że On nie wycofuje swojej miłości i że to, że jest jakieś wewnętrzne zamieszanie, to, że jest jakiś wewnętrzny niepokój wcale nie oznacza, że Boga w tym wszystkim nie ma i że jestem skazany na przegraną, że znajduję się w miejscu przeklętym, że Bóg ze swoim błogosławieństwem jest gdzieś daleko ode mnie. Może się okazywać, że właśnie w tych sytuacjach najtrudniejszych, które wymagają jakiegoś wyrzeczenia się własnych potrzeb, własnych wartości, własnych przyjemności właśnie tam Bóg jest najbliższy. Właśnie w tych miejscach i w tych trudnościach Bóg na nas czeka. Pięknie to podsumowuje Paweł Apostoł, który pisze w ten sposób: "Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusa? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki temu, który nas umiłował." Czyli może się zdarzyć sytuacja trudna w wymiarze zewnętrznym, np. braków materialnych, czy sytuacja wewnętrznego pomieszania, ale czy to jest nas w stanie odłączyć od miłości Chrystusa? Przenigdy. On jest blisko. Będąc w świadomości blisko Niego i wierząc w Jego miłość odnosimy pełne zwycięstwo.

Sytuacja 3. Gdy celem jest uzdrowienie.
Kolejna sytuacja, która jest dość mocno powiązana z tym, o czym mówię (zresztą one są wszystkie powiązane ze sobą - można by rzec - mają wspólne dno) to jest szukanie w duchowości pewnego rodzaju uzdrowienia. Uzdrowienie to może być zarówno w wymiarze fizycznym - uzdrowienie ciała, jak też uzdrowienie w wymiarze duchowym, też uzdrowienie naszych emocji, tego wszystkiego co mogło być w nas nastawione na zamieszanie, na jakąś dysharmonię z powodu naszego wychowania, historii naszego życia, wydarzeń przez które przechodziliśmy. Zacznę znowu od przykładu, od opowieści. Pamiętam jak przed laty miałem okazję być na czuwaniu "Odnowy w Duchu Świętym" w Częstochowie. Miał na to spotkanie przyjechać pewien znany w kręgach charyzmatycznych kaznodzieja z zagranicy. Znany był z tego, że miał charyzmat uzdrawiania. Rzeczywiści w czasie spotkań modlitewnych, w których uczestniczył, w trakcie których prowadził modlitwę, dokonywały się przedziwne cuda. Ludzie, którzy byli od lat przywiązani do wózków, którzy nie byli w stanie poruszać się o własnych siłach, w wyniku modlitwy stawali na nogi i uzdrowienie było trwałe. Wielu ludzi, którzy doświadczali jakichś innych schorzeń, zostawali jak ręką odjął z tego uwalniani. Ci, którzy doświadczali różnego rodzaju wewnętrznych zamieszań, jakiegoś rozbicia duchowego, także w trakcie takiej modlitwy doświadczali uzdrowienia. Przedziwne działanie Ducha Świętego, które można porównać do czasów Jezusa, kiedy działy się znaki mesjańskie, gdy niewidomi zaczynali widzieć, chromi zaczynali chodzić, głusi słyszeć. Dokładnie takie rzeczy się działy. Taki człowiek miał przyjechać do Częstochowy i miał prowadzić modlitwę. Tak się złożyło, że sam się rozchorował i do Częstochowy przybyć nie mógł. Organizatorzy podali tę wiadomość na początku spotkania, że niestety nie będzie tego, który był zapowiedziany. Kto inny poprowadzi modlitwę - już jakiś Polak, nazwisko mniej znane. Prawdę mówiąc z niesłychanym zdziwieniem zobaczyłem, że wielu ludzi - dało się to zauważyć - zaczęło wychodzić z Placu pod Wałami, ponieważ nie było tego człowieka dla którego przyjechali - ponieważ jeżeli ktoś inny poprowadzi modlitwę to w takim razie nie ma szans na ich uzdrowienie. Cel - zdrowie, czy to fizyczne czy też duchowe. Można powiedzieć, że wielu ludzi odnosi się do Boga, szuka Go, poszukuje różnego rodzaju sposobów do tego by otrzymać zdrowie, by zostać uzdrowionym. I znów - Bóg zostaje zdjęty z pierwszego miejsca, o Nim się zapomina. Celem jest to, żeby czuć się zdrowym, żeby doświadczyć uzdrowienia. Zatem miejsce Boga zajmuje człowiek i nic dziwnego, że pojawiają się problemy. Problemy w naturze praktycznej, że skoro w takim razie zdrowie jest najważniejsze no to szuka się wszelkich możliwych sposobów, żeby to zdrowie osiągnąć. Wtedy nie jest ważne czy dany uzdrowiciel jest obdarzony darem Duch Świętego, czy jest to jakiś szarlatan. Nie jest ważne z jakich energii się korzysta, za jakimi bioprądami się idzie, w jakich układach zaczyna się znajdować. Ważniejsze jest zdrowie niż odniesienie do Boga Żywego. Nie jest ważne jaka energia, ważne żeby być zdrowym. Żywy Bóg zostaje strącony z pierwszego miejsca. Skoro On mnie nie uzdrowił to szukam gdzieś indziej. Ważne jest tylko moje zdrowie. W tym wszystkim zapomina się, że choroba czy jakieś cierpienie nie przeszkadza w rozwoju więzi z Bogiem. Co więcej może być wyjątkową, wyjątkowo dobrą okazją do tego, żeby jeszcze głębiej Bogu zaufać. Do tego, żeby jeszcze głębiej wejść w postawę posłuszeństwa wobec woli Boga. Jednak warunkiem tego, żeby sytuację choroby, sytuację cierpienia dobrze wykorzystać, jest uznanie, że Bóg na prawdę mnie kocha, czyli potrzebna jest żywa wiara. Ona dopiero pozwoli rozpoznać mi, że w przestrzeni Bożej miłości moja choroba, moje cierpienie może mieć sens, że Bóg jakiś przedziwny, może niezrozumiały w tym momencie zamysł miłości wobec mnie ma i, że ta choroba, to cierpienie nie jest przekleństwem dla mnie, ale może być znakiem błogosławieństwa.

W związku z tym poszukiwaniem uzdrowienia można by wspomnieć (tutaj mówiłem głównie o uzdrowieniu zewnętrznym, fizycznym), że w ostatnich czasach, w pewnych kręgach stało się dosyć popularne poszukiwanie - to jakby cały temat, poszukiwanie uzdrowienia duchowego, uzdrowienia swoich wspomnień, historii swojego życia. Różne odkrycia psychologiczne zostały wykorzystana do tego, aby wprowadzić to w przestrzeń wiary, w przestrzeń chrześcijaństwa. To, o czym jest w stanie powiedzieć psychologia, chociażby jak bardzo ważny jest pierwszy czas dzieciństwa, dorastania, czy w jaki sposób odnosili się rodzice, najbliżsi, że to wywiera niesłychanie wielki wpływ na człowieka i bardzo mocno się odbija w jego późniejszym życiu. W zależności od tego czy ktoś doświadczał prawdziwej bezinteresownej miłości, jest w stanie później z taką prawdziwą bezinteresowną miłością wychodzić do drugiego. Jeżeli ta miłość była fałszywa, zakłamana, jeżeli tej miłości nie było, jeżeli była jakaś warunkowa, uzależniona od tego czy ktoś będzie grzeczny czy też nie to i w taki sam sposób zaczyna się budować relacje później w wieku dorosłym.

Odkrycia psychologii przeniesione na teren religijny, na teren modlitwy, duchowości owocowały między innymi tym, że zaczęły się bardzo świadomie podejmowane modlitwy dotyczące uzdrowienia wewnętrznego, uzdrowienia swoich zranień, swoich wspomnień, historii swojego życia. I myślę, że jak najbardziej tego typu podejście ma sens - praktyka pokazuje sens tego typu modlitw. Ale znowu może być właśnie tak, że tym co najważniejsze w nastawieniu człowieka jest jego uzdrowienie. Zatrzymuje się na tych ranach, które wyniósł ze swojego domu, które zadali mu inni. Właściwie jeśli szuka Boga to tylko po to, żeby Bóg go wreszcie uzdrowił, żeby ktoś wreszcie nie miał swoich problemów, żeby wreszcie przestał się może bać, przestał być zamknięty, przestał alergicznie reagować na kogoś, żeby był zdolny po prostu pokochać samego siebie. Nastawienie jest nie na Boga. Nastawienie jest na to, żeby moje rany wewnętrzne zostały zaleczone. Bywa, że ktoś nieustannie prosi o modlitwę o uzdrowienie, bywa, że ktoś tylko w tym celu szuka Boga, żeby jego wnętrze zostało uporządkowane. Znowu, można powiedzieć, Bóg staje się środkiem, celem jest uzdrowienie. A więc jest pomieszanie - nie taka kolejność. Nie o to chodzi. Znowu traci się Jezusa jako przyjaciela - staje się tylko lekarstwem na moje zranienia. Myślę, że ciągle warto sobie przypominać to, że trudne dzieciństwo nie jest przeszkodą do świętości. Brak psychicznej stabilności może być uciążliwy, ale Bóg nie wymaga od nas więcej niż sto procent naszych możliwości. A więc jeżeli nasze możliwości są ograniczone przez historię naszego życia, Bóg nie wymaga od nas więcej. On sam wie lepiej czego się może po nas spodziewać, bo lepiej nas zna. Jego wymagania, Jego oczekiwania wobec nas nie są większe niż nasze możliwości. Dlatego bywa czasem, że przyglądając się postaciom różnych Świętych widzimy, że trudno powiedzieć żeby osiągnęli oni jakąś ogromną harmonię duchową, ale potrafili zakochać się w Bogu i całe życie Mu oddać. To jest najważniejsze, a nie poziom wewnętrznego uzdrowienia. Pewnie najczęściej to, co jest nazywane problemem w budowaniu relacji z Bogiem, zwłaszcza jako problem na modlitwie, to jest to, że zaczyna się w czasie modlitwy analizę własnych doświadczeń. Czyli człowiek zaczyna się zajmować sobą na modlitwie. Zaczyna się myśleć nad tym czy ta modlitwa była dobra, czy też nie, czy czas był dobrze wykorzystany czy też nie, czy z tej modlitwy mogę być jakoś zadowolony czy też mi się nie podobała. I myślę, że od razu tu trochę widać, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad sobą samym, a w ogóle nie jest ważne czy Bóg był, czy nie był, czy Duch Święty mi towarzyszył, czy też nie, tylko ważne jest moje samopoczucie na modlitwie. Zapomina się o tym, że Duch Święty jest głównym autorem modlitwy. Może być właśnie tak, że po prostu On przychodzi w sposób sobie wiadomy a nam w ogóle nie daje znać o swojej obecności. Może być tak, że w ogóle nie mamy na modlitwie żadnych miłych doznań, ale to wcale nie znaczy, że Boga nie ma w naszej modlitwie, że ten czas jest zmarnowany, bo Bóg ma prawo działać niedostrzegalnie i zazwyczaj w ten właśnie sposób działa. Z tym zajmowaniem się sobą na modlitwie też jest związane to, że bardzo często próbujemy się modlić wtedy kiedy mamy na to ochotę, kiedy mamy sprawy do załatwienia, kiedy mamy nastrój. Właściwie powstaje tego typu sytuacja, że ważne jest to co ja chcę w danym momencie i Bóg jest kimś kto ma się od razu stawić na moje wezwanie. Co więcej - ma być mi natychmiast posłuszny - bez dyskusji, gadania, no bo skoro ja proszę to On musi mnie zaraz wysłuchać. Jeżeli nie wysłuchuje to znaczy, że ja mam prawo natychmiast się na Niego obrazić, bo dlaczego mnie nie wysłuchuje. Staje się Bóg jakby chłopcem na posyłki, ma być zawsze wtedy kiedy ja mam ochotę się z nim spotkać, kiedy ja mam czas, kiedy mi nastrój na modlitwę przychodzi. Myślę, że znowu ewidentnie w takim razie widać zmianę miejsc - człowiek staje na pierwszym miejscu, Bóg jest zrzucony z miejsca najważniejszego. Bardzo często pojawia się tego typu postawa - właśnie traktujemy Boga jako kogoś, kto ma nam służyć, zapominając o tym, że to On jest Bogiem, to On jest Panem, że my bez Niego tak naprawdę jesteśmy niczym, że my bez Niego naprawdę nie jesteśmy w stanie czegokolwiek powiedzieć, cokolwiek zrobić, cokolwiek znaczyć. I myślę, że tutaj warto posłużyć się tym, co powiedziała Święta Katarzyna ze Sieny, której Bóg "wielokrotnie przypominał, że ona bez Boga jest niczym", to Bóg jest wszystkim. To jest dopiero rozpoznanie odpowiedniej relacji, odpowiedniego odniesienia, które umożliwia budowanie prawdziwej więzi z Bogiem.

Sytuacja 4. Gdy celem jest rozwój duchowy. Kolejna trudność, która się może pojawiać jest związana z tym, że człowiek poszukuje metody, sposobu swojego rozwoju duchowego, sposobu doprowadzenia do spotkania z Bogiem, sposobu do uzyskania zbawienia, czy też oświecenia. Bywa, że sięga się wtedy po różnego rodzaju ćwiczenia fizyczne, różnego rodzaju metody medytacji, które mają na tyle człowieka zebrać w sobie, na tyle go wewnętrznie uporządkować, uciszyć, że człowiek dochodzi do pełni. Właściwie szukanie tych metod, szukanie sposobów do uporządkowania swojego wnętrza, do coraz większej świadomości i głębi poznania siebie, prowadzi do tego, że o Bogu się w sumie zapomina w tym wszystkim. Człowiek jest przekonany, że własnym wysiłkiem, własną pracą, własnymi siłami jest w stanie dojść do zbawienia, że jest w stanie osiągnąć pełnię jakiegoś oświecenia, znaleźć jakiś sposób na dojście do doskonałości. Zapomina się o ty, że Tym, który zbawia jest Bóg, że człowiek sam nie jest w stanie wyzwolić się ze swoich grzechów, że zbawianie jest darem, a nie skutkiem ludzkiej pracy czy ludzkiego ćwiczenia czy ludzkiego wysiłku. Co więcej wszelkie szukanie metod, które by uniezależniły nas od nieprzewidywalnego działania bożej łaski, wszelkiego rodzaju, szukanie pociechy czy drogi przez wróżby, horoskopy i tak dalej, pokazuje, że chcemy zająć miejsce Boga, że nie ufamy jego miłości, że chcemy sami rozpoznać i zapanować nad swoim życie, ponieważ boimy się, że Bóg, a nuż chciałby dla nas coś co nie byłoby dla nas dobre. Znowu fałszywy obraz Boga. Tutaj można by krótko o jodze. Myślę tak: gdyby jogę traktować jako zamianę aerobiku, na przykład sposób po prostu ćwiczeń fizycznych, to myślę, że można by do tego jeszcze jakoś podejść, chociaż zawsze pozostaje pytanie dlaczego nie aerobik. Natomiast jeżeli joga wchodzi w miejsce modlitwy to niemal zawsze prowadzi to człowieka do spotkania z sobą samym, natomiast Boga Żywego się nie spotyka, bo nie staje się On już wtedy potrzebny.

Sytuacja 5. Gdy wiara w Boga jest tylko tradycją, zbiorem rytuałów.
Kolejna dosyć często pojawiająca się trudność to - nazwijmy to tak - trzymanie się wersji minimum. Wersja minimum traktuje relację z Bogiem właśnie na poziomie bardziej wychowania, tradycji. Na przykład, powszechne jest to, że kiedy narodzi się dziecko trzeba je ochrzcić, potem posłać na religię żeby przystąpiło do pierwszej komunii, żeby przyjęło sakrament bierzmowania. Wypada pojawić się w kościele w czasie ślubu, żeby to był ślub kościelny, no bo też ładne są ujęcia jak się idzie przez długi kościół w białej sukni i wśród kwiatów, itd. W końcu gdy komuś sytuacja się na tyle pogarsza, że umiera, to wzywa się księdza. No i właściwie to jest schemat całej duchowości, całego życia religijnego. Do tego dochodzi, że w czasie Świąt czyli raz, dwa razy w roku ktoś przystępuje do spowiedzi, potem do komunii, zazwyczaj bywa na Mszy Świętej niedzielnej. W tym wszystkim Bóg jest tak bardzo odległy, że nawet nie przychodzi do głowy człowiekowi, że można tego kogoś spotkać, że można z Bogiem się zaprzyjaźnić, że można rzeczywiście budować żywą więź z Nim. Jakby w konkrecie codzienności ważniejsze staje się zachowanie prawa, przykazań, które Bóg dał niż budowanie więzi z Nim.

W konsekwencji dosyć często prowadzi to do powstania pewnego rodzaju podwójnego życia. To znaczy bywa się kimś bardzo pobożnym kościółkowo wtedy, gdy się jest w niedziele w kościele, natomiast codzienność życia - to jest moja codzienność i w sumie jakieś odniesienie do Ewangelii w ogóle nie jest istotne, bo wiadomo - życie jest życiem. Trzeba sobie jakoś dawać radę a o Panu Bogu sobie przypomnę, gdy pójdę znowu w niedzielę do kościoła albo, gdy przyjedzie Papież i pojawię się na spotkaniu z nim. Problem największy polega na tym, że wszyscy czy większość tych, którzy są w tym schemacie postępowania, są przekonani gdzieś głęboko, że właściwie wykonują wszystko na co ich stać, że właściwie dochodzą już do pełni rozwoju swojego życia duchowego, do pełni swojego chrześcijaństwa. Nie wyobrażają sobie, że jest możliwe inne życie, że jest możliwe zrobienie kroku do przodu, przekroczenie tego progu, który jakoś tak sami ustawili albo do którego ich wychowano. Bywa, że dopiero jakaś sytuacja dramatyczna, jakaś tragedia, która się pojawia czy też spotkanie ludzi żywo wierzących jest w stanie tych ludzi, no właśnie takich przyjmujących wersję minimum, obudzić. To dopiero pokazuje, że właściwie to co im się wydawało szczytem możliwości rozwoju duchowego jest dopiero punktem wyjścia.

Sytuacja 6. Gdy miarą naszej bliskości z Bogiem stają się uczucia.
Może jeszcze krótko dwie rzeczy, które mi się przy okazji omawianej sytuacji przypomniały. To jest coś takiego, że bywa, że w poszukiwaniu więzi z Bogiem człowiek zbyt wielką wagę przywiązuje do uczuć w swojej religijności, w swojej modlitwie. Bywa to rzeczą normalną, kiedy gdzieś na początku swojej drogi duchowej człowiek spotkał Jezusa, zachwycił się Jego miłością, gdy jego modlitwa z takiego suchego powtarzania jakichś formuł staje się żywą rozmową z Jezusem, zaczyna się odczuwać Jego obecność, uczucia pojawiają się tutaj niemal od razu na tyle przyjemne, że człowiek zaczyna tych uczuć coraz bardziej szukać. Staje się w pewnym momencie coś takiego, że właściwie człowiek zaczyna utożsamiać wartość swojej więzi z Bogiem, głębię swojej relacji z Bogiem - z głębią uczuć, doznań, które się pojawiają. Zapomina o tym, że uczucia grają rolę zazwyczaj na początku. Bóg przychodzi na początku tak, jak wspomina znowu Katarzyna ze Sieny, że właśnie na początku drogi duchowej przychodzi Bóg ze swoją łaską i przychodzi także z pocieszeniem, z doświadczeniem tej łaski. Natomiast im bardziej człowiek wkracza w głąb, pogłębia swoją więź z Bogiem, tym bardziej Bóg przychodzi tylko ze swoją łaską, a pocieszenie znika. Chodzi o to, żeby człowiek nie zatrzymywał się na tym co dodatkowe, na jakichś prezentach, ale żeby szukał Boga samego. Wcale nie jest sytuacją złą, jeżeli w pewnym momencie naszego rozwoju duchowego przestają się pojawiać uczucia. Możliwe, że jest jeszcze bardziej blisko i rzeczywiście zależy Mu na nas, bo chce nas poprowadzić dalej. Bywa z uczuciami związane także to, że na spotkaniach na przykład grup modlitewnych, charyzmatycznych, jest niesłychanie pociągające doświadczenie radości wspólnej modlitwy, radości ze wspólnego chwalenia Boga. Robi się wszystko, żeby tej radości było coraz więcej. Nawet czasem jakby w sposób sztuczny podgrzewa się atmosferę, żeby wszyscy byli porwani jak najbardziej do modlitwy. W sumie bywa tak, że to porwanie staje się ważniejsze niż sam Bóg. Rozdmuchanie uczuć staje się ważniejsze niż spotkanie Boga Żywego. To, na ile uczestniczyło się właśnie uczuciowo w modlitwie staje się miarą obecności Boga, a nie to, co skądinąd jest pewnym sposobem Jego przychodzenia, jak na przykład sakramenty.

Sytuacja 7. Gdy działamy poza Kościołem.
Ostatnia rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę to jakaś forma, nazwijmy to, skrajnego indywidualizmu czy też fałszywego proroka. Znakiem zdrowej duchowości jest trwanie w jedności z Kościołem. Paweł Apostoł wyraźnie mówi, że Kościół jest ciałem Chrystusa, jesteśmy członkami Chrystusa, Chrystus jest głową Kościoła. Dlatego, jeżeli ktoś w swoich poszukiwaniach duchowych rezygnuje z Kościoła, rezygnuje z jedności z nauką Kościoła czy też z widzialnej więzi z Kościołem mówiąc, że do tego wzywa go Jezus czy do tego wzywa go Duch Święty, to tak naprawdę rezygnuje z Jezusa. Idzie za kimś, kogo sobie wymyślił, bo nie można trwać w jedności z Jezusem nie będąc w jedności z Kościołem. Nie da się trwać w prawdzie, którą Jezus przynosi, odrzucając naukę Kościoła, bo to nie jest tylko instytucja na poziomie doczesnym, pełna zależności, więzi hierarchicznych, ale jest to ciało Jezusa Chrystusa. Rezygnując z przynależenia do ciała, rzeczą jakby natychmiastową, oczywistą jest to, że taki członek, jakby odcięta ręka, po prostu umiera. Nie ma w niej życia. Tylko wtedy, gdy jest w jedności z całym ciałem - wtedy jest życie możliwe, wtedy jest możliwe trwanie w Duchu Świętym. Stąd znakiem, czy jakimś sprawdzianem autentyczności więzi z Bogiem, sprawdzianem tego wszystkiego, co jakoś tam człowiek odkrywa w sobie, różnych głosów, objawień i tak dalej, jest to na ile człowiek jest posłuszny Kościołowi, pasterzom Kościoła. Nawet w przypadku Świętej Faustyny, zanim została świętą i zanim jej pisma były dostępne, był czas, kiedy zakazano rozpowszechniania tego, był zakaz sięgania do tych pism, mówienia o tym wszystkim na zasadzie po prostu sprawdzianu. Jeżeli ktoś tego zakazu by nie podjął, nie wsłuchał się w głos pasterzy, znaczyłoby to, że chce coś robić na własną rękę. Trudno by było wtedy mówić o posłuszeństwie w Duchu Świętym. Ponieważ ci, którzy dysponowali tymi pismami, podjęli wyzwanie pasterzy (mogli się jakoś tam w środku uczuciowo na nie zgadzać), mamy sprawdzonego przewodnika - "Dzienniczek" Siostry Faustyny. Ale to dopiero potrzebny był czas, kiedy Kościół mógł rozeznawać to. I to, że pojawiło się posłuszeństwo pasterzom jest znakiem tego, że rzeczywiście od Ducha Bożego to pochodziło. Koniec części o problemach, chwila przerwy i będziemy mogli sięgnąć "tam gdzie wzrok nie sięga".



w styczniu 2004


[powrót]