Paweł Kozacki OP

Wykład I



Dziękuję za zaproszenie. Jestem debiutantem, ponieważ nigdy dotąd nie prowadziłem wykładów. Nie czuję się też autorytetem w dziedzinie, o której mam mówić, z tego względu, że żadnych specjalistycznych studiów w tej dziedzinie nie prowadziłem. To, czym chcę Was zająć i to, co powoduje, że mam śmiałość mówić na ten temat, to fakt, że przez 30 lat kapłaństwa pracuję głównie z ludźmi świeckimi. Najpierw w Szczecinie - praca w duszpasterstwie i radio. Potem przez ostatnie 10-11 lat w wydawnictwie "w Drodze". Jeden z kolegów redakcyjnych powiedział kiedyś, że "z Pawłem [Kozackim] to on przebywa więcej niż ze swoją żona. Tak i ja mogę powiedzieć, że z ludźmi w mojej redakcji przebywam więcej niż z moimi braćmi w klasztorze. Także kontakty z ludźmi świeckimi i próby ułożenia współpracy to powód, dla którego ośmielam się tu mówić.

Do poglądu, że tak ważne jest znalezienie formuły istnienia świeckich w Kościele doszedłem mniej teoretycznie, a bardziej praktycznie. A było to tak: pierwszy raz zachwyciłem się sposobem obecności świeckich w Kościele w 1989 roku, gdy Papież przyjechał do Czech. Było to tuż po "aksamitnej rewolucji". Pojechałem tam, aby wizytę Papieża opisać. Zachwycił mnie sposób funkcjonowania całego zakonu. Zarówno ojców jak i braci, sióstr kontemplacyjnych i czynnych i ludzi świeckich. Otóż ludzie świeccy ze względu na specyfikę tego Kościoła, który przez długie lata żył w podziemiu, w swoich działaniach, w swojej obecności często byli bardzo blisko z osobami konsekrowanymi. Podejmowali wiele wspólnych dzieł. Osobom świeckim były proponowane pewne pola decyzyjne Dominikanów czeskich. Wpływali na kształt duszpasterski, na podejmowanie decyzji. Te wzajemne relacje, dopełnianie, wzajemne wzbogacanie się rodziny dominikańskiej mnie zachwyciły. W Polsce tego nie widziałem.

O ile teoretycznie słyszałem w Polsce o niedostatkach współpracy świeckich z duchowieństwem, to tam zobaczyłem tę współpracę zrealizowaną. Nastroiło mnie to tak, że jednym z priorytetów duszpasterskich, które podjąłem, gdy wyjeżdżałem z Krakowa i przenosiłem się do Szczecina było to, że w mojej posłudze duszpasterskiej będę wyraźnie kładł nacisk na jak największe miejsce świeckich we wspólnotach, w Kościele, który będę tworzył. I nastąpiło zderzenie z twardą rzeczywistością. Pełen dobrych chęci i otwarcia, z pragnieniem tego by zaprosić ludzi świeckich do współdziałania, spotkałem się z sytuacją, gdzie moja otwartość spotkała się z obojętnością, niezrozumieniem i z postawą: "o co właściwie chodzi"?

Zapraszanie do współtworzenia liturgii, do wzięcie odpowiedzialności za czytania, śpiewy, zaproszenia w różne miejscach życia duszpasterskiego spotykały się z postawami ucieczkowymi. Tzn. ludzie bardzo niechętnie aktywnie włączali się w to, co robiliśmy. To była bardzo specyficzna sytuacja, ponieważ były to pierwsze miesiące pobytu Dominikanów w Szczecinie. O ile w takich miastach jak Poznań, Kraków, Warszawa, gdzie tradycja dominikańskiego przebywania w danym miejscu jest długa, sama nazwa dominikańskie duszpasterstwo, pewne formy są już wypracowane, o tyle w Szczecinie to było zupełnie w stanie początkowym. Aby uzmysłowić, jaka to była sytuacja, to powiem, że czasem pytali mnie "a czym się różnią Dominikanie od Kościoła Katolickiego"?

Jeśli chodzi o "duszpasterstwo", to mogłem tylko tłumaczyć, że to rodzaj oazy, ale trochę coś innego. Mówienia o tercjarzach, trzecim zakonie, rodzinie dominikańskiej, wspólnotach świeckich dominikanów, to w ogóle nie zaczynałem. Z kolei, gdy zostałem przeniesiony do Poznania nadal chciałem podejmować wątek aktywizowania świeckich. Zostało to wykorzystane przez wspólnoty tercjarzy dominikańskich w Poznaniu. Mając pozytywne doświadczenie zostałem duszpasterzem jednej ze wspólnot tercjarskich. I tu było kolejne trudne doświadczenie. Powiedziano mi, że są dwie wspólnoty trzeciego zakonu, a ja dostałem pod opiekę tę młodszą. Mieli oni 15-20 lat więcej niż ja. Moja próba aktywizowania świeckich w Kościele spotkała się z następnymi kłopotami.

Na początku podszedłem do tego bardzo ambitnie. Trzeba się zaangażować i odmłodzić, ściągnąć młodych ludzi, którzy na pewno są tym zainteresowani, tylko trzeba im to interesująco przedstawić. Niestety sytuacja była dalej taka, że próba zaproszenia ludzi młodszych, kończyła się tak, że po przyjściu na 2 spotkania taki człowiek znikał. Uciekał, nie mogąc znaleźć się w tej formie, jaką był trzeci zakon.

Próbowałem różnych sposobów - niewiele z tego wychodziło. W pewnym momencie zaprosiłam już nie pojedyncze osoby, ale silnie zintegrowaną grupę, która w pewnym momencie została bez duszpasterza. Próbowałem ją wprowadzić do wspólnoty trzeciego zakonu. Skończyło się tak, że dwie grupy stanęły naprzeciwko siebie pełne nieufności. W tym momencie zacząłem podejmować refleksje nad tym, co to jest z tą obecnością ludzi świeckich w Kościele. Jak właściwie ta obecność powinna wyglądać. Momentem przełomowym dla mojego pojmowania miejsca świeckich w kościele było spotkanie z Ojcem Wojciechem Giertychem. Podzieliłem się z nim swoimi doświadczeniami i kłopotami. A on, z właściwą sobie gracją, wsadził kij w mrowisko. Napisał tekst, który został opublikowany na łamach miesięcznika "W drodze" pod tytułem "Dominikańskie harcerzyki". Wojciech Giertych jest kimś, kto wchodzi z precyzją i gracją czołgu w pewne tematy. Ale to pokazuje pewne problemy. W artykule tym stwierdził mianowicie, że gdy porówna się dokumenty dominikańskie, które są podstawą funkcjonowania świeckich Dominikanów w Polsce i na świecie, to się okaże, że są to dwie różne przestrzenie.

Wizja trzeciego zakonu, z którą ja miałem do czynienia w sposób praktyczny, to jest coś takiego, że trzecie zakony są próbują dostosować życie zakonne na potrzeby ludzi świeckich. To znaczy, że wizja trzeciego zakonu oznaczała, że człowiek obracający się w świecie, w rzeczywistości doczesnej, próbuje zaczerpnąć z duchowości, oprzeć się na trzech ślubach będących podstawą życia konsekrowanego, i w pewien sposób przystosować je do tych warunków, w których sam żyje. Punkt wyjścia jest zrozumiały, ale według Ojca Wojciecha dało to efekt taki, że tercjarze napisali swoje lektorium, swoje prawo, na wzór księgi konstytucji braci kaznodziejów, czyli pierwszego zakonu. W ten sposób trzeci zakon miał dokładne kopie takich instytucji jak postulat, nowicjat, śluby czasowe, śluby wieczyste, wybór przełożonych. Wspólnoty te miały przełożonych, kronikarzy, sekretarzy, administratorów. Były obciążone wielką grupą funkcji: wszyscy mieli zajmować się swoimi sprawami i znajdować sobie w ten sposób zatrudnienie. Często rzeczywiście cała energia szła w obsługę tego administracyjnego balastu. W efekcie charyzmat dominikański wychodzenia na zewnątrz, podejmowania dzieł apostolskich, schodził na plan dalszy. Większą wagę kładziono na dzieła pokuty, dzieła modlitwy, niż na specyficzne realizowanie charyzmatu dominikańskiego w wymiarze życia świeckiego.

Zacząłem się rozglądać jak to wyglądało w innych zakonach. Okazało się, że ten problem jest szerszy, że nie jest to tylko specyfika dominikanów. Dowiedziałem się wtedy, że tradycja trzeciego zakonu została zmieniona niedawno. Tak naprawdę sformułowanie nauki Kościoła, które inaczej ustawiało role świeckich, powstało na II Soborze Watykańskim. Przyczyny tego, że ludzie świeccy mieli kształtować swoją duchowość w oparciu o kształt życia różnych zakonów, były dwie: historyczna i socjologiczna.

Historyczna sięga korzeniami daleko, do III-IV wieku, gdy chrześcijaństwo stawało się religią dominującą. Wtedy do Kościoła napłynęli ludzie, którzy przyjmowali chrześcijaństwo nie na zasadzie religii wyboru, nie dlatego, że pragnęli żyć Chrystusem, mimo, że pociągało to pewne niebezpieczeństwa, aż do męczeństwa włącznie, ale dlatego że tak było wygodniej. To umożliwiało karierę. Było wyrazem pewnego kompromisu, który ludzie zawierali. W odpowiedzi na takie konformistyczne podejście pojawił się w chrześcijaństwie ruch ludzi, którzy stwierdzili, że nie chcą Kościoła letniego, że Chrystus, Ewangelia, jest wezwaniem do życia radykalnego. W ten sposób powstał ruch mnichów, którzy odchodzili od codzienności. Mimo, że sami byli ludźmi świeckimi, to szli na pustynię, miejsca osobne, aby tam w pokucie, modlitwie, w całkowitym oddaniu się Chrystusowi radykalnie realizować wezwania Ewangelii. To był początek pęknięcia, które sprawiło, że jest Kościół, który żyje życiem świeckim, uwikłanych w sprawy tego świata i są jacyś atleci ducha, niezwykłe postacie, które chcąc prawdziwą duchowość utrzymać, chcąc prawdziwie żyć Chrystusem, muszą się od tego świata oddzielić. To spowodowało postrzeganie świata w dwóch przestrzeniach: sacrum i profanum. Sacrum dla tych nielicznych i profanum, w którym zanurzeni są ludzie świeccy. W konsekwencji spowodowało to taką sytuację, że jeżeli ktoś żyjący w świecie, żyjący w sprawach doczesnych, chciał rozwijać swoją duchowość, swoje życie modlitwy, to nie miał w zasadzie innych punktów odniesienia, jak odnieść się do tradycji duchowych, które istniały, czyli do zakonów. Tworzono zatem trzecie zakony, zakony ludzi świeckich, które pragnąc ubogacić swoje życie duchowe, czerpali ze skarbca duchowego zakonów, które swoją tradycję duchową posiadały.

Druga przyczyna, która spowodowała, że przez wieki nie istniała teologia laikatu, podkreślanie faktu, że osoby świeckie nie muszą wzorować się na zakonach, była taka, że wraz z masowością chrześcijaństwa uproszczono wymagania stawiane ludziom. Wtedy, gdy wiara wiele człowieka kosztowała, gdy przystawanie do Chrystusa było trudne - był czas, żeby ludzi przez katechumenat wprowadzać w wiarę, w rzeczywistość obcowania z Chrystusem. Gdy stało się to bardziej masowe, stworzono kodyfikowane wymagania, co skończyło się tym, że moralność oderwano od duchowości. Podstawą życia chrześcijańskiego stał się Dekalog, zachowywanie przykazań, to by nie grzeszyć i nie wpadać w objęcia zła. Ale było to coś na zasadzie ślubów - powinieneś zacisnąć zęby człowieku i nie robić tego, co złe. I wtedy nastąpiło oderwanie od źródeł: od tego, że moralność chrześcijańska zaczyna się od spotkania z Jezusem Chrystusem. Spowodowało to rozdarcie: że dla tych, którzy chcieli naśladować Chrystusa była droga rad ewangelicznych - droga tych, którzy ślubowali posłuszeństwo, czystość, ubóstwo w zakonie, a dla zwykłych świeckich szaraczków był Dekalog, przykazania kościelne, czyli wszystko, czego właściwie nie powinni robić, aby zmieścić się w Kościele. Niestety ukształtował się taki właśnie układ rozerwanych dwóch rzeczywistości - tego, co można nazwać duchowością, bliskim obcowaniem z Chrystusem, i sferą moralną. Oczywiście, gdy popatrzy się na pisma mistyków, i innych ludzi, daje się znaleźć fragmenty, które nawołują do tego, by również w świecie każdy żył swoim powołaniem, że każda droga jest powołaniem do świętości. Gdy jednak popatrzy się trzeźwo na katalogi świętych i błogosławionych - to widać dysproporcje świętych wyniesionych ze stanu kapłańskiego i zakonnego do ludzi świeckich. Oczywiście te dysproporcje są spowodowane jeszcze innymi przyczynami. Mianowicie zakony miały większe szanse, aby zadbać o proces kanonizacyjny czy beatyfikacyjny i doprowadzić do wyniesienia na ołtarze danego człowieka. Natomiast człowiek świecki, który nawet żył w wielkiej świętości, nie tworzył wspólnoty czy grupy ludzi, które później mogłyby zadbać o beatyfikację czy kanonizację. Fakt, że w panteonie świętych jest znacznie więcej duchownych pokazuje jednak jasno, że Kościół przez wiele wieków patrzył na powołanie do świętości, jako na drogę dla wybranych, drogę dla elity. Przy czym na tej samej płaszczyźnie można zobaczyć świętych pierwszych wieków. Okaże się, że wśród świętych pierwszych wieków jest wielu takich, którzy byli ludźmi świeckimi, którzy świadczyli o Chrystusie przelaną krwią, świadczyli swoim męczeństwem. Jaka była rewolucja, którą wprowadził II Sobór Watykański? Przeniósł on bardzo wyraźnie opis tego, kim jest człowiek świecki, z negatywnej definicji, że świecki to nie jest ani ksiądz ani osoba konsekrowana, ale cała reszta chrześcijan, na bardziej pozytywną definicję mówiącą, że godność chrześcijanina wynika z samego faktu chrztu, że każdy z nas został konsekrowany przez sakrament chrztu. Że wartość, moc tego sakramentu, jest tak wielka i znacząca, że właściwie nie trzeba dodawać żadnej następnej by uzasadnić, że człowiek ochrzczony jest człowiekiem powołanym do świętości, do naśladowania Chrystusa. O tej tożsamości będę mówił na następnym wykładzie.

Żeby pokazać jak niełatwo było te dokumenty soborowe wprowadzać w życie to powiem w dużym skrócie jak to było wśród dominikanów. Mówiłem o tym dyrektorium trzeciego zakonu, jakie istniało w Polsce. Otóż podjęto wysiłek zastosowania tych wytycznych, które pojawiły się w konstytucji dogmatycznej, konstytucji duszpasterskiej o Kościele, gdzie Dominikanie próbowali w nowy sposób sformułować istnienie ludzi, którzy są w rodzinie dominikańskiej. Zabrano się za to w ‘64 roku. Stworzono taką regułę "tertio intini secularis Sancti Dominici". Była to pierwsza próba wprowadzenia teologii, która została podana na Soborze. Do ostatecznego wprowadzenia reguł fraterni świeckiej świętego Dominika, które zostały zatwierdzone w ‘87 roku przez Stolicę Apostolską, doszło dwadzieścia trzy lata później. Dwadzieścia trzy lata szukano takiej formuły, która sprawi, że zostanie sformułowana teologia laikatu, że sposób istnienia świeckich w Kościele zostanie określony na ten sposób dominikański. Jedną z ciekawszych rzeczy, o której chciałbym powiedzieć, to fakt, że w 1967 roku pojawił się projekt, który został zanegowany przez Stolicę Apostolską. Co było przyczyną? To, że w tej regule świeckich dominikanów pojawiła się definicja tego, kto jest świeckim dominikaninem, oparta o śluby. Stolica Apostolska wysunęła zarzut, że właściwie nie wiadomo, kim są tercjarze. Czy są to osoby konsekrowane, czy osoby świeckie. Z jednej strony są to ludzie żyjący w świecie, w laikacie. Z drugiej zaś strony podstawą ich tożsamości są śluby, które stanowią o konsekracji w znaczeniu powołania do życia zakonnego. To jest napięcie, które pojawiło się w naszym zakonie.

Gdy te dwadzieścia trzy lata minęły, gdy udało się sformułować w nowy sposób regułę fraterni świeckich, położono nacisk na to, aby w ogóle odejść od terminu "trzeci zakon". O ile wcześniej mówiło się o tercjarzach ,o trzecim zakonie, to teraz stwierdzono w regule fraterni świeckich, że mówi się o rodzinie dominikańskiej, świeckich dominikanach, o fraterniach, natomiast nie mówi się o trzecim zakonie. Dlatego, by podkreślić, że to są ludzie, którzy żyją życiem świeckim a nie zakonnym. Mimo, że ten termin trzeciego zakonu nadal funkcjonuje, to jednak bardzo wyraźnie w dokumencie, który określa sposób funkcjonowania świeckich dominikanów, odeszliśmy od takiego sformułowania. Włączenie w rodzinę dominikańską, włączenie w zakon, odbywa się nie w oparciu o śluby, ale w oparciu o przyrzeczenie, o deklarację przynależności do rodziny dominikańskiej. A zatem chciano znowu docenić, że człowiek ochrzczony, człowiek żyjący w Kościele na mocy chrztu i bierzmowania, spełniający swoje powołanie do dojrzałości chrześcijańskiej, nie jest kimś, kto musi ubogacać swoje życie ślubami. Następnym elementem, który się tam pojawił, była większa autonomia wspólnot świeckich od jurysdykcji zakonu dominikańskiego. Wcześniej wyraźna była taka zależność, że z jednej strony był ów trzeci zakon, ale niewiele mógł on zrobić bez zgody pierwszego zakonu. Każda poważniejsza decyzja musiała być tam konsultowana. Reguła fraterni świeckiej mówi, że każdy człowiek świecki, który dojdzie do poziomu, który nazwać można dojrzałością wiary, powinien być otaczany takim zaufaniem. Wspólnoty, mają prawo do samodzielnych opinii, do samodzielnych decyzji, do samodzielnego określania.

Następnym elementem, który podkreślono, było wezwanie całego zakonu: braci, sióstr, ludzi świeckich, do pogłębionych studiów nad teologią laikatu. Dlatego, abyśmy wszyscy razem sobie uświadomili, czym jest miejsce ludzi świeckich w Kościele. Jednocześnie to zaproszenie do tego, że jeżeli doceniamy obecność ludzi świeckich w Kościele, to powołaniem wszystkich tych, którzy są na jakimś poziomie duchowym jak i świeckim, formowanie swoich braci. By tworzyć, wypracować takie sposoby formowania ludzi, by ułatwiać ludziom pogłębianie swojej tożsamości, swojej duchowości.

I wreszcie ostatnia rzecz, która została tu podkreślona, to, aby zawsze starać się podkreślać świecki charakter tych wspólnot, nie próbować tworzyć z nich wspólnot para-zakonnych.

To jest coś, do czego w dokumentach doszliśmy. Zostało tu zaaplikowane nauczanie Soboru Watykańskiego II do tej rzeczywistości dominikańskiej. Czy to jest koniec drogi? Sprawa rozwija się dalej w ciekawych kierunkach, które są przedmiotem kontrowersji. Na przykład pewien wspaniały dominikanin, który sformułował teologię laikatu, przez pewien czas miał na ten temat milczeć, a potem został ekspertem Soboru Watykańskiego II. Spotkałem braci dominikanów, którzy mi opowiadali, że miał on taką wizję Kościoła, w której mówił, że skończył się czas zakonów. Nadszedł czas, gdy Kościół staje się wspólnotą ludzi świeckich. To nie było tylko teoretyczne mówienie, ponieważ na pewnym etapie historii posoborowej Dominikanie francuscy zamknęli nowicjat. Stwierdzili, że kończą zakon. Nie przyjmują młodych. Ci, którzy są, wymrą, że teraz jest epoka ludzi świeckich, więc my jesteśmy niepotrzebni. Gdy po pewnym czasie ta tendencja wygasła i otwarto znowu nowicjaty, spotkałem braci Francuzów, którzy opowiadali jak Congre na nich warczał, "po co tu przyszedłeś", ponieważ nadal trwał w swojej wizji, że Kościół będzie składał się z ludzi świeckich. Pewnie niejednokrotnie słyszeliśmy takie historie od ludzi, którzy wrócili z zachodniej Europy i opowiadają, że rola laikatu jest taka, że gdy odprawia się Msza Święta to ksiądz siedzi sobie z boku a ludzie świeccy rozdają komunię świętą.

Doszło też i do takich sytuacji, gdy teologowie wyzwolenia tworzący wspólnoty w Brazylii, mieszając teologię z marksizmem dochodzą do wniosku, że kler nie może monopolizować środków wytwarzania sacrum, w związku z tym, gdy odprawia się Mszę Świętą to wszyscy wypowiadają słowa konsekracji. Tak jest też w pokoleniu '68 roku, czyli pokoleniu ludzi, którzy przeszli rewolucję obyczajową i bardzo wyraźnie do tych lewicowych poglądów próbują zrównać wszystko. Jest to nie tyle dążenie do pewnej równości, ale raczej aby nikogo nie przecenić i nikogo nie docenić, aż w rezultacie wszystko się rozpływa: Pierwszy zakon, trzeci zakon, ludzie świeccy, Zakonnicy, duchowieństwo - trudno określić, kto jakie ma zadanie. Dochodzi do pewnej sekularyzacji, by nikt nie czuł się w Kościele pokrzywdzony, by nikt nie czuł się na niższym, gorszym miejscu. Następuje promocja tego rodzaju postaw pod hasłem promocji laikatu, ustawienia laikatu na lepszym miejscu, czyli ksiądz, który nie ma prawa niczego nauczać czy narzucać. Może współdziałać z laikatem.

Inną formą jest to, co dzieje się w Kościele niemieckim. W Kościele doskonale zorganizowanym, w którym rola świeckich jest bardzo duża. Jest wielu teologów, którzy zdobyli wykształcenie teologiczne. Jest rada parafialna, która wyznacza księdzu to, co ma robić i czego ma nie robić. Jeden z moich braci, ojciec Słomkiewicz, który przyjechał, czuł się nieswojo. Mając doświadczenie polskie próbował je wprowadzać na gruncie niemieckim - grupy odnowy w Duchu Świętym, wspólnoty. Nie miał pozwolenia od rady parafialnej na to by taką działalność prowadzić. Oni wyznaczyli mu, że on jest od tego, aby wtedy i wtedy odprawić Mszę Świętą, jak trzeba, to poprowadzić pogrzeb i wyznaczyli mu ściśle obowiązki od tej do tej godziny i więcej nie musi pracować, że oczekują tego i za to mu płacą (rada parafialna mu płaci). Ojciec Maciej pomyślał, że nie chcą mnie tutaj, to poszedł gdzie indziej. Zaczął zakładać wspólnoty w innych parafiach. Po jakimś czasie rada parafialna dowiedziała się o tym, przyszła do niego i mówią, że to jest coś nie w porządku, ponieważ on pracuje na innym terenie. Na to ojciec mówi, że wyznaczyliście mi obowiązki takie i takie, które spełniam. Czy są jakieś zarzuty wobec mnie? Rada parafialna powiedziała mu na to, że my ojcu płacimy za to by ojciec wypoczywał i był gotowy do podejmowania tylu obowiązków jakie my wyznaczamy, a nie tracił siły gdzieś na boku. I to jest terror pewnych struktur. To anegdotyczne, ale nie odosobnione w tym Kościele.

Kończy się to tym, że diecezje bankrutują. Zamykane są kościoły, zwalniani ludzie, redukowane etaty, bo wprowadzono w tych diecezjach program sanacyjny. Program jest wprowadzany przez managerów, którzy do Kościoła podchodzą jak do przedsiębiorstwa, w którym nieefektywne gałęzie należy odciąć, stałe koszty obniżyć i w ten sposób wyprowadzić na prostą budżet prowincji. To jest sposób podejścia do Kościoła gdzie doskonała organizacja, duże pieniądze i rola świeckich, którzy podeszli do Kościoła nie w poczuciu tożsamości, zakorzenienia w Chrystusie, ale jako do pewnej struktury organizacyjnej, kończy się, czym się kończy.

Dlatego rzeczywiście bardzo istotne i bardzo ważne jest szukanie tego, co stanowi o tożsamości świeckich katolików, świeckich chrześcijan. Przegięcie może być w różne strony - z jednej strony zepchnięcie na pozycje podrzędne, albo w drugą stronę, kiedy człowiek zaczyna dominować nie ze względu na swoją świętość czy dojrzałość we wierze, ale ze względu na swoją przewagę organizacyjną, finansową czy kompetencyjną w organizacji Kościoła. Albo zaczynają się pojawiać takie trendy, które ze względu na lewicowe racje niszczą tożsamość zarówno duchowych jak i świeckich.

Dlatego to, co jest bardzo istotne to, aby każdy odnalazł swoją tożsamość. Aby zakonnik był zakonnikiem, wiedział, dlaczego jest zakonnikiem i rozumiał piękno tego powołania. Podobnie jest z księdzem i tak samo z człowiekiem świeckim. Żeby nikt nie czuł się tym samym, co inny. Aby każdy był na swoim miejscu. I właśnie wtedy, gdy uda się określić tożsamość, która stanowi o specyfice powołania każdej z tych grup, każdej z tych części Kościoła, to trzeba byśmy wspólnie pracowali nad tym, aby relacje między poszczególnymi grupami, formami życia w kościele były na tyle dojrzałe i wzajemnie się dopełniające, abyśmy razem tworzyli wspólnotę, ciało Chrystusa, w którym każdy ma swoje miejsce i wszyscy jesteśmy sobie potrzebni.

w marcu 2004


[powrót]