Wojciech Czwichocki OP

O liturgii i duchowości chrześcijańskiego Wschodu.
Wykład IV



Pierwsze tysiąc lat chrześcijaństwa i siedem pierwszych soborów, do Soboru Nicejskiego z 767 roku to wspólna tradycja Kościołów wschodniego i zachodniego i na niej bazują dyskusje, rozmowy, spotkania odbywające się między prawosławnymi a katolikami. Kościół wschodni uznaje tylko te siedem soborów, ponieważ według eklezjologii - nauki o Kościele prawosławnym - nie można zwołać następnego soboru powszechnego, gdyż nie byłby na nim obecny papież - rozumiany przez prawosławie jako patriarcha Patriarchatu Zachodu, jednego z pięciu patriarchatów. To wiąże się oczywiście z wzajemnymi nieporozumieniami dotyczącymi prymatu papieża, jednak prawosławni na tyle Kościół zachodni, łaciński uważają za Kościół, że twierdzą: Sobór nie może być zwołany, bo byłby niepełny, nawet bez tych schizmatyków, którzy odłączyli się od ortodoksyjnego Kościoła (tak właśnie jesteśmy postrzegani przez prawosławnych).

Dlatego warto nie tylko przyjrzeć się temu pierwszemu tysiącowi lat i porównać to, co w owym czasie działo się w chrześcijaństwie zachodnim i wschodnim, jak były przeżywane prawdy wiary czy obecność Ducha Świętego i jakie to wydało owoce. Warto również przyjrzeć się drugiej, wschodniej gałęzi wyrastającej ze wspólnego pnia pierwszych wieków chrześcijaństwa i porównać różnice między naszym a wschodnim myśleniem o dogmatach, bo być może wschodnie chrześcijaństwo zwróciło uwagę na coś, co my pominęliśmy ze względu na inne uwarunkowania historyczne, ale teraz warte jest to naszej uwagi i refleksji. Oczywiście to mogłoby być pewno odkrywcze lub zupełnie nowe dla przeciętnego wierzącego prawosławnego - to są raczej problemy teologiczne niż problemy obecne w życiu zwykłych wierzących. Podobnie jak w Kościele rzymskokatolickim nie każdy zajmuje się czytaniem nowych książek Ratzingera i z pewnością niewielu księży sięga do publikacji Karla Rahnera czy innych teologów - ich rozważania są dość skomplikowane i niezbyt potrzebne w codziennym życiu.

Co może mieć to wspólnego z mistyką? Otóż wspomniana książka Łosskiego i interpretacja teologów prawosławnych współczesnych epoce Ojców Kościoła jest właśnie taka: mistyka jest życiem Kościoła, życie duchowe jest zapisane w dogmatach, przeżyte w liturgii, przeżyte w modlitwie Kościoła. Mistyczne jest to, że przeżywam bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa. Mistyczne jest to, że Bóg jest jeden w Trójcy Świętej. Mistyczne jest to, że Jezus Chrystus ma boską i ludzką naturę. Konsekwencją jest to, co z ludzką naturą dzieje się w procesie indywidualnego nawrócenia. Jak uczą greccy Ojcowie Kościoła - natura ludzka jednostki przemienia się, człowieczeństwo w niebie będzie inne a jednocześnie tożsame z tą jednostką. Te niezwykłe, zupełnie mistyczne tajemnice zawierają się w dogmatach. Mistyka jest zatem tym, co kształtuje moje relacje z Panem Bogiem, moje traktowanie samego siebie, myślenie o sobie samym, traktowanie mojej grzeszności, mojego powołania do świętości.

Może to brzmi trochę "niemistycznie", ale chciałem się skupić na pokazaniu, gdzie ta duchowość ma swoje źródło a mniej skupić się sposobach, w jakie się ona wyraża, chociażby w hymnografii bizantyjskiej - źródle liturgii Kościoła prawosławnego. Podczas wczorajszych wykładów w księgarence można było zakupić książkę o liturgii Wielkiego Tygodnia w Kościele prawosławnym - to są teksty liturgiczne - i zobaczyć jak poeci-twórcy hymnów, którymi modli się Kościół prawosławny przetworzyli słowa Pisma Świętego oraz prawdy wiary. Znowu przykład synergii, współpracowania - z jednej strony lektura Pisma Świętego a z drugiej talent poetycki i muzyczny, ubierający wszystko w odpowiednie słowa i melodie. Oto właśnie skutek takiego a nie innego przeżywania prawd wiary.

Jedną z cech teologii greckiej, zwłaszcza wschodnio-chrześcijańskiej i wschodnich ojców Kościoła, jest to, co się nazywa teologią apofatyczną - po polsku czy po łacinie nazywającej teologią negatywną, teologią negacji, w przeciwieństwie do teologii katafatycznej, nazywanej teologią pozytywną. Dodam, że Ojcowie Kościoła bardzo mocno akcentowali, że teologia to jest osobiste spotkanie z Panem Bogiem. Teologia wyrażona w dogmatach albo opisana w dziełach teologicznych ma być tylko niezręczną, niedoskonałą podpórką, czy szkicem tej relacji, pełna teologia zaś będzie miała miejsce wtedy, gdy w niebie spotkamy się twarzą w twarz z Panem Bogiem.

Święty Tomasz, wnikliwy czytelnik dzieł Ojców Kościoła, jego "Suma teologii" zawiera liczne nawiązania do ich nauczania (często cytowani są na przykład św. Augustyn i Pseudo-Dionizy Aeropagita) używa z kolei sformułowania teologia negatywna, teologia pozytywna i teologia superlatywna. A propos świętego Tomasza, polecam taką książkę, " Święty Tomasz jako mistrz duchowy", wydaną jakiś czas temu przez wydawnictwo "W Drodze". Jest ona dobra dlatego, że z nauki świętego Tomasza, który w powszechnej świadomości funkcjonuje jako suchy, scholastyczny teolog, potrafi wydobyć mistykę, to duchowe piękno i pokazuje, że "Suma Teologii" ma być mistagogią, wprowadzeniem, wtajemniczeniem mnie w mój osobisty kontakt z Panem Bogiem w kontekście Kościoła i Ducha Świętego, który w tym Kościele żyje. Święty Tomasz to teolog jak najbardziej mistyczny, chociaż używał emfatycznych zwrotów w rodzaju "och, ach mój słodki Jezu". Bo nie chodzi o to, aby ulegać wzruszeniom, ale aby odkryć w tych tekstach coś, co mnie prowadzi, co jest moim przewodnikiem w drodze do Boga.

Wracając do głównego wątku, teologię pozytywną, negatywną i superlatywną według świętego Tomasza można objaśnić następująco: otóż postrzegam wokół siebie dobre rzeczy i zastanawiam się, czy Pan Bóg jest również taki czy nie. Dochodzę do wniosku, że jednak jest, bo raczej lepiej jest być dobrym niż złym, więc wydaje mi się, że Pan Bóg jest dobry, ale muszę włączyć w sobie taki alarmowy dzwonek: uważaj, nie przyrównuj Boga do tego co widzisz i do tego co jesteś w stanie pomyśleć o dobru, Bóg nie jest w taki sposób dobry, Bóg nie jest dobry. Używasz słowa dobry (teologia pozytywna), ale Bóg nie jest dobry (teologia negatywna), bo Bóg jest dobry w stopniu najwyższym (teologia superlatywna). Właśnie ten najwyższy stopień jest furtką, którą św. Tomasz zostawia uchyloną i mówi: nie zamkniesz Pana Boga w formułki: dobry - zły, prawdziwy - nieprawdziwy, bo ta uchylona furtka każe Ci tego najwyższego dobra, tej najprawdziwszej prawdy wciąż poszukiwać. W ten sposób właśnie można w pismach świętego Tomasza odkryć takie furteczki, którymi on wyprowadza nas ku Tajemnicy, którymi wprowadza nas w mistykę, w nasze spotkanie i życie z Panem Bogiem, w duchowość.

Na Wschodzie teologię apofatyczną i katafatyczną rozumiano inaczej. Mogę wiele prawd o Panu Bogu poznać patrząc na stworzenia, czytając księgi Pisma świętego, spotykając się z Chrystusem, który stał się człowiekiem, poprzez Kościół w sakramentach - to właśnie teologia katafatyczna, ta pozytywna, związana z tajemnicą Wcielenia i Objawienia. Gdybyśmy mieli narysować strzałki, teologia katafatyczna byłaby strzałką skierowaną od Pana Boga do człowieka. Bóg przychodzi i coś o sobie objawia, warto się tym zajmować, aby wyruszyć w drogę, żeby odkryć w sobie pewną dynamikę tego, co ma mnie doprowadzić do Boga. Poznaję, że Pan Bóg jest miłością, wchodzę na drogę, którą we wschodnim chrześcijaństwie nazywa się theosis, czyli przebóstwieniem, czyli tak niezwykle zmieniającym mnie spotkaniem z Panem Bogiem, że aż przenikającym mnie swoją obecnością, boskimi energiami. Kiedy wstępuję po tej drodze przebóstwienia coraz bardziej i bardziej do Boga, spotykam Tajemnicę coraz większą, której nie jestem w stanie wyrazić. Spotykam wciąż narastające Boskie ciemności - o tym pisał Pseudo-Dionizy Areopagita, ale też i traktują o tym mistyczne dzieła zachodniej teologii, jak choćby "Obłok niewiedzy", książka związana ze średniowieczną mistyką angielską. Wstępując do Boga, którego nie jestem w stanie pojąć, wstępuję do tak wielkiej światłości, że oślepia mnie ona i staje się dla mnie Boską ciemnością, czyli niepoznaniem, Bożym zamilknięciem.

Ojcowie Kościoła lubią pokazywać, że dogmat jest takim znakiem ostrzegawczym, rodzajem drogowskazu pokazującego, że jeśli będziesz się starał myśleć zbyt racjonalnie lub w zbyt płytki i łatwy sposób - jak choćby wspomniany wczoraj Ariusz, który chciał osobę Jezusa Chrystusa zbyt łatwo wpasować w kategorię filozofii - to opiszesz sobie Pana Boga do końca, ale to już nie będzie Pan Bóg. Opiszesz sobie tajemnicę Jego obecności w tym świecie, w twoim życiu, ale to już nie będzie Jego obecność, to będzie obecność twojego wyobrażenia Pana Boga, to będzie działanie twojego wyobrażenia Bożej Łaski. Prawdziwie Boże działanie jest właśnie tajemnicą. Teologia apofatyczna ma natomiast ambicję być teologią mistyczną, teologią duchową, która przez labirynt zbyt łatwych rozwiązań, że Bóg jest taki albo inny, że do końca można o Nim powiedzieć tak albo inaczej, ma mnie przeprowadzić do tajemnicy bardzo osobistego i indywidualnego spotkania, do Boskich ciemności, do przebóstwienia, do przemiany. Spotkanie dokonuje się jednak wciąż w Kościele. To bardzo ciekawy rys tej duchowości, ponieważ w potocznym myśleniu liturgia, teologia a mistyka, duchowość są zupełnie odrębnymi sprawami. Pierwsze są wspólne, dla wszystkich - niedzielna Msza święta czy katecheza, a drugie - indywidualne: gdzieś z boku, w cichym kąciku, mam swoje mistyczne miejsce spotkania z Panem Bogiem, tam się dzieje prawdziwa pobożność, tam zwracam się do Boga i tam słucham, co On ma do powiedzenia. Często też przeciwstawia się mistrzów duchowych, którzy pisali mistyczne dzieła tym właśnie suchym teologom w rodzaju świętego Tomasza, ale na szczęście zaczyna się to zmieniać.

W każdej teologii najważniejsze jest przecież to abym to ja dotarł do Pana Boga i został przez Niego przemieniony. W tym celu uprawia się teologię, aby teologia się we mnie działa. Po to się formułuje dogmaty, żeby dogmaty we mnie żyły, żebym ja nimi właśnie żył, żeby one były moją mistyką. Teologia ma nie być tylko intelektualną igraszką dla nielicznych. To, co dzieje się w moim indywidualnym spotkaniu z Panem Bogiem jest dzianiem się tego samego Ducha Świętego, który gromadzi Kościół, który we Mszy świętej przemienia chleb w ciało Chrystusa i wino w krew - kiedy przyzywamy Go w epiklezie, aby zstąpił na ten chleb, żeby to się stało Ciało Chrystusa - jest jednym i tym samym. Warto sobie to uświadomić i coraz bardziej odkrywać i przeżywać. Choćby po to, aby Msza święta nie była dla nas odstanym obowiązkiem, bo wolelibyśmy gdzieś do lasu czy na łąkę, tam jest przecież o wiele bardziej mistycznie. W takim zindywidualizowaniu przeżycia mistycznego kryje się też niebezpieczeństwo mylenia go z uczuciowym i emocjonalnym poruszeniem. W pewnym momencie może się okazać, że nie z Duchem Świętym ani Panem Bogiem rozmawiamy, ale z własnym rozżaleniem czy superego i ten dialog zaprowadzi nas do samych siebie, do wykoślawień, które w sobie pielęgnujemy, a nie do prawdziwego oczyszczenia i nawrócenia. Zanurzenie w życiu Kościoła, czyli właśnie w Duchu Świętym, ratuje przed takimi duchowymi niebezpieczeństwami.

Wspomnę jeszcze o tym, jak teologia apofatyczna, ta negatywna, bywa przedstawiana na ikonach. Otóż na ikonie Przemienienia Pańskiego mamy dużą postać Chrystusa w lśniąco-białych szatach, który jest otoczony kręgami. Kręgi zewnętrzne są jasne, kolejne są nieco ciemniejsze, kolejne jeszcze bardziej ciemne, a krąg przy samej postaci Chrystusa jest bardzo ciemny. Tak właśnie wyrażono prawdę wiary o Boskich ciemnościach - o tym, że kiedy dochodzi się do samej istoty tego, kim jest Bóg, jest to niepoznawalne, jest to jasność tak jasna, że byłoby wstyd używać jasnych kolorów, bo one mogłyby nas zwieść, że możemy tę jasność opisać, mogłyby nas okłamać, że potrafimy ją pojąć i doświadczyć w ogóle - a to jest tak wielka jasność, że aż staje się ciemnością.

Kolejnym interesującym elementem duchowości wschodniej jest sposób opisywania człowieka przez Ojców Kościoła. Otóż to człowiek ma być przebóstwiony, on ma się zbliżać do Pana Boga - zatem to dla niego formułowane są dogmaty, to w nim dzieje się teologia, to on jest tutaj podmiotem. Ten człowiek jest zarówno ciałem jak i duszą. U wielu Ojców Kościoła występuje ten dychotomiczny podział, zaczerpnięty z greckiej filozofii i jest on dość powszechnie przyjmowany, nie zatem wzbudza on jakichś większych emocji (no, chyba, że ktoś kwestionuje również powszechnie przyjmowaną wyższość porządku duchowego nad cielesnym, tak jak pewien młody biolog podczas spotkania w duszpasterstwie).

Jednak jest jeszcze trzeci element, moim zdaniem najciekawszy. Otóż Ojcowie twierdzą, że człowiek to nie tylko ciało i dusza, ale również duch, Duch Święty, wpisany w strukturę człowieka. Niezwykle śmiała antropologia - Duch Święty, nie jako element w jakikolwiek sposób od człowieka zależny, tylko coś, co jest nam dane z zewnątrz. Jakie są konsekwencje takiego myślenia? Otóż, jeśli żyję tym Duchem Świętym - tym samym, który Kościół zgromadził w jedno - oznacza to, że Kościół, wspólnota, która celebruje tajemnicę liturgii, jest moim naturalnym miejscem. Duch Święty jest naturalną częścią mnie, czymś, co powinno we mnie być, a jeśli nie ma - jestem nienaturalny.

Tutaj występuje istotna różnica między wschodnim i zachodnim chrześcijaństwem w rozumieniu natury. Zachodnie chrześcijaństwo skupiło się mocno na rozróżnieniu między naturą i łaską. Według niego natura jest tym, co mamy bez Pana Boga, a co po grzechu pierworodnym w dodatku stało się upadłe - i tak to jest rozumiane przez świętego Tomasza, jak przez całą zachodnią teologię. Zupełnie odwrotnie jest na Wschodzie. Tutaj, kiedy mówi się o naturze, ma się na myśli człowieka w Duchu Świętym, czyli człowieka w Bożej obecności - to jest naturalne środowisko człowieka. Grzech jest nienaturalny, bycie bez Boga, Ducha Świętego jest nienaturalne. Ciało posiadam w jakimś celu, duszę posiadam w jakimś celu i Ducha również posiadam w jakimś celu - może lepiej powiedzieć: jestem przez niego posiadany, chociaż to nie jest najlepsze określenie, one raczej współistnieją ze sobą. Duch Święty istnieje we mnie w jakimś celu. Jaki jest ten cel? Mówiliśmy o przebóstwieniu człowieka - o tym, że jestem powołany, tak jestem skonstruowany przez Pana Boga, aby we mnie dokonało się przebóstwienie. To jest naturalne przeznaczenie, naturalny bieg mojego życia. Jeżeli się we mnie przebóstwienie nie dzieje, jeśli Boża obecność nie przenika mnie coraz bardziej i bardziej, jeśli nie nawracam się nie tylko moralnie - żyję niezgodnie ze swoją naturą. Tak to rozumieli Ojcowie Kościoła.

Niezwykle cenna jest również dynamiczna wizja człowieka, którą greccy Ojcowie Kościoła proponują. Opisując strukturę człowieka, widzą zarazem pewną dynamikę, postrzegają człowieka nie jako linneuszowski statyczny gatunek, podgatunek czy rodzaj, ale pewien proces, dzianie, stawanie się; bardzo zresztą podobne do naszego doświadczenia życia. Ja się zmieniam, fizycznie, duchowo, intelektualnie, poznaję różne rzeczy, potrafię coraz bardziej panować nad sobą. Jednak według Ojców Kościoła ta zmiana będzie tylko dobra wtedy, kiedy będzie zmianą w Duchu Świętym wpisanym w strukturę człowieczeństwa. Mistyka jest więc zatem twórczym, synergicznym poddaniem się owej zmianie prowadzącym do przebóstwienia, do przeniknięcia Bożą Obecnością.

Ten wątek jest obecny w nauczaniu wielu ojców Kościoła, czy u Ojców Kapadockich, czy wcześniej u Orygenesa. Wziął się zresztą z Księgi Rodzaju, gdzie jest napisane, że człowiek został stworzony na obraz swój i podobieństwo swoje człowiek został przez Pana Boga stworzony. Ojcowie uznali, że te dwa słowa nie mogą oznaczać tego samego, ale dwie różne rzeczywistości obecne w człowieku. A zatem, obraz to jest to, co jest odbite we mnie, co sprawia, że moja struktura jest taka a nie inna, i co jest we mnie absolutnie niezamazywalne, taki nie do usunięcia znak, że pochodzę od Pana Boga, bo nie jestem wynikiem przypadku, doboru naturalnego czy czegoś tam jeszcze. Nie może zatem się we mnie zdarzyć takie odwrócenie od Pana Boga, takie odejście od Niego, żeby ten obraz został zniszczony. Może zostać zamazany, mogę o nim nie pamiętać, ale on we mnie jest i będzie trwał zawsze, bo jest w człowieku stały i jest istotą jego struktury.

Podobieństwo natomiast ojcowie Kościoła rozumieli właśnie jako tę dynamikę. Jestem obrazem Pana Boga, ale powinienem stawać się coraz bardziej do Niego podobny, ponieważ ten obraz może być jeszcze bardziej doskonały. Ta dynamika ludzkiego człowieczeństwa została wyrażona przez świętego Ireneusza z Lyonu - wczesnego ojca Kościoła - który mówił, że Adam i Ewa zostali stworzeni jako dzieci, jednak za szybko zapragnęli być dorośli. Tak Ireneusz symbolicznie tłumaczył grzech pierworodny - obraz Boży w nich był, podobieństwo miało się rozwijać, ale oni jeszcze nie będąc podobni do Pana Boga już zaczęli uważać, że są do Niego tak bardzo podobni, że aż zapragnęli być Mu równi.

W każdym razie ta dynamiczna struktura człowieczeństwa jest właśnie wyznacznikiem tego, co ma się we mnie dziać. Jestem skazany na mistykę, bo ona jest wpisana we mnie i to nie jest tak, że mogę chcieć albo nie, czy jako zakonnik mogę poczuwać się do większego duchowego rozwoju niż osoba świecka. Nie, duchowość jest wpisana w moją strukturę jako podobieństwo, dynamika stawania się coraz bardziej podobnym do Pana Boga, coraz większym dążeniem do przebóstwienia.

w lutym 2004


[powrót]