Jakub Gonciarz OP

Wykład IV



Teraz będziemy patrzeć trochę dalej - w stronę celu. Temat czwartego wykładu: "Wyprawa tam, gdzie wzrok nie sięga, czyli o przebóstwieniu."

Myślę, że warto na wstępie zauważyć prawdę, która wydaje się być oczywista, ale z drugiej strony dosyć często umyka w praktyce życia. Zatrzymując się na różnych fragmentach Pisma Świętego możemy zobaczyć, jak bardzo często Jezus, przedstawiając prawdę o Królestwie Bożym, posługuje się opisami wzrastania, dojrzewania, przynoszenia owoców. Dosyć często życie chrześcijańskie ukazywane jest w charakterze drogi, jako bieg, czyli coś, co nie ma charakteru statycznego - że raz na Chrzcie Świętym Duch Święty został dany i właściwie w życiu człowieka już się więcej nic nie zmieni, właściwie nic więcej nie można oczekiwać. Te wszystkie słowa, które odnajdujemy w Piśmie Świętym, jak również po prostu doświadczenie ludzi, którzy budowali więź z Bogiem pokazują, że jest to relacja niesłychanie dynamiczna, cały czas nastawiona na rozwój. Z tego powodu każde stwierdzenie, że "duża droga jest już za mną, właściwie już mnóstwo zrobiłem", takie patrzenie wstecz jest pewnego rodzaju marnowaniem czasu, bo dużo ważniejsze jest spojrzenie wprzód - tam, gdzie mam dojść, gdzie jest cel mojego życia, do czego Bóg mnie zaprasza.

Oczywiście momentem startu niewątpliwie jest chrzest i wyznanie wiary, ale o pierwszych krokach w tej drodze, do której Bóg nas zaprasza, możemy mówić dopiero wtedy, gdy człowiek trwa w przyjaźni z Bogiem, czyli jest w stanie łaski uświęcającej otrzymanej na chrzcie. To, co dla wielu chrześcijan w dość powszechnej opinii może być kresem doskonałości, czyli świąteczna spowiedź i komunia, jest tak na prawdę początkiem prawdziwej drogi. W bardzo różny sposób był opisywany ten cały proces wzrastania w przyjaźni z Bogiem, proces rozwoju duchowego. Różnorodność ta wypływała z różnych powodów, między innymi z tego, że jak wspominałem - na Boga nie ma metody. Bóg w budowaniu relacji z konkretnym człowiekiem prowadzi go jego własną drogą. Każda ta więź przyjaźni jest inna i dlatego trudno jest w jeden sposób, jeden schemat wpisać proces rozwoju przyjaźni. Inną przyczyną jest to, że można by próbować określać różne etapy w przypadku różnych ludzi. Ktoś ma większe predyspozycje swoje - naturalne do tego, żeby odpowiadać na bożą łaskę. Ktoś od dzieciństwa był wychowywany w wierze natomiast inni odkrywają Boga gdzieś w podeszłych latach życia - też w związku z tym różne są te drogi i różne opisy wzrastania. Natomiast niezależnie od tych wszystkich dróg, niezależnie od różnych historii życia przyjęło się, w spojrzeniu trochę z zewnątrz, spojrzeniu jakby bardziej teoretycznym, naukowym, przyjęło się mówić o trzech etapach życia duchowego. Najczęściej są one określane w ten sposób: pierwszy jako etap oczyszczenia, etap początkujących; następny to etap oświecenia, etap postępujących i ostatni etap zjednoczenia, etap doskonały. Tak się zastanawiałem czy poświęcać czas na omówienie poszczególnych tych etapów. Myślę, że to jest na tyle dostępne w różnych publikacjach pisanych przystępnym językiem, że nie ma sensu teraz poświęcać czas na te techniczne rozróżnienia, tym bardziej, że może to sprowokować próby odnajdywania się na konkretnym etapie i przez to czerpania mniejszego lub większego zadowolenia. To, że taka pokusa przychodzi od razu, pamiętam z nowicjatu, gdy udało się sięgnąć do ksiąg Teresy Wielkiej, gdzie ona właśnie rozpisuje te etapy życia. Pamiętam, że wtedy przychodziło do głowy, że jest się gdzieś pomiędzy drugą a trzecią komnatą, o której ona mówi, a być może to już trzecia czy czwarta nawet. To oczywiście wiadomo, że to złuda wielka - te techniczne rozróżnienia bardziej są potrzebne do tego, żeby próbować się odnaleźć w tym, jakie są generalne zasady, przez jakie Pan Bóg przychodzi do człowieka, etapy, które może przeżywać. To jednak temat bardziej do indywidualnej lektury albo na zupełnie oddzielną Szkołę Wiary niż na teraz jako pokazywanie celu.

Bardziej bym się skupił na samym celu, na różnych ujęciach tego celu. Zatrzymując się na słowie, które odnajdujemy w Piśmie Świętym, możemy wyróżnić, co najmniej trzy takie ujęcia, trzy takie określenia, które by pokazywały sens życia chrześcijańskiego, całą drogę rozwoju. Nie są to ujęcia wykluczające się wzajemnie - bardziej uzupełniające się w zależności od sytuacji człowieka, od jego predyspozycji, charakteru, sposobu życia.

Pierwsze takie ujęcie, które odnajdujemy u Apostoła Pawła, to ujęcie życia chrześcijańskiego jako ciągłego, coraz większego, coraz głębszego przyoblekania się w Chrystusa. Apostoł Paweł przypomina, że już przez chrzest chrześcijanin został przyobleczony w Chrystusa. Ma udział w Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Otrzymał też dar Ducha Świętego, który uzdalnia go do tego, aby wraz z Jezusem wołał do Boga: "Abba!" - Tatusiu! W tym ujęciu upodobnienia się do Chrystusa można by pewnie, co najmniej trzy inne rzeczy wyróżnić. Po pierwsze to, że w miarę wzrastania w bliskości z Bogiem Duch Święty coraz bardziej przemienia człowieka od wewnątrz poprzez swoje dary, poprzez cnoty teologalne - wiarę, nadzieję i miłość. Zatem chrześcijanin coraz bardziej w swoim myśleniu, coraz bardziej w swoim postępowaniu staje się podobny do Jezusa, do Jezusa prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Jego życie staje się coraz bardziej naznaczone autentyczną miłością przekraczającą zupełnie reguły tego Świata. Nie tylko się z miłością podchodzi do tych ludzi, których lubię albo, którzy są dla mnie życzliwi, ale zaczyna się coraz bardziej żyć tą zasadą, którą znajdujemy w Ewangelii, czyli miłujcie waszych nieprzyjaciół, błogosławcie tym, którzy wam złorzeczą, dobrze czyńcie tym, którzy was prześladują. Przyobleczenie się w Chrystusa, które oznacza przemianę wewnętrzną człowieka. Człowiek zaczyna coraz lepiej widzieć, co jest dobre i mocą Ducha Świętego jest w stanie po to dobro sięgnąć. Coraz bardziej dokonuje się w tym wymiarze duchowym, wymiarze postępowania, wymiarze rozpoznawania prawdy upodobnienie do Jezusa Chrystusa. Upodobnienie nie oznacza tylko jakiegoś udoskonalenia władz człowieka, jego władz duchowych, ale także obejmuje poprowadzenie chrześcijanina tą samą drogą, którą przeszedł Jezus. Wiemy, że Jezus nie tylko usłyszał, na przykład w momencie chrztu, wyznanie swojego Ojca, że to jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. Nie tylko doświadczał niesłychanie mocno doświadczał ciepła ojcowskiej miłości, ale Jego droga oznaczała także przejście przez mękę, przez krzyż aż do zmartwychwstania. To jest droga, do podjęcia której jest zaproszony każdy chrześcijanin. Upodobnienie do Chrystusa oznacza łaskę doświadczenia krzyża w swoim życiu. Nie - jakiegoś przekleństwa krzyża - ale łaskę krzyża. Jezus wyraźne o tym mówi: "Kto chce zachować swe życie - straci je. Kto straci swe życie z mego powodu, zachowa je na życie wieczne." Każdy chrześcijanin jest zaproszony do tego, żeby podjął ten wymiar upodobnienia się do Chrystusa, czyli ciągłą zgodę na umieranie tego, co Chrystusowe we mnie nie jest, co boże we mnie nie jest. Czyli zgodę na ciągłą śmierć egoizmu we mnie, ciągłą śmierć swojej małości, braku wiary, swojego zatrzymywania się na własnych potrzebach. Oczywiście to strasznie boli, bo to część człowieka rzeczywiście umiera. Dokonuje się śmierć. Rzeczywiście przechodzi się przez doświadczenia krzyża. Bywa, że człowiek często w takich sytuacjach odwraca się od Boga, staje w postawie buntu, pretensji, dlaczego to wszystko na niego przychodzi. Nie chce uznać, że jest to niesłychana łaska, łaska upodobnienia do Jezusa Chrystusa, łaska obumierania całemu złu i egoizmowi, który siedzi w naszych sercach. Dlatego każdą sytuację trudną, każdą sytuację, która kosztuje nas nasze własne życie, obumieranie sobie, można traktować jako niesłychany przywilej, dar od Boga. Znak, że Bogu rzeczywiście na mnie zależy, że rzeczywiście jestem dla Niego kimś ważnym, skoro On dopuszcza sytuacje, w których upodabniam się do Chrystusa. Nie tylko jest to upodobnienie do śmierci, nie tylko udział w umieraniu Jezusa, ale jest to także podprowadzenie pod Zmartwychwstanie. Im bardziej zgodzimy się na obumieranie egoizmu w nas, tym bardziej nowe życie, życie Jezusa będzie w nas obecne. Będziemy mogli powtarzać wraz z Apostołem Pawłem: "Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. I choć nadal prowadzę życie w ciele jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie." Żeby móc razem z Pawłem wypowiadać te słowa, że żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus, musi dokonać się to, że wraz z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Jeżeli zło, które jest w moim sercu, egoizm, który bardzo często wpływa na moje decyzje i postawy nie zostanie ukrzyżowany, wtedy życie Chrystusa nie będzie mogło we mnie zajaśnieć. Tu jest ewidentnie zaproszenie dla każdego chrześcijanina, żeby spróbował w inny sposób spojrzeć na doświadczenie cierpienia fizycznego czy duchowego. Tak jak Jezus w wolności przyjął krzyż, to równie każdy chrześcijanin jest zaproszony do tego, żeby zgodził się na własne umieranie, zgodził się na własne tracenie, zgodził się na własną śmierć. Dopiero wtedy będzie uczestniczył w tym procesie upodobniania do Chrystusa. Upodobnienie do Chrystusa oznacza również odkrywanie zupełnie nowej relacji z Bogiem Ojcem. Tutaj mi się kojarzyło takie wydarzenie, o którym wyczytałem niedawno w mediach, że pewien radny z północno-zachodniej Polski, zdaje się wcześniej założyciel jakiegoś klubu PO, a potem członek SLD i radny pewnej miejscowości, teraz bezpartyjny, wystosował pismo do swojego arcybiskupa, szczecińskiego chyba, żeby ten wystawił mu zaświadczenie, że ów radny jest synem Boga. I właściwie my śmiejemy się z tego przypadku. Właściwie można by rzec, że byłbym bardzo zdziwiony gdyby ten radny otrzymał od arcybiskupa odpowiedź, w której byłoby zawarte, że niestety muszę z przykrością uznać, że Pan nie jest synem Boga, bo rzeczywiście jesteśmy dziećmi bożymi. Prośba jest taka, że wzbudza śmiech, natomiast upodobnienie się do Chrystusa, nasze życie chrześcijańskie oznacza, że coraz bardziej uświadamiamy sobie to, że naprawdę jesteśmy dziećmi Boga, że naprawdę On jest naszym Ojcem. Także ta miłość, która jest między Synem i Ojcem w Trójcy Świętej, w relacji, której znakiem i owocem jest Duch Święty - osobowa Miłość, do takiej relacji każdy z nas jest zaproszony jako chrześcijanin. Do tak niesłychanej bliskości i do tak nieskończonej głębi miłości. Jesteśmy w stanie odnaleźć w pełni swoją tożsamość, rozpoznać tak naprawdę, kim jesteśmy, gdy uwierzymy, że jesteśmy dziećmi Boga, naprawdę Jego córkami i Jego synami - nie z natury, ale z Łaski przez dar Ducha Świętego, ale naprawdę dziećmi Boga jesteśmy. Dlatego Jezus zostawił nam modlitwę "Ojcze nasz" żebyśmy często odmawiając tę modlitwę nigdy o tej naszej niesłychanej godności nie zapomnieli. Dlatego ta modlitwa tak często jest wykorzystywana, żebyśmy sobie rzeczywiście coraz bardziej przypominali o tym, że jesteśmy dziećmi Boga. To jest nasza godność i jesteśmy coraz bardziej zapraszani do tego, by w tej świadomości wzrastać, żebyśmy rzeczywiście coraz bardziej starali się wierzyć w to, że Bóg jest naszym kochającym Ojcem. Czyli podsumowując, pierwsze ujęcie sensu życia chrześcijanina mówi o "upodobnieniu do Chrystusa", czy o "przyobleczenie się w Chrystusa".

Drugie podejście, które odnajdujemy w Piśmie Świętym, drugi wątek, który się często pojawia, to jest "przebóstwienie". Ojcowie Kościoła komentując fakt wcielenia Syna Bożego, tę tajemnicę, którą niedawno przeżywaliśmy w okresie Bożego Narodzenia, nie wahają się mówić, że Syn Boży stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem. Jednoznacznie wskazują, ze przyjście Syna Bożego na świat otworzyło dla człowieka niesłychane perspektywy rzeczywistego udziału, oczywiście przez Łaskę, rzeczywistego udziału w życiu Boga. Bóg, który jest normalnie, nazwijmy to tak, zupełnie dla człowieka niedostępny, przez bożą Łaskę staje się dla nas osiągalny na tyle, że możemy uczestniczyć w Jego życiu. Możemy coraz bardziej przez bożą Łaskę do Niego się upodabniać, stawać się jak mówią wprost Ojcowie Kościoła "Bogami w Bogu Jedynym". To, co wymyka się naszym możliwościom poznawczym, staje się dostępnym przez Miłość, przez uczestnictwo. Mogą się to wydawać słowa niesłychanie wielkie, niesłychanie tajemnicze i może dla kogoś się to wydawać dziwne, dlaczego nikt o tym nie mówi, nikt nie pokazuje takiej perspektywy, bo w sumie dosyć rzadko rzeczywiście się pojawia ten temat na kazaniach. Jednak nie jest to prawda, która jest skrywana przed chrześcijanami i na dowód tego podam modlitwy, które występują w czasie liturgii. Otóż tak - na początku Mszy Świętej w dniu 17 grudnia prosimy Boga w ten sposób: "Boże, Stwórco i Odkupicielu człowieka, z Twojej woli Odwieczne Słowo przyjęło ludzkie ciało w łonie Maryi Dziewicy. Wysłuchaj łaskawie nasze prośby, aby Twój Syn, który stał się człowiekiem, dał nam udział w swoim boskim życiu." Prosimy tak na Mszy, wszyscy zgromadzeni. Nie jako coś, co może gdzieś kiedyś się stanie, ale jako podstawowa prośba, która jest wypowiadana w czasie Mszy Świętej. Podobnie w czasie Pasterki, przy złożeniu darów modlimy się tak: "Wszechmogący Boże, przyjmij z upodobaniem dary złożone w świętą noc narodzenia pańskiego i przez tajemniczą wymianę darów daj nam udział w bóstwie Twojego Syna, w którym nasza ludzka natura zjednoczyła się z Tobą." Można powiedzieć codzienna modlitwa, no - świąteczna modlitwa, ale jednak zanoszona przez całą wspólnotę Kościoła - prośba o to, żeby Bóg dał nam udział w bóstwie Jego Syna. To jest perspektywa naszego życia, to jest coś, do czego jesteśmy już włączeni, ale do rozwijania czego jesteśmy zapraszani coraz bardziej. Myślę, że jeżeli ktoś, choć przez chwilę spróbuje zastanowić się nad tym wezwaniem, nad tą prawdą naszej wiary, to doprowadzi go to do zawrotu głowy. Jest to perspektywa niesłychanie piękna, niesłychanie głęboka, właściwie trudno gdziekolwiek coś bardziej pociągającego, coś bardziej wielkiego znaleźć. Bez tracenia swej własnej tożsamości chrześcijanin zostaje włączony w, nazwijmy to, w wewnętrzny obieg miłości Ojca, Syna, której owocem jest Duch Święty. Udział w Bóstwie - to jest nasza perspektywa. Oczywiście w pełni to się zrealizuje w wieczności, ale teraz już w zalążkach mamy możliwość uczestniczenia w tym, bo już teraz jest skończona Miłość Boga i jest ona darowana, już teraz cała Trójca zamieszkuje serce człowieka, który jest w stanie łaski uświęcającej. Co więcej, przebóstwienie nie dotyczy tylko jakiegoś naszego głębokiego ja, naszej duszy, ale dotyczy całego człowieka, bo tak jak Chrystus powstał z martwych w ciele przebóstwionym, tak również i nasze ciała już teraz są świątynią Ducha Świętego, a po naszej śmierci i zmartwychwstaniu zostaną przemienione na podobieństwo ciała Chrystusa Zmartwychwstałego. To pokazuje jeden z elementów duchowości chrześcijańskiej, która nigdy nie ogranicza się do samego wymiaru duchowego człowieka, ale zawsze obejmuje także wymiar cielesny, bo zawsze zajmuje się całym człowiekiem. Jest to jedna z konsekwencji tajemnicy Wcielenia Syna Bożego. Rozwój życia duchowego w tym ujęciu polega na coraz bardziej świadomym życiu tajemnicą, w której uczestniczymy, coraz bardziej świadomym przyjmowaniu tego, że życie boże we mnie jest. W takim razie staram się, aby to życie coraz mocniej, coraz głębiej, coraz bardziej świadomie było we mnie obecne.

Trzecie ujęcie na które chciałbym zwrócić uwag, a które się pojawia jako, nazwijmy to, popularne w duchowości chrześcijańskiej ujęcie, które pokazuje cel, to jest coś, co można by nazwać "zaślubiny z Chrystusem". Obraz ten, który pojawia się często w pismach mistyków, można odnaleźć oczywiście przede wszystkim w Piśmie Świętym. ródłem takiego ujęcia jest chociażby starotestamentalna "Pieśń nad pieśniami" czy też słowa, które odnajdujemy w pismach proroków, ale także Pawłowe porównanie relacji między Chrystusem i Kościołem, które jest odniesieniem do relacji między mężem i jego żoną. Ta relacja- relacja małżeńska, relacja oblubieńca i oblubienicy jest przykładem, czy obrazem, czy jakąś jakością budowania relacji z Bogiem. Dla wielu osób, które podejmują życie konsekrowane, czyli decydujących się poprzez śluby rad ewangelicznych, śluby ubóstwa, czystości, posłuszeństwa z miłości do Boga oddać Mu całe swoje życie, ta symbolika zaślubin z Chrystusem staje się bardzo dobrym opisem ich decyzji, którą podejmują. Rzeczywiście ich decyzja to oddanie całego swojego życia Chrystusowi na zasadzie budowania więzi oblubieńca z oblubienicą. Patrząc na pisma mistyków można powiedzieć, że właśnie w tym ostatnim etapie rozwoju duchowego, w ostatnim etapie zjednoczenia z Bogiem to zjednoczenie dokonuje się w ujęciu mistyków w dwóch częściach, w dwóch fazach. Pierwsza to jest etap zaręczyn duchowych, które jak każde zaręczyny zapowiadają coś, co będzie dalej, czyli pojawia się zaślubienie duszy z Bogiem, zaślubienie mistyczne. To, że w opisach mistyków pojawia się zazwyczaj słowo "dusza" ma pomagać w tym, żeby rzeczywiście ta relacja oblubieńca i oblubienicy była możliwa. Bóg staje się tym, który jest oblubieńcem, dusza ludzka w formie żeńskiej przyjmowana staje się oblubienicą. To określenie nie oznacza oczywiście samej duszy, oznacza całego człowieka, który wchodzi w tak głęboką więź z Bogiem, w relację oblubieńczą. Ale myślę, że nie ma się co za bardzo dziwić temu, że ten obraz ten opis częściej się pojawia w pismach mistyczek niż w pismach mistyków - mężczyzn, ponieważ tutaj walory naturalne też odgrywają rolę. Zapewne dużo łatwiej jest kobietom wejść w tę relację oblubieńczą niż mężczyznom odnaleźć się w tym ujęciu. Dla mężczyzn bardziej stosownym, czy naturalnym odniesieniem byłoby zajęcie miejsca przyjaciela oblubieńca, tak jak siebie nazwał Jan Chrzciciel.

To są te trzy ujęcia celu, który jest przed nami chrześcijanami. W różny sposób może być to przeżywane, czy to jako upodobnienie do Chrystusa, czy jako zatrzymanie się na tajemnicy przebóstwienia i rzeczywistej obecności Trójcy Świętej w sercu człowieka wierzącego, czy też na nawiązywaniu ścisłej relacji miłości, doskonałego zjednoczenia, jakie jest możliwe między mężczyzną i kobietą. To pokazuje perspektywę. Czasem może się wydawać, że ten cel jest niesłychanie odległy, że jesteśmy zupełnie gdzieś na początku drogi i w takim razie może pojawić się myśl - po co w ogóle patrzeć chociażby na pisma mistyków, po co zajmować się ich subiektywnymi doświadczeniami, po co korzystać z tak wielkich słów i w ogóle mówić o czymś, czego się tak za bardzo nie czuje teraz. Myślę, że ma sens pokazywanie celu, pokazywanie drogi, które prowadzi do celu chociażby z tego powodu, że to pozwala wyruszyć w drogę, że to wybija z takiego dobrego samopoczucia, że już wszystko osiągnąłem, że już właściwie wszystko jest za mną, że już stoję i nic więcej mi nie potrzeba. Wszelkie podchodzenie do swojego życia duchowego na zasadzie, że już coś mam i nie spodziewam się nic więcej, jest fałszywym, złym podejściem. Ważniejsze jest to, o czym mówi znów Paweł Apostoł: "Biegnę do tego, co przede mną". Nie tylko robię krok do przodu, ale chcę biec do tego, co przede mną. Spojrzenie na doświadczenia ludzi, którzy już głęboką relację z Bogiem zawiązali przed nami, którzy spróbowali to opisać, pozwala nam rzeczywiście w tym biegu nie ustawać, bo to pokazuje perspektywę nieskończoną. Akurat miłość nie ma miary - może być zawsze większa. Przyjaźń z Bogiem nie ma miary, możemy ciągle wzrastać. To, że już teraz doświadczamy obecności Ducha w naszym życiu wcale nie oznacza, że to już wszystko. W miłości nie ma kresu. Jesteśmy wezwani do tego, żeby Pełnia, Miłość Doskonała, czyli sam Bóg był w nas. W pełni. Nieskończona perspektywa. Oby każdy z nas jak najszybciej do tej pełni dotarł.

Czas się wypełnia - to dobrze. Pozostaje mi bardzo podziękować wszystkim za udział, za cierpliwość i wyrazić nadzieję i życzenia, aby to, do czego zaprasza nas Duch Święty rzeczywiście się w nas realizowało.

w styczniu 2004


[powrót]